Dramatyczny list byłej protestantki dot. protestantyzacji Kościoła Katolickiego !

List otwarty w sprawie protestanckich kursów w Kościele Katolickim

Jestem katoliczką z wyboru, a młodość upłynęła mi w zborze zielonoświątkowym, którego członkami do tej pory pozostają moi rodzice i rodzeństwo. Moja droga do Kościoła Katolickiego była długa i trudna, nie tylko ze względów rodzinnych, poprzedzona latami studiowania historii Kościoła, historii schizm i herezji, różnych dokumentów, pism, encyklik, żywotów i dzienniczków różnych świętych. Piszę o tym, gdyż chcę podkreślić, że wybrałam Kościół Katolicki i duchowo, i intelektualnie, uznając, że to właśnie Kościół Katolicki jest tym, któremu dano w depozyt pełnię wiary.

Ze smutkiem zatem obserwuję, że Kościół, który poznawałam ze starszych dokumentów, pism, dzienników i ten obecny, to jakby dwie różne tożsamości, aż korci mnie stwierdzić, że następuje powolny upadek tożsamości katolickiej wśród wielu katolików (nie wszystkich oczywiście). Pomijam już sprawy drobne, jak piosenki, których jako tak zwany lider uwielbienia uczyłam w zborze dwadzieścia lat temu, a które są obecnie nauczane przez młodych organistów lub śpiewane z gitarami przez parafialne chórki i schole, mimo ich ubogiej treści, ograniczającej się do wzbudzania emocji. Pomijam też rzeczy ważne, ale ciągle marginalne, jak na przykład moda na używanie prawdziwego chleba zamiast hostii na mszach w niektórych wspólnotach, zapominających, że w Kościele Katolickim używa się symbolicznej postaci chleba, bo Pan Jezus jest realny, natomiast w zborach protestanckich używa się chleba prawdziwego, bo obecność Pana Jezusa jest tylko symboliczna. To jakiś głębszy problem, polegający na tym, że wielu wiernych, ale też również, a może przede wszystkim, wielu księży przestało wierzyć w wyjątkowość Kościoła Katolickiego.

Mogłabym przytaczać wiele przykładów, ale chciałabym skupić się na jednym, mianowicie na obecnym w parafiach protestanckim kursie Alfa. W zborze ten kurs prowadzi moja własna mama, więc znam jego założenia i treści. Myślałam wpierw, że informacje o kursie w niektórych parafiach, to jakiś wypadek przy pracy, nieświadomość jakiegoś proboszcza, ale ze zdumieniem obserwuję, że propagowany jest w gazetach i portalach katolickich, a również przez niektórych biskupów.

Na mój zdumiony sprzeciw, że przecież to kurs protestancki słyszę różnorakie argumenty. Na przykład, że w tym kursie nie ma prawd wiary katolickiej, ponieważ to jest kurs ‘alfa’ właśnie, czyli początki, a nauczanie o Realnej Obecności Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie i Matce Bożej będzie na dalszych etapach, być może w kursie ‘omega’. Tylko kto ten kurs ‘omega’ napisze? Też protestanci? Czy wspólnie? A jaki kurs od nas protestanci przejęli?

Inni twierdzą, że kurs Alfa jest uzupełniany o prawdy wiary katolickiej na potrzeby katolickich wspólnot. Jeżeli zadajemy sobie trud uzupełniania, to w takim razie po co gorszyć ludzi zapożyczaniem kursu od protestantów? Dlaczego nasi księża nie mogą podawać prawd wiary po naszemu? A jeżeli któryś ksiądz jest mało wymowny, to dlaczego seminaria nie przygotowują dla nich serii dobrze zbudowanych kazań i pouczeń? Wychodzi na to, że w katolickim kraju kilkanaście lat katechez, kilkanaście, dla niektórych kilkadziesiąt lat kazań niedzielnych i okolicznościowych wygłaszanych przez księży po studiach teologicznych ma tylko taki skutek, że trzeba brać kurs od protestantów o podstawach wiary i ukradkiem dodawać do niego jakieś słówko o Matce Bożej? Choć tyle jest dobrych rzeczy i pism w katolicyzmie? W moim odczuciu wprowadzanie tego kursu jest tylko kolejnym krokiem na drodze do jakiejś uniwersalistycznej religii.

Przeczytałam parę dni temu artykuł na stronie deon.pl o kursie Alfa. Autorka, Pani Julia Płaneta dowodzi, że nie ma w kursie żadnego zagrożenia: to miejsce spotkania, wsparcia, odkrywania pasji, stawiania pytań. A jeżeli kogoś te pytania „doprowadzą do kościoła protestanckiego? Czy to źle?” (sic!) Czy to źle, że ktoś pójdzie do kościoła protestanckiego? Taki jest skutek kursu, że redaktorka portalu katolickiego nie odczuwa żalu, że ktoś zamiast Realnej Obecności Pana Jezusa, mszy, spowiedzi i sakramentów pójdzie do jakiegoś zboru?

Dopytałam się oczywiście pani redaktor co ma na myśli i potwierdziła w pełni, że „doprowadzenie kogoś do kościoła protestanckiego nie jest niczym złym, dlatego, że w moim odczuciu w wierze na pierwszym miejscu nie chodzi o kościół.” Przecież to przeogromnie smutne. Wiem, że nawet niektórzy biskupi powtarzają, że najważniejsze to doprowadzić do Chrystusa, a nie do kościoła. Ale co to znaczy, skoro Kościół to mistyczne Ciało Chrystusa? Jak można prowadzić do Chrystusa, nie prowadząc do Jego Ciała. Zauważyłam, że dla wielu kościół to bliżej nieokreślony zbiór ludzi uznających się z grubsza za chrześcijan nie wiadomo według jakiego porządku, a nie Kościół Katolicki. To po co w ogóle bawić się w jakąś hierarchię, papieża, biskupów, ciągłość wyświęcania księży przez ważnie ustanowionych biskupów, dogmaty, sakramenty, spowiedzi, sprawowanie Mszy? Po co przez tyle wieków pilnowano czystości wiary? Przecież to podcinanie gałęzi, na której się siedzi. Skoro wszystko jedno, gdzie jesteśmy, to lepiej w ogóle zostawić wszystko, każdy sobie będzie interpretował Pismo Święte jak mu pasuje, dokładnie jak u protestantów, jeden w zborze X, drugi w zborze Y, w zależności od rodzaju ulubionej muzyki i charakteru samo-ustanowionego pastora

Słyszę, że najważniejsza jest relacja z Panem Jezusem. Wiem z własnego doświadczenia, że już w ponad czterdziestu tysiącach protestanckich denominacji każdy uważa, że ma osobistą relację z Jezusem, z Duchem Świętym i dlatego krytykuje Kościół Katolicki, który „odszedł od nas w czwartym wieku”, dodając do Pisma Świętego jakąś „tradycję”; na podstawie tej „osobistej relacji” nie wierzy w Matkę Bożą, nie uznaje ofiary mszy i postanawia „Duch Święty i my” założyć nowe jeszcze bardziej charyzmatyczne zbory, odchodząc od poprzednich, w których nie było już tak ‘fajnie’. I dla tej pani redaktor jest wszystko jedno, że ktoś sobie pójdzie do jednej z czterdziestu tysięcy takich grup na podstawie wewnętrznego przeświadczenia, że Duch Święty nim kieruje? Przykre. A jaki będzie następny krok? Kurs pre-alfa dla opornych i zachęcanie do wiary jakiejkolwiek w Boga Abrahama, niezależnie czy u muzułmanów czy chrześcijan?

Oto drugi artykuł, w „Gościu Niedzielnym”. Jego autor, pan Franciszek Kucharczak, krytykuje „żonglowanie” słowami kardynała Raymonda Burke, jakoby kurs Alfa był zagrożeniem dla wiary katolickiej. Jako argument za kursem przedstawia pan Kucharczak poparcie władz kościelnych, a także dobre owoce kursu. Pominę na chwilę poparcie władz i przejdę do owoców. Przedstawione historie nawróceń w wyniku uczestnictwa w kursie niczym nie różnią się od wielokrotnie słyszanych przeze mnie świadectw w zborze zielonoświątkowym. Tam również mówią o euforii, odkrywanej na nowo modlitwie, porzuceniu starego trybu życia, nałogów. Po czym przechodzą do kazań, w których nazywa się kult Matki Bożej diabelskim zniewoleniem i przedstawia się jakiegoś potwora z ikoną Matki Boskiej Częstochowskiej na czole, przedrzeźnia się Mszę Świętą, Najświętszy Sakrament, duchownych katolickich, krytykuje modlitwę za zmarłych itp. Ale owoce są wspaniałe według tego emocjonalnego kryterium „zaczynania nowego życia”. Czy to inspiruje jeden i ten sam Duch Święty? Trudno w to uwierzyć.

Gdy odkrywałam na własny użytek życiorysy świętych i ich procesy beatyfikacyjne oraz kanonizacyjne, zauważyłam wielką ostrożność Kościoła, wieloletnie postępowania, weryfikowanie świadectw, działalność osoby zwanej advocatus diaboli. A tu nagle bez zastrzeżeń kanonizuje się protestancki kurs na podstawie chwilowej „euforii” uczestników, zapominając o tym, że zło ukrywa się pod postacią anioła światłości? Znamy przecież inne historie takich „przebudzeń”, które doprowadziły całe wspólnoty np. Odnowy w Duchu Świętym do odejścia od Kościoła. I nikt już tego nie pamięta? Nie boi się o skutki protestanckiego wychowania całej rzeszy katolików? Ja pamiętam jeszcze inną euforię, taką w zborach zielonoświątkowych, że Duch Święty oświecił Odnowy, które „przejrzały na oczy” i odeszły z katolicyzmu. I wielką nadzieję, że jak najwięcej takich grup wkrótce odejdzie. A jak uczestnicy kursu Alfa też masowo od Kościoła kiedyś odejdą, skoro mówi im się, że wszystko jedno gdzie są, byle mieć „relację” z Panem Jezusem?

