Radek33
1,4 tys.

PIŁAT I JEGO ŻONA,HEROD,POCZĄTEK NABOŻEŃSTWA DROGI KRZYŻOWEJ-wizja Bł.A.K.Emmerich

JEZUS PRZED PIŁATEM.
Według naszego czasu była godzina mniej więcej szósta rano, gdy orszak ze skatowanym strasznie Jezusem stanął przed pałacem Piłata. Arcykapłani, Annasz i Kajfasz, tudzież członkowie „Rady", zajęli zaraz miejsca na siedzeniach u wejścia na dziedziniec, Jezusa zaś pociągnęli siepacze na powrozach aż ku schodom, wiodącym na taras. Piłat spoczywał właśnie na pewnego rodzaju sofie; przed nim stał mały trójnożny stolik, a na nim leżały odznaki urzędowe i kilka drobiazgów, już nie pamiętam jakich. Otaczało go grono oficerów i żołnierzy. Dalej widać było ustawione oznaki i godła rzymskiego państwa.
Usłyszawszy wrzawę i zgiełk, spojrzał Piłat w tę stronę i ujrzał spiesznie nadciągający orszak z Jezusem w pośrodku. Gdy już Żydzi usadowili się u wejścia na dziedziniec (bo dalej nie wolno im było iść według prawa Mojżeszowego, by się nie zanieczyścić) i gdy przyprowadzono Jezusa przed schody, powstał Piłat i odezwał się do nich szyderczo takim tonem, jakby np. przemówił jaki dumny marszałek Francji do deputowanych z małego ubogiego miasteczka: „Cóż was tu znowu tak rano przygnało? Aleście też oporządzili tego biedaka! Już od samego rana zaczynacie łupić i zabijać." Żydzi zaś, kazawszy siepaczom zaciągnąć Jezusa do pretorium, zwrócili, się do Piłata ze słowami: „Wysłuchaj, panie, naszego oskarżenia przeciw temu złoczyńcy! My sami nie możemy wejść do domu sądowego, bo wiesz, że według Zakonu zanieczyścilibyśmy się."
Po tych głośno wyrzeczonych słowach, dał się nagle słyszeć wśród tłumu gromki głos: „O tak, nie możecie wejść do domu sądowego, bo uświęcony jest on krwią niewinną! Tylko Jezus może tam wejść, On jeden jest między Żydami czysty, jak owe niewiniątka!" Słowa te wymówił człowiek krzepki, barczysty, który za innymi docisnął się na forum. Był to mąż czcigodny, a zamożny, stryj męża Serafii, zwanej Weroniką; on sam zwał się Zadoch. Dwóch jego synków zamordowano swego czasu wraz z innymi niemowlętami na rozkaz starego Heroda. Od tego czasu usunął się on zupełnie od życia publicznego, i jak Esseńczyk żył z Swą żoną we wstrzemięźliwości. Raz tylko widział Jezusa u Łazarza, i słyszał Jego naukę. I oto teraz, gdy widział, jak siepacze ciągną niewinnego Jezusa bezlitośnie po schodach, wzruszyło go bolesne wspomnienie pomordowanych dziatek, głośno wobec całego tłumu dał Jezusowi świadectwo niewinności. Wypowiedziawszy głośno powyższe słowa, wmieszał się w tłum i znikł z oczu. Oskarżyciele Jezusa niewielką zwrócili na to uwagę, bo najpierw spieszyli się bardzo, a przy tym złościło ich zachowanie się Piłata i podrzędne stanowisko, jakie musieli zająć wobec niego.
Siepacze wywlekli Jezusa po schodach marmurowych aż na taras, tutaj stanął Pan cicho w głębi tarasu, a tymczasem Piłat porozumiewał się z oskarżycielami. O uszy Piłata obijały się już nieraz różne wieści o Jezusie, a dziś raniutko dali mu znać żydowscy kapłani i radni, że przyprowadzą mu do osądzenia Jezusa z Nazaretu, który winien jest śmierci. Teraz ujrzawszy Jezusa tak skatowanego, a przy tym z dziwnym, niezatartym wyrazem godności niezwykłej w obliczu, uczuł Piłat rosnący w sobie wstręt i pogardę dla żydowskich kapłanów i radnych, więc dał im poznać, że nie wyda potępiającego wyroku na Jezusa bez dowiedzenia Mu oczywistej i pewnej winy. Zaraz też dumnie i szyderczo, zagadnął arcykapłanów: "Jakąż winę w tym człowieku macie mi przedłożyć?" A oni odrzekli z tajoną złością: „Gdybyśmy Go nie poznali jako zbrodniarza, nie bylibyśmy przyprowadzili Go do ciebie."„Więc weźcie Go sobie i osądźcie według waszego prawa" — rzekł Piłat. Lecz oni odparli: „Ty wiesz przecie, że nie przysługuje nam nieograniczone prawo wydawania i wykonywania wyroków śmierci."