Pisze pan Kucharczak: „Ale chwileczkę: czy Duch Święty nie ma prawa pokazać nam czegoś nowego? (...) Gdzie to jest powiedziane, że u naszych braci chrześcijan wszystko jest złe? Gdzie to Kościół mówi, że nie wolno nam czerpać z ich doświadczeń? Gdzie jest mowa, że u nich Bóg nie działa?” Przecież właśnie to zdanie dowodzi, że kardynał Burke ma rację. Ten kurs jest zagrożeniem dla wiary katolickiej. Oto redaktor katolickiego sztandarowego czasopisma, tak jak wcześniej cytowana pani Julia Płaneta, redaktorka portalu katolickiego, uważają, że nie ma nic złego w czerpaniu od protestantów. Katolicyzm im się znudził, a może po prostu go w ogóle nie znają? Bo dla mnie, eks-protestanta, Kościół Katolicki zawiera taką głębię duchowości, myśli filozoficznej, bogactwo dogmatów, przeżyć świętych, że zbory protestanckie to co najwyżej kilkuletnie dziecko przy wykształconym profesorze. I zamiast pragnąć wychować dziecko do roli profesora, to profesor czerpie z „bogactwa” wiedzy dziecka i cieszy się, że dziecko nigdy nie dorośnie? Rozumiem, że zdanie „jeśli nie staniecie się jak dzieci”, zostało zinterpretowane jako konieczność porzucenia wszystkiego, co przez wieki katolicyzm osiągnął na rzecz emocjonalności.

Dalej pan Kucharczak wyjaśnia: „Przecież to Kościół wzywa nas do otwarcia się na inne wyznania chrześcijańskie, to biskupi i księża chodzą na wspólne nabożeństwa wzajemnie do swoich kościołów, dając przykład, w jaki sposób mamy się traktować. I nie chodzi tylko o okazanie sobie szacunku, lecz także o uznanie, że mamy sobie wzajemnie coś do podarowania.” Tak, zauważyłam, że wielu biskupów i księży chodzi na wspólne nabożeństwa do innych kościołów, nawet gdy prowadzą je kobiety „biskupki”. Słyszałam również od księży, i to księży profesorów Papieskiego Wydziału Teologicznego, że jakbym została w zborze zielonoświątkowym, to byłoby tak samo dobrze, jeżeli byłam tam szczęśliwa (co to za kryterium „szczęście” w wyborze kościoła? Pani Małgorzata Braunek była szczęśliwa u buddystów). To ja tyle trudu podjęłam, naraziłam się na niezrozumienie w rodzinie, by usłyszeć, że to wszystko niepotrzebne, łącznie z zarzutem, że pycha mną owładnęła i czuję się lepsza od swoich… Jakby nie istniała obiektywna prawda, którą trzeba przyjąć wbrew wszelkim kosztom… Inny wykładowca Papieskiego Wydziału Teologicznego dowodził nam, żeby nie mówić tego, co przeszkadza protestantom, np. nie mówić „Boże Narodzenie”, bo to jest niepoprawne określenie (nawet się zapytałam czy można ciągle jeszcze mówić „Bogarodzica”?).

Fakt, że tak wielu biskupów i księży popiera ten kurs i chodzi na wspólne nabożeństwa z protestantami, wywołuje u mnie przeogromne rozczarowanie. Nie mogę tego pojąć, że jest im wszystko jedno, gdzie kto przynależy i nie jest żal, że ktoś do Komunii nie przystąpi, że nie będzie uczestniczył w realnej Ofierze Chrystusa, nie pójdzie do spowiedzi? Bo mi jest ogromnie żal, gdy idę do Komunii i wiem, że moja rodzina nie uznaje prawdziwej Obecności Pana Jezusa w Eucharystii.

Pan redaktor Franciszek Kucharczak pisze też o sprzeciwie w łonie kościoła jako znaku działania Bożego. Sprzeciw kogo wobec czego? W naszym kraju to jeszcze – dzięki Bogu! - nie jest aż tak widoczne, ale sprzeciw obecnie wywołują raczej księża i wierni konserwatywni, autorzy „dubia” wobec „Amoris Laetitia”, wszyscy ci, którzy ubolewają nad utratą przez tak wielu zrozumienia wyjątkowości Kościoła Katolickiego, którym przykro, że w świecie opętanym przez ideę ujednolicania i zacierania granic między narodami i rasami, między płciami i ich rolami, funkcjami przynależnymi wiekowi i pozycji, między grzechem a życiem uporządkowanym, a co najgorsze między religiami, Kościół Katolicki dołącza się i stawia kolejne kroki na drodze, na której zwykli wierni nie wiedzą już czy wrócili do Kościoła Katolickiego czy do jakiegoś gwałtownie przeobrażającego się ekumenicznego tworu, który z każdym dniem upodabnia się do zborów, z których uciekali.

Monika Szela

list przesłany redakcji portalu Fronda.pl

www.fronda.pl/a/kursy-alpha-dro…
1. NIE BĘDZIESZ MIAŁ BOGÓW CUDZYCH PRZEDE MNĄ.
+
Strzeżcie się kursów Alfa - Abp. Jan Paweł Lenga
https://www.youtube.com/watch?v=9KJpYgT_a-w
Pytanie: Ja chciałabym zapytać o taką rzecz jest. Mianowicie, jest w tej chwili powszechny kurs Alfa w kościołach. Ja niechcący weszłam w to, ponieważ chciałam dowiedzieć się o czym ten kurs Alfa opowiada i dowiedziałam się że jest to Kościół Anglikański.
Jest to ewangelickie zrzeszenie, nie wiem …
Więcej
+
Strzeżcie się kursów Alfa - Abp. Jan Paweł Lenga

https://www.youtube.com/watch?v=9KJpYgT_a-w

Pytanie: Ja chciałabym zapytać o taką rzecz jest. Mianowicie, jest w tej chwili powszechny kurs Alfa w kościołach. Ja niechcący weszłam w to, ponieważ chciałam dowiedzieć się o czym ten kurs Alfa opowiada i dowiedziałam się że jest to Kościół Anglikański.

Jest to ewangelickie zrzeszenie, nie wiem jak nazwać to, mój syn nazwał to sektą.

Chciałabym dowiedzieć się jak walczyć z tym, bo tam rzeczywiście uczą że my nie musimy się zbawiać bo jesteśmy już zbawieni przez Jezusa.

Nie musimy się o to modlić.

Na temat Maryi też się dużo niepochlebnych... nie będę powtarzała tego co mówi się o naszej Matce Bożej.

Więc bardzo proszę odnieść się do tego jak my wierni możemy walczyć, ponieważ ja zwróciłam uwagę naszemu proboszczowi że ten kurs to jest jakaś pomyłka w Kościele Katolickim.

Bardzo długo się z tym wił, aż w końcu pod naciskiem, nie tylko mnie, powiedział "bo tak musiałem".

Abp. Jan Paweł Lenga:

Drodzy bracia i siostry. Niestety są ideolodzy, którzy niszczą Kościół, są to nawiasem mówiąc "apostołowie diabła", którzy to robią z premedytacją.

Niestety jest dużo i kapłanów i biskupów którzy patrząc na to wszystko co się dzieje w Kościele, że maleje liczba chodzących do kościoła i kiedy widzą taką aktywność innych, to im się wydaje że to przyszło z Kościoła, a to nie jest prawdą.

To jest takie omamienie prawdziwego Kościoła Katolickiego i robienie jego takim protestanckim, takim ni psem ni wydrą, ni rybą ni mięsem.

Ten Kurs Alfa i omega to jest kurs który pochodzi z Anglikańskiego Kościoła. O tym mówił Kardynał Burke, że to nie jest dobra rzecz. Te odpoczynki w Duchu Świętym były w Kazachstanie, tam też niestety po odejściu czy raczej po wypędzeniu i mnie i biskupa Atanazego (Schneidera), który był moim pomocnikiem, wtargnęły takie same, tak jak wszędzie po całym świecie.

Jeden seminarzysta, na niego wkładali ręce i modlili się. On biedny zaczął płakać, mężczyzna, zaczął płakać, coś się tam częściej w jego duszy i on mówi do księdza normalnego: słuchaj ja przecież mężczyzna, chłop normalny a tutaj ze mną coś zrobili, dwie kobietki na mnie ręce włożyły... - to jakiego ducha włożyły że ten człowiek musi się męczyć, trzęsie i strach mieć. Przecież nigdy Matka Boża nie nie padał tam gdzieś kiedy Duch Święty stępował na nią czy apostołów.

To wszystko było w modlitwie, w pokorze, w spokoju, w radości, w oczekiwaniu, w medytacji a to wszystko jest "pokazucha" (na pokaz).

Kiedy się działy te wszystkie rzeczy w Stanach Zjednoczonych, to myślałem co to jest?

Kiedy byłem małym dzieckiem na Ukrainie mówili Zielonoświątkowcy to tak nazywali ich "trasuny". Oni się trzęsą, padają, wrzeszczą, krzyczą, a dziecko nie rozumiałem o co chodzi, a teraz kiedy to widziałem na różnych (materiałach) wideo, to straszna rzecz.

Czy tak Duch Święty w Kościele musi działać? absolutnie nie. Bądźcie ostrożni z tym wszystkim.