Złość wrogów Jezusa rosła coraz bardziej. Naglili gwałtownie, i spieszyli się ze wszystkim, by załatwić się z Jezusem przed oznaczonym prawnie czasem świątecznym, by w swoim czasie móc zabić i spożyć baranka wielka-nocnego, nie przeczuwając, że Jezus jest właśnie prawdziwym Barankiem wielkanocnym. Sami bali się przestąpić granicę pretorium, by się nie zanieczyścić i móc spożywać baranka swego, a oto nie wahali się wprowadzić do pretorium pogańskiego bałwochwalcy, prawdziwego, najczystszego Baranka wielkanocnego.
Na żądanie starosty rozpoczęli Żydzi wywód oskarżenia. Trzy główne skargi wnieśli na Jezusa, a na udowodnienie każdej postawili po dziesięciu świadków. Obmyślili zaś te skargi tak, by przedstawić Jezusa jako zbrodniarza, występującego przeciw cesarzowi, i by przez to Piłat był niejako zmuszony wydać wyrok potępiający; oni bowiem sami mogli decydować tylko w sprawach dotyczących świątyni i praw religijnych. Najpierw więc wnieśli skargę, że Jezus jest uwodzicielem ludu, że zakłóca spokój i wichrzy w kraju; przytaczali zaraz na to poszczególne dowody, poparte zeznaniami świadków. I tak, mówili, że Jezus włóczy się po kraju, że zwołuje liczne zgromadzenia, gwałci szabat i uzdrawia w szabat. Tu przerwał im Piłat, mówiąc szyderczo: „Widać, żeście zdrowi na wskroś, bo inaczej nie gorszylibyście się tak Jego uzdrawianiem." Dalej oskarżali Żydzi Jezusa, "że zwodzi lud jakimiś ohydnymi naukami; mówi bowiem, że kto chce mieć żywot wieczny, musi pożywać Jego Ciało i Krew." Piłata gniewała ta zajadliwość, z jaką rzucali Żydzi oskarżenia na Jezusa; nie zdradzał się jednak z tym, tylko uśmiechał znacząco do swoich oficerów, a od czasu do czasu docinał Faryzeuszom ostro. Tak np. rzekł im: „Zdaje mi się zupełnie, że i wy wyznajecie naukę Jego i chcecie mieć żywot wieczny; tak się zachowujecie, jakbyście chcieli żywcem jeść ciało Jego i pić Jego krew."
Treścią drugiej skargi było, że Jezus podburza lud, by nie płacił cesarzowi podatków. Tu już uniósł się Piłat gniewem. Uważać na takie rzeczy, należało do zakresu jego władzy, więc pewien siebie zawołał: „Jest to podłe kłamstwo; o tym ja wiedziałbym prędzej, niż wy." A Żydzi, widząc to, wnieśli zaraz trzecią skargę. „Niech będzie i tak — krzyczeli — ale w każdym razie jest On wrogiem cesarza i państwa. Człowiek ten, niskiego a właściwie niepewnego, podejrzanego pochodzenia, zdołał sobie pozyskać mnóstwo stronników i rzucał klątwy na Jerozolimę; On także rozszerza wśród tłumów dwuznaczne przypowieści jak np. o królu, który sprawia gody swemu synowi. Już i tak raz tłuszcze, zebrane licznie na górze, chciały Go obrać królem; ale Jemu wydało się to za wcześnie, więc ukrył się wtenczas. Za to w ostatnich dniach pozwolił już Sobie na więcej. Oto urządził hałaśliwy, uroczysty wjazd do Jerozolimy, kazał oddawać Sobie honory królewskie i wznosić na Swą cześć okrzyki: Hosanna Synowi Dawidowemu, chwała niech będzie królestwu naszego ojca Dawida, nadchodzącemu teraz!" Sam nauczał, że jest Chrystusem, pomazańcem Pana, Mesjaszem, obiecanym królem żydowskim, i tak też kazał się nazywać. Czyż nie jest to wrogiem występowaniem przeciw cesarzowi?" Podłe te skargi poparli Faryzeusze znowu zeznaniami dziesięciu świadków.
Usłyszawszy, że Jezus każe się nazywać Chrystusem, królem żydowskim, zastanowił się nieco Piłat. Po namyśle poszedł do przyległej izby sądowej, rzuciwszy mimochodem baczne spojrzenie na Jezusa, i kazał strażom przyprowadzić Go do siebie.
I cóż to tak nagle dało do myślenia Piłatowi? Oto był on poganinem zabobonnym, zmiennym, w którego głowie mieszały się różne wyobrażenia. Z religii swej miał niejasne jakieś pojęcia o potomkach swoich bogów, którzy podobno kiedyś żyli na ziemi. Wiedział dalej, że Prorocy żydowscy przepowiadali od dawna przyjście pomazańca Bożego, odkupiciela, oswobodziciela, króla żydowskiego i że szerokie warstwy ludności oczekiwały Go właśnie w tym czasie. Nie było mu również obcym, że niegdyś do starego Heroda przybyli królowie z dalekiego Wschodu i dopytywali się o jakiegoś nowonarodzonego króla żydowskiego, by oddać mu cześć i że Herod, z obawy przed tym królem, kazał wymordować mnóstwo niemowląt. Znał więc Piłat te podania o Mesjaszu i królu żydowskim, ale jako gorliwy bałwochwalca nie wierzył w nie, jak również nie mógł sobie wyobrazić, jaki by to miał być ten król. Co najwyżej mógł pod tym względem podzielać zapatrywanie wielu wykształconych, wolno myślących Żydów i Herodian, którzy wyobrażali sobie Mesjasza, jako potężnego, zwycięskiego władcę, tym śmieszniejszym wydało mu się więc oskarżenie, że ten Jezus, stojący przed nim, tak nędzny, biedny, sponiewierany, ma się podawać za tego pomazańca Bożego i króla! Ponieważ jednak nieprzyjaciele Jezusa położyli nacisk na to, iż jest to naruszeniem praw cesarskich, więc Piłat kazał wezwać Jezusa do izby, by Go przesłuchać.
Gdy Jezus wszedł, Piłat spojrzał na Niego ze zdziwieniem i zapytał: „Więc to Ty jesteś tym królem żydowskim?" Jezus, nie odpowiadając wprost, zapytał Go nawzajem: „Czy mówisz to z własnego przekonania, czy też inni powiedzieli ci to o Mnie?" Uraził się trochę Piłat, iż Jezus ma go za tak nierozsądnego, by z własnego popędu pytał się biednego nędzarza, czy jest królem, rzekł więc żywo mniej więcej: „Czyż jestem Żydem, bym miał wiedzieć o takich marnościach? To twój lud i wasi kapłani oskarżyli Cię oto oddali mi cię do osądzenia, jako winnego śmierci. Powiedz, coś Ty właściwie zrobił ?"
Wtedy Jezus powiedział głosem uroczystym: „Królestwo Moje nie jest z tego świata; gdyby było z tego świata, z pewnością znalazłbym sługi i poddanych, którzy stanęliby w Mojej obronie i nie daliby Mnie wydać Żydom. Ale, jak mówię, królestwo Moje nie jest stąd." —„A więc jednak jesteś królem!"— rzekł do niego Piłat. A Jezus odrzekł mu: „Tak jest, jak mówisz: Jestem królem. Urodziłem się i przyszedłem na ten świat, by dać świadectwo prawdzie; a każdy kto z prawdy jest, słów Moich słucha." Spojrzał nań Piłat przeciągle i wstając, zapytał: „Prawda? A cóż jest prawda?" Rozmawiali jeszcze chwilę, ale już nie pamiętam dokładnie treści.
Nie zrozumiawszy Jezusa, wyszedł Piłat znowu na taras. Tyle jednak przekonał się, że chociażby Jezus był królem, to nie takim, który może zaszkodzić cesarzowi, i że nie rości Sobie prawa do żadnego królestwa na tej ziemi; a królestwo z innego świata nie obchodzi wcale cesarza. Rzekł więc arcykapłanom: „Nie znajduję żadnej winy w tym człowieku."