A nie mówię że niektórzy księża i biskupi na pewno nie wiedzą co z tym robić. Ja a pamiętam Jan Paweł II też nie wiedział co z tym robić i dopuszczał ten ruch neokatechumenalny, żeby oni rozpowszechniali się na świecie.

No,dopuszczał bo nie wiedział co robić.

Widział jakie problemy są w Kościele, z chodzeniem ludzi do Kościoła.

To się rozwiało (nadzieje) bardzo prędko. A te wszystkie ruchy, nowe ruchy które w Kościele są one idą (pochodzą) od tych charyzmatycznych, pentekostalnych ruchów, niestety!

Ten chrzest w Duchu świętym otrzymany od zielonoświątkowców. A jeżeli (ruch) tych zielonoświątkowców założył były mason, a byłych masonów nie bywa, były mason tylko już po śmierci, a (kiedy) był przy życiu to działał.

A to trzeba być ostrożnym z tym wszystkim i nie wdawać się w porywy: tam tak dobrze, alleluja, wszystkie takie: padamy, cieszymy się. To nie jest droga zbawienia.
JerzolMądry
Identyczna sytuacja jest z Neokatechumenatem... Oni tez nie wierzą (ci bardziej zaawansowani, bo nowi nie maja pojęcia w co wdeptują) w ofiarę Mszy Świętej, tylko w "pamiątkę" i wiele innych spraw. Już nie mówiąc, że Msze odprawiają w salkach i knajpach, a Najświętszy Sakrament przyjmują na ręce (w postaci chleba , nie opłatka) i spożywają na siedząco... Gdzie tu sacrum? Wiem, bo w tym tkwiłem …Więcej
Identyczna sytuacja jest z Neokatechumenatem... Oni tez nie wierzą (ci bardziej zaawansowani, bo nowi nie maja pojęcia w co wdeptują) w ofiarę Mszy Świętej, tylko w "pamiątkę" i wiele innych spraw. Już nie mówiąc, że Msze odprawiają w salkach i knajpach, a Najświętszy Sakrament przyjmują na ręce (w postaci chleba , nie opłatka) i spożywają na siedząco... Gdzie tu sacrum? Wiem, bo w tym tkwiłem przez jakiś czas i dopiero, gdy zacząłem zadawać pytania, to się przeraziłem w co "katecheci" wierzą...
JerzolMądry udostępnia to
2
Cała prawda...
Chrystus Król albo śmierć
Proponuje oglądnąć film G.Brauna "Luter i rewolucja protestancka", alfa to małe piwko, protestantami jest już ogromna liczba katolickiego duchowieństwa i wiernych, sęk w tym że większość nie maj o tym zielonego pojęcia i zamiast się leczyć zarażają resztę
Rafał_Ovile
VRS przedstawiłem Pana stanowisko. A dlaczego nie poruszać sprawy? Przecież kanon 212 wręcz zachęca do opiniowania dla dobra KK. Oczywiście zgadzam się z twierdzeniem, iż nie ma to żadnego bezpośredniego wpływu jurydycznego. Natomiast skutki mogą być... Nie sądzi Pan, iż niżej wymienione przez mnie osoby i inni kanoniści (jak S. Viola) piszący o wątpliwościach co do rezygnacji papieża Benedykta …Więcej
VRS przedstawiłem Pana stanowisko. A dlaczego nie poruszać sprawy? Przecież kanon 212 wręcz zachęca do opiniowania dla dobra KK. Oczywiście zgadzam się z twierdzeniem, iż nie ma to żadnego bezpośredniego wpływu jurydycznego. Natomiast skutki mogą być... Nie sądzi Pan, iż niżej wymienione przez mnie osoby i inni kanoniści (jak S. Viola) piszący o wątpliwościach co do rezygnacji papieża Benedykta XVI są naiwnymi katolikami? Dodam, iż ostatnio obserwuje wzmożone zainteresowanie osób przedstawiających swoje wątpliwości dot. obecnego pontyfikatu F i twierdzenia iż BXVI jest prawowitym papieżem, nawet ostatnio n.p. Pan Prof Bartyzel się oburzył.
Rafał_Ovile
VRS Odwrócę twierdzenie: Pan jest pewny, iż Benedykt XVI to tylko J. Ratzinger i J. Bergoglio to Ojciec Święty Papież Franciszek. Natomiast w rzeczywistości J. Ratzingera i J. Bergoglio KK Hierarchia i wierni oficjalnie równocześnie tytułują per "papież", niektórzy dodają do BXVI "emeryt". (nie wiedziałem że w FSSPX na BXVI mówi się tylko J. Ratzinger) Dlatego uważam za ważne obiektywne wyjaśnienie …Więcej
VRS Odwrócę twierdzenie: Pan jest pewny, iż Benedykt XVI to tylko J. Ratzinger i J. Bergoglio to Ojciec Święty Papież Franciszek. Natomiast w rzeczywistości J. Ratzingera i J. Bergoglio KK Hierarchia i wierni oficjalnie równocześnie tytułują per "papież", niektórzy dodają do BXVI "emeryt". (nie wiedziałem że w FSSPX na BXVI mówi się tylko J. Ratzinger) Dlatego uważam za ważne obiektywne wyjaśnienie tej rzeczywistości "pro bono Ecclesiae". P.S. Z moich obserwacji sedecy nie potrafią "wymówić" słów papież Benedykt XVI (konsekwentnie odrzucając prawowitych papieży), a jeden znajomy uznał Franciszka za papieża...
Jeszcze jeden komentarz od Rafał_Ovile
Rafał_Ovile
VRS Pan się myli ponieważ J. Ratzinger to oficjalnie dalej Benedykt XVI. W przyrodzie są jeszcze gatunki nie odkryte. Proszę przeczytać książkę Socciego gdzie jest materiał dowodowy iż "pretensje" zgłoszone są. Natomiast proponuję trzymać się zaproponowanych analogii przez papieża BXVI w odniesieniu do jego osoby i rezygnacji pp Celestyna. Ten casus jasno ukazuje, iż BXVI nie zrezygnował z Urzędu …Więcej
VRS Pan się myli ponieważ J. Ratzinger to oficjalnie dalej Benedykt XVI. W przyrodzie są jeszcze gatunki nie odkryte. Proszę przeczytać książkę Socciego gdzie jest materiał dowodowy iż "pretensje" zgłoszone są. Natomiast proponuję trzymać się zaproponowanych analogii przez papieża BXVI w odniesieniu do jego osoby i rezygnacji pp Celestyna. Ten casus jasno ukazuje, iż BXVI nie zrezygnował z Urzędu zgodnie z ww przypadkiem. Dlatego pozostawił widzialną papieską symbolikę...
Nemo potest duobus dominis servire !
Papież Leon XIII potępił tę tolerancję względem protestantyzmu pod nazwą amerykanizmu, by być bardziej precyzyjnym: herezji amerykanizmu.
Katolicy określający protestantów mianem „chrześcijanin”, a nawet “dobry chrześcijanin” stanowią dziś zjawisko dość powszechne. W Stanach Zjednoczonych praktykowano to jeszcze przed Vaticanum II, głównie ze względu na dążenie amerykańskich katolików do …Więcej
Papież Leon XIII potępił tę tolerancję względem protestantyzmu pod nazwą amerykanizmu, by być bardziej precyzyjnym: herezji amerykanizmu.

Katolicy określający protestantów mianem „chrześcijanin”, a nawet “dobry chrześcijanin” stanowią dziś zjawisko dość powszechne. W Stanach Zjednoczonych praktykowano to jeszcze przed Vaticanum II, głównie ze względu na dążenie amerykańskich katolików do wychodzenia naprzeciw protestantyzmowi, którego ton dominował w sferach towarzyskich i biznesowych. Poza tym pojawiało się pytanie o przystosowanie wpływowych protestantów dołączających do społeczności katolickiej, a także katolików zawierających związki małżeńskie z protestantami. Było po prostu łatwiej nazywać wszystkich chrześcijanami. Podobno niwelowało to różnice, tworzyło wrażenie, że katolicy i protestanci byli kuzynami w obrębie jednej wielkiej szczęśliwej rodziny. Papież Leon XIII potępił tę tolerancję względem protestantyzmu pod nazwą amerykanizmu, by być bardziej precyzyjnym: herezji amerykanizmu.

Po Soborze Watykańskim II praktyka nazywania protestantów chrześcijanami wzrastała lawinowo, przy czym nieprawidłowości tej dopuszczono się nawet w oficjalnych dokumentach soborowych. Odtąd Stolica Apostolska, prałaci i kapłani stosowali ją tak szeroko, jak tylko było to możliwe. Obecnie owo wychodzenie naprzeciw protestantom sięgnęło już na tyle daleko, że niektórzy katolicy, chcąc wprowadzić jakieś rozróżnienie pomiędzy katolicyzmem, a jego „oddzielonymi protestanckimi braćmi”, określają się mianem katolickich chrześcijan. To zbędne. Jedynie bowiem katolicy mogą być prawdziwymi chrześcijanami. Nikt, kto odstępuje od Kościoła Rzymsko-katolickiego, nie może być chrześcijaninem. Terminy te są synonimami.
Za każdym razem, gdy słyszę słowo „chrześcijanin” odnoszone do protestantów, czuję zażenowanie. Jego stosowanie w tym kontekście stanowi oczywistą pożywkę dla tendencji przychylnych groźnemu religijnemu indyferentyzmowi, który zaprzecza istnieniu obowiązku oddawania przez człowieka czci Bogu poprzez wyznawanie i praktykowanie jedynej prawdziwej Wiary Katolickiej. Jest sprawą oczywistą, że ci, którzy jej zaprzeczają, mimo wszystko nie mogą być chrześcijanami, a więc uczestnikami Kościoła Chrystusowego. [Stanowisko przeciwne] w sposób naturalny doprowadza do progresywistycznego przekonania, że człowiek może zostać zbawiony w każdej religii, która uważa Chrystusa za Zbawiciela. Dobry luteranin, dobry anglikanin, prezbiterianin – jakie to ma znaczenie skoro są dobrymi ludźmi i szczerze kochają Chrystusa?
Niezależnie od tego, kto dziś myśli w taki właśnie sposób, chcę podkreślić, że stoi to w sprzeczności z całą tradycją Kościoła Katolickiego epoki przedsoborowej. Jego nauczanie nigdy nie obejmowało określania heretyków mianem chrześcijan.

Przed Vaticanum II Magisterium było zawsze bardzo jasne: to nie jest sprawa indywidualnego charakteru lub też cech jednostki. Nikt nie może stać się członkiem Kościoła Chrystusowego bez przyjęcia zbioru prawd Wiary Katolickiej, pozostawania w jedności ze Stolicą Piotrową oraz przyjmowania Sakramentów. Chrześcijaninem jest tylko ten, kto akceptuje Naszego Pana Jezusa Chrystusa oraz Kościół, który on ustanowił. Kto bowiem może mieć Boga za Ojca, a odrzucić Matkę Kościół? (Papież Pius IX, Singulari quidem z 17 marca 1856). Któż przyjmuje oblubieńca – Chrystusa, a nie przyjmuje jego mistycznej oblubienicy – Kościoła? Któż oddziela Głowę, jednorodzonego Syna Bożego, od ciała, którym jest Jego Kościół? (Papież Leon XIII, Satis cognitum z 29 czerwca 1896). To niemożliwe.
Najkrócej mówiąc: jedynie ci, którzy wyznają jedyną Wiarę Katolicką i pozostają w jedności z Mistycznym Ciałem Chrystusa, są członkami Jego Kościoła. A tylko owi członkowie posiadają legitymację do noszenia zaszczytnego imienia Chrześcijan.

Sekta protestancka wyrosła z buntu sprzeciwiając się Kościołowi Chrystusa i chcąc uznawać Chrystusa bez Piotra, autorytetu, który On ustanowił na ziemi. Poprzez ten rozdział opuścili oni Kościół i popadli w herezję. To winno być powiedziane i rozumiane jasno, bez sentymentalnych obaw przed urażeniem czyjegoś sąsiada lub krewnego: protestant jest heretykiem, ponieważ odszedł od mistycznego Ciała Chrystusa. Nie jest chrześcijaninem, a z pewnością nie jest „dobrym chrześcijaninem”.

PISMO POTWIERDZA TĘ PRAWDĘ

Mój przyjaciel imieniem Jan uważał, że pozostałem zbyt zaciekły w tej kwestii. Robisz z igły widły – mówił. Czyż Pismo nie uczy nas kochać naszych bliźnich i nie osądzać?

Jest to ten sam stary ton, w który uderza się cały czas od zakończenia Vaticanum II. Zgodnie z nim próba korekty złych praktyk lub fałszywego nauczania jest czymś niewłaściwym. Niezależnie jednak od subiektywnych interpretacji natchnione słowa Pisma nader jednoznacznie bronią tego, że piecza nad winnicą została powierzona przez Chrystusa wyłącznie [Jego] Kościołowi. Przywołajmy kilka wersów.
Kto was słucha, mnie słucha, kto wami gardzi, mną gardzi; kto zaś mną gardzi, gardzi tym, który mnie posłał (Łukasz 10:16). Nie może być jaśniej: protestanci, którzy odrzucili głowę, odrzucili samego Chrystusa, a więc nie powinni otrzymać miana chrześcijan.

Chrystus ustanowił Kościół, na którego czele stoi jedna głowa: „Tobie [Piotrze] dam klucze królestwa niebieskiego, a cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane także w niebiesiech, a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane także w niebiesiech” (Mateusz 16:19).

Najkrócej mówiąc: jedynie ci, którzy wyznają jedyną Wiarę Katolicką i pozostają w jedności z Mistycznym Ciałem Chrystusa, są członkami Jego Kościoła. A tylko owi członkowie posiadają legitymację do noszenia zaszczytnego imienia Chrześcijan.

Św. Paweł jest dość ostry w swoich wypowiedziach na temat fałszywego nauczania, właściwego np. protestantom: „Jeżeli wam ktoś inną ewangelię przynosi niż tę, którą otrzymaliście, niech będzie przeklęty!” (List do Galatów 1:9).

Gdzie indziej poucza katolików, by wykluczyli się ze społeczności niekatolickich: „Nakazujemy wam, bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście stronili od każdego brata, który prowadzi życie nieuporządkowane, przeciwne nauce przez nas przekazanej” (2 List do Tesaloniczan 3:6).
Św. Jan Apostoł zabrania jakichkolwiek kontaktów z heretykami: „Kto trwa przy nauce, ten ma Ojca i Syna. Jeżeli ktoś przyjdzie do was, a tej nauki nie przynosi, nie przyjmujcie go w dom, ani go pozdrawiajcie” (2 list św. Jana 1:10).

Pismo Święte jest więc dość jasne co do tego, że wyłącznie ci, którzy należą do jedynego Kościoła założonego przez Chrystusa, Kościoła Katolickiego, mogą być prawnie nazwani chrześcijanami.

PAPIEŻE POWTARZAJĄ TO NAUCZANIE

Tradycyjne nauczanie papieży jest równie jednoznaczne jeżeli chodzi o zajmujący nas problem. Proszę i tu pozwolić na przytoczenie kilku fragmentów tekstów tytułem przykładu.

Pius XII oświadcza bez niedomówień: „By być chrześcijaninem trzeba być [chrześcijaninem] rzymskim. Należy rozpoznać wyłączność Kościoła Chrystusowego, który rządzony jest przez jedynego następcę Księcia Apostołów, którym pozostaje Biskup Rzymu, wikariusz Chrystusa na ziemi (Alokucja do pielgrzymów irlandzkich z 8 października 1957). Czy można jaśniej wyrazić opinię o tym, kto jest chrześcijaninem?
Leon XIII uważa za oczywiste, że oddzielone członki nie mogą pozostać częścią tego samego ciała: „Tak długo, jak jakaś część ciała pozostawała w nim – żyła; oddzielona – traci życie. Tak też człowiek, tak długo, jak żyje w [mistycznym] ciele Kościoła, jest chrześcijaninem. Odłączony od Niej, staje się heretykiem (Encyklika Satis cognitum z 29 czerwca 1896). Kładąc nacisk na los tych, którzy zerwali z jedyną Wiarą, mówi dalej: Ktokolwiek opuszcza Ją [Kościół Katolicki], oddziela się od woli i nakazów Naszego Pana Jezusa Chrystusa; opuszczając ścieżkę zbawienia, wkracza na tę, która prowadzi do zatracenia. Kto odłącza się od Kościoła, jednoczy się z cudzołóstwem” (ibidem). Istotnie: ludzie ci nie dzielą wraz z nami imienia chrześcijan.
Pius IX: „Ten, kto odrzuca Tron Piotrowy, jest błędnie przekonany o swoim udziale w Kościele Chrystusowym” (Quartus supra z 6 stycznia 1873).

W Syllabus Errorum teza, że protestantyzm jest niczym więcej, niż tylko kolejną formą tej samej religii chrześcijańskiej, została szczególnie mocno potępiona.

W związku z powyższym stwierdzamy, że istnieje jeden tylko Kościół Chrześcijański – Kościół Katolicki, i tylko ci, którzy do niego przynależą, powinni być nazywani chrześcijanami.

JAK WALCZYĆ Z AMERYKANIZMEM?

Wiele osób pyta mnie: co mam robić by zwalczać amerykanizm? Inni proszą: podaj mi jakiś przykład.
Pozwólcie, że dam wam jeden konkretny sposób pokonania w sobie tendencji wychodzenia naprzeciw protestantom.

Kiedy już złapiecie się na nazwaniu protestanta chrześcijaninem, zatrzymajcie się i poprawcie samych siebie. Nazwijcie go protestantem. W ten sposób okażecie, że nie akceptujecie protestanckich błędów i uważacie je za to, czym w istocie są: protestanci zaprzeczyli wielu katolickim dogmatom i dlatego też stali się przyczyną wielkiego rozłamu jedności Kościoła Katolickiego, co z kolei wyrządziło niewypowiedziane zniszczenia w świecie chrześcijańskim i doprowadziło do potępienia wielu dusz.

Jest to być może mała rzecz, jednak to właśnie przez owe drobiazgi jako ludzie z wolna pogrążaliśmy się w religijnym indyferentyzmie. Czas już ustawić jakieś bariery. Nie możemy obwijać naszej miłości do Wiary Katolickiej w zasłonę dwuznacznych sformułowań.

Jedyne prawdziwe zjednoczenie z protestantami, możliwe do zaakceptowania dla katolików, może nastąpić wyłącznie poprzez ich powrót do prawdziwego Kościoła Chrystusowego – Kościoła Katolickiego. Tylko dzięki temu będą oni mogli pełnoprawnie nazywać się chrześcijanami.
Rafał_Ovile
VRS w sytuacji herezji zgoda. Ale nie w sytuacji bycia 2 papieży. To jest sytuacja bezprecedensowa, którą każdy teolog katolicki powinien ocenić. Szczególnie nie związany konsekwencjami jurydycznymi będąc w FSSPX. Takie wątpliwości przedstawiały takie osoby jak Kard. Brandmuller, Sandro Magister, Antonio Socci, Chris Ferrara itp. To nie są "Kowalscy". Gdy ww persony przedstawiały swoim wiernym …Więcej
VRS w sytuacji herezji zgoda. Ale nie w sytuacji bycia 2 papieży. To jest sytuacja bezprecedensowa, którą każdy teolog katolicki powinien ocenić. Szczególnie nie związany konsekwencjami jurydycznymi będąc w FSSPX. Takie wątpliwości przedstawiały takie osoby jak Kard. Brandmuller, Sandro Magister, Antonio Socci, Chris Ferrara itp. To nie są "Kowalscy". Gdy ww persony przedstawiały swoim wiernym wątpliwości to Bp. Fellay przedstawiał swoim "personalną Prałaturę". P.S. Gdyby FSSPX oceniło, iż papież Benedykt XVI jest prawowitym papieżem i modliło się za niego to nie jest równoznaczne z oceną, iż Franciszek traci Urząd... Wniosek mógłby być, iż okupuje Urząd. Tylko deklaracja Kardynałów rodziłaby takowe skutki jurydyczne jak utrata Urzędu przez osobę okupującą Urząd...
Rafał_Ovile
Quas Primas może Pan VRS wie za którego pp się modlą w FSSPX? Moje zdanie/ opinia nie ma żadnych skutków jurydycznych. Pytanie czy Ksiądz który wie kto jest prawowitym papieżem byłby bardziej wolny czy zniewolony w przypadku schizmy widzialnej?
Quas Primas
„Ktokolwiek pragnie być zbawiony, przede wszystkim winien się trzymać katolickiej wiary”*. Tylko wiara katolicka daje zbawienie duszy. Nie ma więc mowy o dawaniu posłuchu szerzycielom błędu, kimkolwiek by byli – potępiają się własnym sądem!
(Ks. Jacek Bałemba)
Quas Primas
Panie Rafale, nie wiem jak Panu dogodzić. Nie modlą się za Benedykta, to w/g Pana źle, być może modlą się, to też źle, bo byliby w widzialnej schizmie. Co wobec tego w/g Pana byłoby dobre?
ps. Ks. Śniadoch prosił wiernych, którzy przychodzą na Msze do Duszpasterstwa Tradycji w Białymstoku, by wsparli swojego biskupa, a nie do lokalnych biskupów. Wesprzeć kogoś (biskupa), który rozumie, jakim …Więcej
Panie Rafale, nie wiem jak Panu dogodzić. Nie modlą się za Benedykta, to w/g Pana źle, być może modlą się, to też źle, bo byliby w widzialnej schizmie. Co wobec tego w/g Pana byłoby dobre?
ps. Ks. Śniadoch prosił wiernych, którzy przychodzą na Msze do Duszpasterstwa Tradycji w Białymstoku, by wsparli swojego biskupa, a nie do lokalnych biskupów. Wesprzeć kogoś (biskupa), który rozumie, jakim złem jest AL. Ale przecież nie wszyscy biskupi to rozumieją.

-------------------------------------
Rafał_Ovile 43 minuty temu

Quas Primas Pani Danuto KK w Polsce jeszcze walczy na dole i trochę u góry. Ks. Śniadoch prosił o pisanie do lokalnych Bp w sprawie AL. Kiedyś słyszałem przemówienie obronne błędów Franciszka. A jeśli w FSSPX modlą się za pp Benedykta XVI to byłby to pierwszy etap schizmy widzialnej. Nie słyszałem i nie mam takich informacji...
stanislawp
Skończyłem kursy Alfa w Ottawie...było kilka spięć z moimi wykładowcami aż w 3 czy czwartym tygodniu prowadzący przyznali, że to są kursy dla protestantów, stworzone dla protestantów, ale że sa bezpieczne dla katolików...
Najwiiększym niebezpieczeństwem na tych kursach jest nakładanie rąk które chyba pochodzi od tych charyzmatyków z Toronto metodą łańcucha
stanislawp
Mamy coraz więcej listów otwartych nawróconych/ochrzczonych
żydów
muzułmanów
protestantów
Pytają, dlaczego ich nawrócono gdy dziwsiejszy Watykan nie tylko nie nawraca, ale wręcz zakazuje nawracania/chrzczenia.
Weronika.S
,,nowa ewangelizacja,, o której mówi bp Ryś niszczy podstawy tradycyjnej wiary katolickiej. Jego słowa świadczą o tym, że jest jako biskup katolicki ,,wewnętrznie pusty,,. Twierdzi, że wiarę budują kursy, a nie prowadzący wiernych pasterze. Jego wypowiedź uważam za przyznanie się do klęski jako kapłana, tym bardziej humorystyczne, że nieświadome.
Quas Primas
Swoją drogą wielki szacunek dla tej Pani. Kobieta wraz z rodziną wyrosła na protestanckiej nauce i nie poprzestała na tym. Zaczęła szukać prawdziwej wiary i ją odnalazła!
Ale zważmy na to gdzie ją odnalazła. Nie w naukach dzisiejszych księży, nie w judaistyczno-protestanckich ruchach, których wysyp jest tak wielki, jak grzyby po deszczu, ale w starych dokumentach i życiorysach świętych.
-------…Więcej
Swoją drogą wielki szacunek dla tej Pani. Kobieta wraz z rodziną wyrosła na protestanckiej nauce i nie poprzestała na tym. Zaczęła szukać prawdziwej wiary i ją odnalazła!
Ale zważmy na to gdzie ją odnalazła. Nie w naukach dzisiejszych księży, nie w judaistyczno-protestanckich ruchach, których wysyp jest tak wielki, jak grzyby po deszczu, ale w starych dokumentach i życiorysach świętych.
---------------------------------------
"Ze smutkiem zatem obserwuję, że Kościół, który poznawałam ze starszych dokumentów, pism, dzienników i ten obecny, to jakby dwie różne tożsamości, aż korci mnie stwierdzić, że następuje powolny upadek tożsamości katolickiej wśród wielu katolików (nie wszystkich oczywiście). (...) Gdy odkrywałam na własny użytek życiorysy świętych i ich procesy beatyfikacyjne oraz kanonizacyjne, zauważyłam wielką ostrożność Kościoła, wieloletnie postępowania, weryfikowanie świadectw, działalność osoby zwanej advocatus diaboli"
Rafał_Ovile
Quas Primas Pani Danuto KK w Polsce jeszcze walczy na dole i trochę u góry. Ks. Śniadoch prosił o pisanie do lokalnych Bp w sprawie AL. Kiedyś słyszałem przemówienie obronne błędów Franciszka. A jeśli w FSSPX modlą się za pp Benedykta XVI to byłby to pierwszy etap schizmy widzialnej. Nie słyszałem i nie mam takich informacji...
Quas Primas
Po co czekać do wytycznych AL! Przecież w Kościele Chrystusa protestantyzm i herezje protestanckie są od kilkudziesięciu lat! AL niczego nie zmieni!
A skąd Pan wie, że nie modlą się za Benedykta XVI, skoro Pan tam nie bywa, a jeśli zdarzyło się Panu tam być, to nie mógł Pan słyszeć, ponieważ modlitwy są odmawiane po cichu.
------------------------------
Rafał_Ovile 5 minuty temu
Quas PrimasWięcej
Po co czekać do wytycznych AL! Przecież w Kościele Chrystusa protestantyzm i herezje protestanckie są od kilkudziesięciu lat! AL niczego nie zmieni!
A skąd Pan wie, że nie modlą się za Benedykta XVI, skoro Pan tam nie bywa, a jeśli zdarzyło się Panu tam być, to nie mógł Pan słyszeć, ponieważ modlitwy są odmawiane po cichu.
------------------------------
Rafał_Ovile 5 minuty temu
Quas Primas zabaczymy jak KK w Polsce odniesie się do wytycznych AL. Poza tym Pani Danuto na obydwu Mszach nie modlą się za papieża Benedykta XVI...
Nemo potest duobus dominis servire !
Różowe chrześcijaństwo
Wprowadzenie
Celem tego tekstu jest przedstawienie krótkiej charakterystyki specyfcznej formy religijności i typu mentalności reprezentowanej obecnie przez niemałą liczbę katolików. Do określenia tego zj awi- ska przydatne okazało się wyrażenie, którym po raz pierwszy posłu- żył się W 1880 roku Konstantyn Leontew. Rosyjski reakcjonista starał się opisać pewną tendencję …Więcej
Różowe chrześcijaństwo

Wprowadzenie

Celem tego tekstu jest przedstawienie krótkiej charakterystyki specyfcznej formy religijności i typu mentalności reprezentowanej obecnie przez niemałą liczbę katolików. Do określenia tego zj awi- ska przydatne okazało się wyrażenie, którym po raz pierwszy posłu- żył się W 1880 roku Konstantyn Leontew. Rosyjski reakcjonista starał się opisać pewną tendencję duchową, która budziła w nim silny niepokój, moralny sprzeciw i estetyczną odrazę. Określił ją mianem „różowego chrześcijaństwa". Dostrzegał ją w dziełach najwybitniejszych pisarzy rosyjskich, takich jak Lew Tołstoj i Fiodor Dostojewski. Leontjew ironicznie określał ich mia- nem „nowych chrześcijan". Cała „nowość" ich nauki wiązała się nie tyle z jej oryginalnością, ile z mniej lub bardziej świadomym zerwaniem ze Świętą Tradycją i z brakiem wierności temu, co stanowi depozyt wiary chrześcijańskiej. Choć różowe chrześcijaństwo rekomenduje samo siebie jako jedyne, żywe i autentyczne, w istocie rzeczy ma ono jednak charakter heterodoksyj ny.

Należy dodać, że w ten sposób wprowadza w błąd swoich zwolenników i uniemożliwia im rzeczywisty rozwój religijny, ponieważ żyją oni spokojnie w niewzruszonym przekonaniu, że są stuprocentowymi chrześcijanami, nie uświadamiając sobie, że nie dokonało się w nich pełne nawrócenie. W porównaniu z chrześcijaństwem tradycyjnym nauka różowego chrześcijaństwa jest rozcieńczona, a wymagania moralne - zmiękczone. Źródeł wspomnianej mentalności należy szukać A W liberalnych nurtach protestantyzmu. Zdaniem Leontjewa tym, co odróżnia różowe chrześcijaństwo od większości innych herezji, jakie znamy z historii, jest fakt, że jego zasady nie zostały wyraźnie wyartykułowane i nie doszło w nim do wyodrębnienia się wspólnoty odstępców jest ono głoszone przez tych, którzy należą do Kościoła. Ludzie ci nominalnie są chrześcijanami, choć w istocie rzeczy są do głębi przeniknięci rewolucyjnym, światowym duchem. Działając od wewnątrz mogą doprowadzić do znacznie dotkliwszych szkód niż najbardziej zajadli zewnętrzni Wrogowie chrześcijaństwa. Kard. John Henry Newman w swoim kazaniu Religia obecnego czasu scharakteryzował ten typ duchowości W następujący sposób: „Nie zawiera ona prawdziwej bojaźni Bożej, ani gorliwości w chronieniu czci Boga, ani głębokiej nienawiści wobec grzechu, ani przerażenia na widok grzeszników, ani oburzenia wobec bluźnierstw heretyków, ani zazdrosnego przestrzegania prawdy doktryny, ani lojalności wobec Świętego Kościoła Apostolskiego, o którym mówi Credo, ani uznania autorytetu religii jako czegoś zewnętrznego wobec umysłu: jednym słowem cechuje ją zupełny brak powagi -i dlate- go nie jest gorąca ani zimna, lecz letnia”.

Selektywizm

W różowym chrześcijaństwie nie przykłada się szczególnej wagi do prawowierności, bowiem z jego punktu widzenia ważniejsza od dogmatów wydaje się praktyka, „życie w duchu", a także pozytywne bądź negatywne przeżycia związane ze sferą religijną. W rezultacie kwestia obiektywności prawdy tego, W co wierzymy, jest traktowana jako drugorzędna albo wręcz zupełnie nieistotna. Chodzi tu nie tyle o zakwestionowanie konkretnych artykułów wiary, ile o konsekwentne pomijanie ich w życiu codziennym. Innymi słowy, mamy w tym wypadku do czynienia z tolerowaniem braku zgodności między teorią a praktyką. Wspomniany rozdźwięk jest maskowany przez chroniczny brak precyzji językowej i pustosłowie, cechujące typowych różowych chrześcijan. Mówiąc o tym rozchwianiu doktrynalnym należy zauważyć, że polega ono nie tyle na wprowadzaniu jakichś nowych treści do zbioru prawd wiary, ile na nadmiernym eksponowaniu niektórych z nich kosztem innych. Chodzi o selektywizm, który wyraża się w tym, że wybieramy z chrześcijaństwa wyłącznie te prawdy, które kojarzą się nam w pozytywny sposób, programowo ignorując wszystko pozostałe. Taka jednostronność prowadzi do poważnego zakłócenia delikatnej równowagi i spójności systemu doktrynalnego. Opisane dostosowywanie nauki chrześcijańskiej do naszych potrzeb i preferencji jest dowodem pychy.

Przejawia się ona w tym, że zapominamy, iż należy z pełnym poddaniem i na zasadzie spokojnej, „suchej wiary" umysłu uznawać również te prawdy wiary, które z pewnych powodów są dla nas trudne do przyjęcia. Z wyżej wymienionym selektywi- zmem łączy się dążność do radykalnego upraszczania. Dotyczy to nie tylko zasygnalizowanej powyżej niechęci do stosowania precyzyjnych terminów, subtelnych rozróżnień i respektowania niuansów teologicznych, lecz w równej mierze innych sfer związanych z religią (takich jak liturgia). W rezultacie prowadzi to do destrukcji całego bogactwa, porządku, hierarchii, złożoności form i estetycznego wyrafinowania typowych dla tradycyjnej cywilizacji chrześcijańskiej. Kult człowieka Największym zagrożeniem związanym z różowym chrześcijaństwem jest ukryta za fasadą szlachetnie brzmiących, humanistycznych postulatów antropolatria, czyli kult człowieka (oddawanie boskiej czci człowiekowi bądź ludzkości). Chodzi o to, że centrum zainteresowania przestaje być Bóg, a staje się nim człowiek -jego doczesne

potrzeby i aspiracje. Ta radykalna zmiana optyki i idące za nią gruntowne przewartościowanie wyrażają się W nadmiernym akcentowaniu godności człowieka i jego autonomii w oderwaniu od jego zależności i konieczności poddania się Bogu. Można w tym dostrzec wyraźny wpływ nowożytnej idei praw człowieka. Zamiast o zbawieniu wiecznym, mówi się raczej o budowaniu doskonałej ludzkiej wspólnoty na ziemi (na zasadzie życzliwej i solidarnej współpracy wszystkich ludzi „dobrej woli" iich powszechnej mobilizacji w procesie budowy „lepszego świata") Zamiast autentycznej wspólnoty opartej na jedności wiary, proponuje się nam otwartość na wszyst- kich, ekumenizm i dialog międzyreligijny. jest to pozorna wspól- nota, w ramach której mamy się łączyć ze schizmatykami, z herety- kami, z innowiercami, a nawet z zupełnymi bezbożnikami. jednak taka jedność ma charakter całkowicie zewnętrzny - w najlepszym stanowi swego rodzaju luźny i nietrwały sojusz. Odwoływanie się w tej sytuacji do idei powszechnego braterstwa wszystkich ludzi stanowi poważne nadużycie tego terminu. Z innymi ludźmi jako takimi łączy nas bowiem jedynie podobieństwo natury (connaturalitas). To prawda, że jako chrześcijanie mamy kochać wszystkich ludzi, gdyż każdy z nich jest naszym potencjalnym lub aktualnym bliźnim. Słowo „brat" ma jednak węższy zakres znaczeniowy niż słowo „bliźni”. Braterstwo w ścisłym tego znaczeniu nie może do- tyczyć wszystkich ludzi bez żadnego rozróżnienia, lecz tylko tych spośród nich, którzy wyznają tę samą wiarę co nasza., Innymi słowy, sens ma jedynie mówienie o braciach w wierze. Zwolennicy różowego chrześcijaństwa wierzą w możliwość całkowitej eliminacji zjawisk cierpienia, prześladowania, biedy, upokorzenia, krzywdy i wyzysku. jest to typowy przykład szlachetnej utopii.

Przekaz zawarty w naukach apostołów jest jasny: nie obiecują nam oni pełnego triumfu sprawiedliwości i wiary na tym świecie, lecz zapowiadają bardzo poważny kryzys wiary w czasach ostatecznychi odpadnięcie od wiary bardzo wielu chrześcijan.Zwolennicy różowego chrześcijaństwa wierzą w postęp, w nieuchronność procesu rozwoju ludzkości, jej „dochodzenie do dojrzałości", w powszechny wzrost ogólnego poziomu moralnej i intelektualnej świadomości ludzi. Ich uwaga jest skoncentrowana nie tyle na wieczności, ile na teraźniejszości i przyszłości.

Należy dodać, że ten typ optymizmu opiera się na przekonaniu, które pewien brazylijski myśliciel określił ironicznie jako „niepokalane poczęcie jednostki”. Polega ono na tym, że nie bierzemy pod uwagę skutków grzechu pierworodnego i skażenia natury ludzkiej. Człowiek jest wówczas traktowany jako istota zdolna do czynienia wszelkiego dobra, opierając się na swoich czysto przyrodzonych siłach (autonomia moralna). To z kolei oznacza, że kluczem do usunięcia zła i źródła potencjalnych konfliktów między ludźmi winny być odpowiednie reformy społeczne. Dlatego właśnie różowi chrześcijanie tak często mówią o potrzebie wprowadzania rozmaitych i gruntownych zmian. Charakterystyczne jest to, że postulowane przez nich działania są z reguły skierowane na zewnątrz. Chodzi im bowiem nie tyle o pracę nad samymi sobą, o przezwyciężanie siebie i nabywanie cnót, ile o poprawianie i „reformowanie” innych.

W ten sposób zostaje zapomniane to, co stanowi bezwzględny priorytet w autentycznym chrześcijaństwie, czyli dążenie do osobistego uświęcenia i ocalenia przed wiecznym potępieniem.

Fałszywe miłosierdzie


Najbardziej charakterystyczną cechą różowego chrześcijaństwa jest koncentracja uwagi na miłości. jednak problem polega na tym, że doszło w nim do dyskretnego przesunięcia treściowego, w rezultacie którego na miejsce klasycznie rozumianej miłości chrześcijańskiej podstawiono inne typy miłości. Przykładowo zamiast miłości do konkretnego bliźniego podsuwa się nam abstrakcyjnie rozumianą miłość powszechną (miłość do ludzkości).

Kolejnym, bardzo poważnym nadużyciem intelektualnym jest naturalizacja miłości. Chrześcijańska caritas to miłość o charakterze nadprzyrodzonym. Punktem wyjścia jest w niej umiłowanie Boga. Bliźni natomiast winien być kochany nie ze względu na niego samego, lecz ze względu na Boga. Na marginesie należy dodać, że jako chrześcijanie nawet siebie samych winniśmy kochać ze względu na Boga4. Powtórzmy: winniśmy poświęcać się dla bliźniego i zabiegać o jego dobro ze względu na Boże przykazanie , a nie z pobudek czysto humanitarnych bądź na zasadzie spontanicznego porywu serca.

Kryterium autentycznej miłości bliźniego z perspektywy chrześcijańskiej jest przede wszystkim poważna troska o wieczne zbawienie naszego bliźniego. To właśnie ona odróżnia chrześcijańską miłość od humanitaryzmu, który jest ufundowany na poczuciu solidarności z innymi ludźmi. Jednym z jego przejawów jest filantropia, która stanowi czysto ludzką, motywowaną współczuciem i pozbawioną konotacji religijnych formę zaangażowania na rzecz osób słabszych, biednych i pokrzywdzonych. Głównym przedmiotem troski jest w tym wypadku zapewnienie im fizycznego bezpieczeństwa i psychicznego komfortu, a także poprawa ich położenia materialnego. Należy dodać, że niekiedy może to być współczucie bardzo powierzchowne. Przy bliższym wejrzeniu może się bowiem okazać, że aktywność tego typu stanowi subtelną maskę pychy. Chodzi o sytuację, gdy z mniej lub bardziej skrywanym samozadowoleniem patrzymy na samych siebie albo - co gorsza - ukazujemy siebie innym jako szlachetnych i łaskawych dobroczyńców.

Innym negatywnym aspektem działań dobroczynnych może być to, że podejmując je w nieroztropny sposób możemy przyczynić się do wytworzenia bądź utrwalenia u osób, które korzystają z naszej pomocy, postawy roszczeniowej. Dzieje się tak, gdy akcentując prawa człowieka, pomijamy jego obowiązki. Prowadzi to do tego, że ludzie znajdujący się gorszym położeniu zaczynają domagać się wszystkiego jako należnego im prawa, zapominając o tym, że powinni być wdzięczni za otrzymany dar. Takie osoby nie potrafią zdobyć się na odpowiednią dozę pokory, aby z radością przyjąć jałmużnę. Godne odnotowania jest także to, że miłosierdzie i współczucie są w omawianym przypadku traktowane w sposób selektywny, gdyż odnoszą się niemal wyłącznie do tych, którzy są od nas słabsi i znajdują się w gorszym położeniu niż my. Prawdziwy chrześcijanin tymczasem nie powinien czynić takich rozróżnień, rozciągając swoje współczucie i troskę zarówno na chorego biedaka, jak i na zdrowego bogacza (tym bardziej, że najczęściej ten ostatni musi zwalczyć w swoim życiu znacznie większą liczbę pokus, aby dostąpić zbawienia). Różowi chrześcijanie uspokajają ludzi, tak aby nie odczuwali lęku przed Bożym sądem i realną możliwością znalezienia się w piekle.

Nie straszy się już potępieniem wiecznym. Nie wspomina się także zbyt ,dużo o diable i jego nieustannej aktywności. Takie fałszywe miłosierdzie zamiast napominania grzeszników, skłaniania ich do poprawy, nawrócenia i pokuty - pozwala im dalej trwać, a mówiąc ściślej, dalej pogrążać się w grzechu. Tymczasem praw- dziwa chrześcijańska miłość - mimo całej swej delikatności- nie jest pozbawiona stanowczości, która wynika z troski o stan duszy drugiego człowieka. Właśnie miłość sprawia, że czasami musimy podjąć interwencję i sprawić bliźniemu ból, aby wytrącić go ze sta- nu obojętności lub zawrócić z drogi, która prowadzi do zatracenia. Warto w tym miej scu przytoczyć słowa zawarte w jednym z listów św. Augustyna: „Nie każdy, kto [nas] oszczędza, jest [naszym] przyjacielem, podobnie nie każdy, kto [nas] karci, jest [naszym] wrogiem. Lepsze są rany zadane przez przyjaciela niż liczne pocałunki wroga. Lepiej jest kochać z surowością, niż z łagodnością i pobłażliwością zwodzić. Pożyteczniej jest zabrać chleb głodnemu, jeśli ten mając zapewnione pożywienie, miałby zaniedbać sprawiedliwości, aniżeli dzielić się chlebem z głodnym po to, aby ten dał się zwieść i przyzwolił na niesprawiedliwość?”

Kolejne przekłamanie typowe dla różowego chrześcijaństwa polega na tym, że Boże miłosierdzie i przebaczenie są ukazywane w całkowitym oderwaniu od Bożej sprawiedliwości. Sugeruje się w ten sposób, że chodzi o miłosierdzie zupełnie bezwarunkowe i niejako automatyczne, podczas gdy w chrześcijaństwie dostąpienie przez kogoś miłosierdzia jest uzależnione od tego, na ile on sam okazywał je bliźniemu. Co więcej, aby w pełni docenić wartość miłosierdzia, człowiek musi mieć głębokie poczucie własnej grzeszności i świadomość tego, że w porządku sprawiedliwości zasługuje na surową karę. Konsekwencją absolutyzacji Bożego miłosierdzia może być mniej lub bardziej mgliste przekonanie o tym, że ostatecznie wszyscy z nas unikną piekła. Ten optymizm soteriologiczny związany z wiarą w powszechność zbawienia jest pozbawiony podstaw. A jednak jego wyraźne ślady można odnaleźć w myśleniu wielu współczesnych katolików: gdy ktoś umiera, sugeruje się tym, którzy go opłakują, że zmarły jest już zbawiony i znaj- duje się u Boga. Nie mówi się im o powadze i grozie sądu Bożego, o możliwości wiecznego potępienia, ani o czyśćcu i mękach z nim związanych. jedna z głównych prawd wiary głosi przecież, że Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który nagradza za dobre, a za złe karze. Wszystkie miejsca w Piśmie Świętym, w których traktuje się o tych sprawach, interpretuje się jako już nieaktualne, jako przenośnie lub literackie hiperbole. Prostą konsekwencją tego optymizmu eschatologicznego jest to, że modlitwa za zmarłych traci sens. Stanowi to swoiste żerowanie na Bożym miłosierdziu: „skoro Bóg jest do- bry i miłosierny, to nie może nikogo potępić" (człowiek żyje tak, jak chce, i uważa, że Bóg mimo to i tak go kocha). A przecież zuchwałe liczenie na miłosierdzie Boże stanowi grzech przeciwko Duchowi Świętemu. Można w tym również dostrzec próbę swoistego moralnego szantażu wobec Boga („jeśli nas potępisz, będzie to oznaczało, że nie jesteś wcale taki dobry ani miłosierny")

Kolejnym zagadnieniem związanym z błędnym rozumieniem miłosierdzia jest brak bogobojności, czyli bojaźni Bożej. Różowy chrześcijanin uważa, że nie należy go niczym straszyć, ponieważ uwłacza to jego godności i sugeruje, że traktuje się go jak dziecko. Nie bierze pod uwagę tego, że bojaźń Boża nie jest bynajmniej czymś upokarzającym, gdyż stanowi przejaw szacunku, uległości i poczucia całkowitej zależności od wszechmocnego Stwórcy. Wynika ze świadomości, jak wielka jest potęga i majestat Boga w porównaniu i z ludzką słabością i kruchością. jest jednym z darów Ducha Świętego. Apostoł Paweł upominał, aby zabiegać o własne zbawienie „z bojaźnią i drżeniem" (Flp 2, 12). Święta trwoga przed sądem Bożym, jaką - mimo całej swojej nadziei- odczuwa chrześcijanin, nigdy nie będzie zastąpiona przez fałszywą pewność dotyczącą zbawienia? Warto w tym miejscu ponownie przytoczyć słowa kard. Newmana: „[...] tak długo jak jesteście tutaj, nigdy nie możecie być pewni zbawienia; dlatego musicie trwać w bojaźni, dopóki macie nadzieję. Wasza znajomość własnych grzechów wzrasta proporcjonalnie do waszego poznania Chrystusowego miłosierdzia. Bojaźń Boża stanowi początek mądrości; dopóki nie spostrzeżecie, że [Bóg] jest ogniem trawiącym i nie zbliżycie się do niego z czcią i bojaźnią, jako grzesznicy, nie będziecie nawet w stanie zobaczyć Ciasnej Bramy [która wiedzie do zbawienia] Bojaźń i miłość muszą iść ze sobą w parze; zawsze bojaźń, zawsze miłość , aż po sam grób”.

Brak ducha walki

Wyznawanie różowego chrześcijaństwa jest wygodne i bezpieczne, ponieważ nie powoduje problemów ani konfliktów z innymi. Głoszenie i obrona prawdziwej wiary natomiast budzą opór, a cza- sami wręcz nienawiść otoczenia. Co ciekawe, ludzie, którzy z taką zajadłością atakują prawdziwe chrześcijaństwo i nienawidzą go, są w stanie zaakceptować lub przynajmniej tolerować różowe chrześcijaństwo jego przedstawiciele są bowiem przez swoje otoczenie postrzegani jak osoby miłe i nieszkodliwe jawią się im jako „zupełnie normalni" i „ludzcy”. Nie wytykają bliźniemu jego grzechu, nie są dla niego żywym wyrzutem sumienia, nie separują się od niego i prowadzą z nim uprzejmy dialog. Jednak taka postawa może stanowić bierne przyzwolenie na zło, co sprawia, że stajemy się w pewien sposób współodpowiedzialni za grzechy popełniane przez innych ludzi? W tym miejscu należy zauważyć, że taka pobłażliwa postawa kłóci się z promowanym przez różowych chrześcijan miłosierdziem. jednym z uczynków miłosierdzia co do duszy jest przecież upominanie grzeszących.

Różowi chrześcijanie nie próbują nikogo nawracać, ponieważ nie chcą być posądzani o nachalny prozelityzm. Starają się unikać walki i z zasady stronią od wszelkich form konfrontacji. Idea Kościoła Walczącego (Ecclesia Militans) jest im zupełnie obca. Nacisk kładą na pokój i jedność. Problem polega na tym, że te pojęcia są przedstawiane jako pozornie oczywiste i posiadające jednoznacznie pozytywną konotację. W istocie rzeczy jednak sposób ich rozumienia przez różowych chrześcijan jest bardzo nieprecyzyjny. Prawdziwa chrześcijańska jedność opiera się na jedności władzy, wiary, oraz kultu i sakramentów. Oznacza to, że w żadnym razie nie chodzi o powierzchowne, maskujące róż- nice i rozbieżności zjednoczenie z innymi w oderwaniu od praw- dy. Byłby to pokój fałszywy i absolutnie destrukcyjny. Papież Pius

XII przestrzegał nas przed takim irenizmem twierdząc, że doprowadziłby on wprawdzie do jakiejś formy jedności z innowiercami, ale byłoby to połączenie „tylko we wspólnej minie"?

Wygodnictwo

Różowi chrześcijanie wymagają od Kościoła głównie pocieszenia i pokoju. Chcą żyć tak, jak im się podoba, niczego sobie nie odmawiając, lecz zarazem nadal pragną być określani zaszczytnym mianem chrześcijan. Taka postawa niewiele człowieka kosztuje. To duchowe wygodnictwo oznacza brak zobowiązań, wymagań, niechęć do jakichkolwiek wyrzeczeń i poświęceń, do odmawiania sobie czegokolwiek. W różowym chrześcijaństwie nie mówi się o konieczności przyjęcia własnego krzyża i cierpienia, o umartwieniach; brak w nim zrozumienia dla ducha pokuty, podjęcia surowych postów itd. W przekonaniu różowych chrześcijan do zyskania uznania w oczach Boga i otrzymania przebaczenia w zupełności wystarczy to, że przestajemy grzeszyć, wykazując dobrą wolę i ogólne oznaki poprawy. jednak należy zauważyć, że św. Tomasz z Akwinu odrzucił jako błędny pogląd, wedle którego każdy z nas może dojść do zbawienia nawet bez sakramentu pokuty, jeśli tylko ma miłość, wiarę i miłosierdzie”. Co ciekawe, różowe chrześcijaństwo, które zdradza wyraźną inklinację do przeciwstawiania „czystości" pierwotnego chrześcijaństwa jego późniejszym postaciom, w żaden sposób nie nawiązuje do tego, co było w nim trudne i surowe (np. do starożytnej dyscypliny pokutnej lub postnej). Zazwyczaj pojawia się w tym kontekście tłumaczenie, że wspominane praktyki z przeszłości były często bardzo przesadzone, a nawet pozbawione sensu. Sugeruje się także, że współcześni chrześcijanie rzekomo nie mogliby im sprostać. Jest to ewidentna próba usprawiedliwienia własnej słabości. Paradoksalnie, nie przeszkadza wcale różowym chrześcijanom uważać samych siebie za ludzi dojrzalszych, a na- wet bardziej oświeconych i wyrafinowanych duchowo od chrześcijan minionych wieków.

Sentymentalizm

Kolejną, rzucającą się w oczy cechą różowego chrześcijaństwa jest przesadne akcentowanie znaczenia uczuć w życiu religijnym. W skrajnych przypadkach może to doprowadzić do zupełnego zredukowania wiary do doświadczenia i przeżyć natury emocjonalnej (kosztem nabycia rzetelnej i kompletnej katolickiej formacji intelektualnej). Różowi chrześcijanie wykazują się przy tym zupełnym niezrozumieniem podstawowych praw życia duchowego i jego rozwoju. Nie dostrzegają konieczności podejmowania wysiłku pracy nad sobą i cierpliwego wspinania się po kolejnych szczeblach wiodących człowieka ku świętości. Zamiast tego preferują charyzmatyczne porywy i „mistyczne" uniesienia, które w ich mniemaniu mają gwarantować zdecydowanie szybszy efekt w zbliżeniu się do Boga. Różowi chrześcijanie zamiast indywidualnych praktyk ascetycznych widzą potrzebę zwiększenia aktywności w sferze zewnętrznej. Życie kontemplacyjne jest dla nich pozbawione większej wartości i sensu. Różowi chrześcijanie kładą nacisk na entuzjazm i „spontaniczność”, jak również na przeżywanie i manifestowanie radości. Tradycyjne formy pobożności natomiast odrzucają jako bezduszny, sztywny formalizm. Chętnie powołują się na słowa św. Pawła z I listu do Tesaloniczan (5, 16): „Zawsze się radujcie".

Jednak wydają się zapominać o tym, że chrześcijaństwo nie obiecuje nam prawdziwej, pełnej radości w porządku doczesnym, lecz mówi, że dostąpią jej zbawieni w niebie oraz o tym, że ta radość, o której mówi św. Paweł, jest zdolnością znoszenia cierpienia z oddaniem i spokojem, czyli radością pośród cierpień wypływającą ze zjednoczenia z Chrystusem. Atmosfera różowego chrześcijaństwa utwierdza człowieka w fałszywym po- czuciu bezpieczeństwa. Trwanie w tym stanie może go doprowadzić do zguby, ponieważ najbardziej niebezpieczne dla kogoś, kto znajduje się w sytuacji realnego zagrożenia, jest poczucie, iż nic mu nie grozi. Żyjąc w takim przekonaniu nie zachowujemy należytej czujności i ostrożności.

Kard. John Henry Newman porównał to do niefrasobliwej postawy proroka Jonasza, który spał spokojnie na okręcie mimo szalejącego wokół sztormu.]ego nieuzasadniony spokój przypomina fałszywą pewność siebie ludzi tego świata. Zupełnie inaczej należy oceniać postawę Pana Jezusa, który spał spokojnie w łodzi w czasie burzy na jeziorze Genezaret, wiedząc, że nic Mu nie zagraża. W porównaniu z Jonaszem korzystniej wypadają zatrwożeni apostołowie, którzy wołali do śpiącego Pana Jezusa: „Panie, ratuj, giniemy!" (Mt, 8, 23-27). Ich bojaźliwe zachowanie, rzecz jasna, było dalekie od chrześcijańskiego ideału, ponieważ brakowało im wystarczającej wiary w opiekę Bożą, lecz - w odróżnieniu od śpiącego Jonasza - zdawali oni sobie przynajmniej sprawę z tego, że są zagrożeni i potrzebują pomocy; wie- dzieli także, do kogo należy się o nią zwrócić”.

Awersja do Tradycji

Różowe chrześcijaństwo ma swoją ciemną, starannie skrywaną stronę. Przy bliższym podejściu okazuje się, że nie jest ono bynajmniej tak tolerancyjne i otwarte, jak deklaruje. Choć pragnie jawić się jako coś w pełni pozytywnego, ujawnia się w nim często głęboko utajony resentyment. Przedstawiciele opisywanego nurtu z zadziwiającą łatwością przyjmują postawę surowych sędziów swoich oponentów, przypisując im złe i niskie intencje. Ujawnia się to na przykład w sytuacji, gdy ktoś podejmuje próbę poddania krytyce zasad i praktyk różowego chrześcijaństwa. Musi się wówczas się liczyć z tym, że z miejsca otrzyma etykietkę człowieka pozbawionego miłości. Najprawdopodobniej oskarży się go też o religijny fanatyzm i dewocję, o zasklepienie w swoim światopoglądzie, o ogólną niechęć do rodzaju ludzkiego, o brak miłosierdzia, o agresywność i żywienie głęboko zakorzenionego uczucia mściwości.

Przedstawiciele różowego chrześcijaństwa w wielu sytuacjach wykazują zadziwiający brak pokory. Działają w sposób samowolny, nie potrafią bądź nie chcą być posłuszni władzom kościelnym - nie chcą być dłużej uczniami, lecz wolą sami nauczać innych. Znamienną cechą różowego chrześcijaństwa jest głęboko zakorzeniona niechęć wobec Tradycji katolickiej. Przejawia się ona w upartym w skupianiu się na jej realnych lub domniemanych negatywnych aspektach z po- minięciem tego, co stanowi jej niekwestionowany pozytywny, kulturotwórczy dorobek. Innym wyrazem tej niechęci do Tradycji jest jej całkowite pomijanie (tak jakby w ogóle nie istniała lub zupełnie utraciła swą aktualność i uległa swoistemu przedawnieniu). Przedstawiciele różowego chrześcijaństwa postrzegają tradycyj- ne chrześcijaństwo jako nieinteresujące, pozbawione życia i pełne niezrozumiałych obrzędów.

Zamiast podsumowania

Na zakończenie, zamiast podsumowania, warto przytoczyć jesz- cze raz słowa kard. Newmana, ponieważ bardzo dobrze charakteryzują one istotę różowego chrześcijaństwa: „jaką sztuczką posługuje się dziś szatan? jak wygląda obecnie religia tego świata? Przejęła ona jaśniejszą stronę Ewangelii - jej pociechy i jej przykazania miłości; jednocześnie wszystkie mroczniejsze i głębsze poglądy na kondycję i przyszłość człowieka popadły w zapomnienie. Religia ta jest łatwa i przyjemna; główną cnotą jest w niej życzliwość, podczas gdy nietolerancja, dewocja i nadgorliwość zajmują pierwszą pozycję wśród wszystkich grzechów”.