Rozjątrzyło to wrogów Jezusa i pobudziło do obrzucenia Go nowym gradem zarzutów i oskarżeń. Jezus stał wciąż milczący i tylko modlił się w duchu za tych biednych, nie wiedzących, co czynią. Milczał nawet i wtenczas, gdy Piłat zwrócił się do Niego z zapytaniem, co ma do odpowiedzenia na te zarzuty. Starosta, zdziwiony tym do najwyższego stopnia, rzekł: „Poznają, że oni same kłamstwa wyszukują przeciw Tobie!" (Użył tu Piłat na kłamstwo odrębnego wyrażenia, które jednak zapomniałam.) Oskarżyciele zaś, źli coraz bardziej, zaczęli teraz nastawać na samego Piłata. „Jak to? — mówili — żadnej winy w Nim nie znajdujesz? Czyż to nie jest żadna wina? On podburza wszystek lud i rozszerza Swą naukę po całym kraju od Galilei aż tutaj".
Zastanowił się Piłat, usłyszawszy słowo „Galilea", i zapytał zaraz: „Czy człowiek ten jest może z Galilei, poddany Heroda?" Odpowiedziano mu, że rzeczywiście rodzice Jego mieszkali w Nazarecie a Jego stałym miejscem pobytu jest Kafarnaum. „A, kiedy tak — zawołał Piłat — to jako Galilejczyk jest poddanym Heroda. Herod jest tu na świętach, prowadźcie więc Jezusa do niego, niech Go osądzi." Zaraz też, kazał Jezusa sprowadzić na dół i oddać w ręce Żydów, a swoją drogą wysłał jednego z oficerów do Heroda z oznajmieniem, że przysyła mu do osądzenia Galilejczyka, Jezusa z Nazaretu, jego poddanego.
Zadowolony był Piłat bardzo, że uniknął w ten sposób konieczności sądzenia Jezusa, bo cała ta sprawa wydawała mu się jakoś dziwną; a miał zarazem na oku i cel polityczny. Herod zawsze był żądny poznać Jezusa, więc Piłat wiedział, że posyłając mu Go, zrobi Herodowi wielką przyjemność; że zaś dotychczas stosunki między nimi były naprężone więc sądził, że to ułatwi wzajemne zbliżenie się.
Wrogowie Jezusa, oburzeni do najwyższego stopnia, że tak wobec całego ludu dostali od Piłata odprawę i musieli iść dalej, starali się na Jezusie wywrzeć swą złość. Otoczyli Go zaraz wkoło, kazali pachołkom związać Go na nowo i ze wznowioną zaciekłością dręczyli Go, bili, popychali; tak z pośpiechem ogromnym pędzili Go przez rynek, nabity ludem, i przez jedną ulicę do pobliskiego pałacu Heroda. Orszakowi towarzyszyli także rzymscy żołnierze.
Na chwilę przed wyprawieniem Jezusa do Heroda, przysłała żona Piłata, Klaudia Prokla, służącego do męża i kazała mu powiedzieć, że pilnie bardzo pragnie z nim mówić. Teraz zaś stała w ukryciu na jednej z wyższych galerii pałacu i ze smutkiem wielkim i trwogą przypatrywała się, jak Jezusa ciągnięto przez forum do Heroda.

POCZĄTEK NABOŻEŃSTWA DROGI KRZYŻOWEJ.
Ukryta z Magdaleną i Janem w zakątku jednej z hal na forum, przypatrywała się Najświętsza Panna całej rozprawie przed Piłatem, słyszała te dzikie okrzyki i wrzawę i bolała niewypowiedzianie. Gdy teraz prowadzono Go do Heroda, nie miała już siły iść dalej, lecz prosiła Jana i Magdalenę, by oprowadzili ją przez całą te drogę cierpień, którą odbył jej Boski Syn, począwszy od pojmania Go wczoraj wieczór. Poszli więc najpierw drogą do budynku sądowego Kajfasza, dalej do pałacu Annasza, stad przez Ofel do Getsemani i na Górę Oliwną. Na wielu miejscach, gdzie Jezus najwięcej znosił katuszy i udręczeń, przystawali, pogrążając się w smutku nad Jego cierpieniami. W miejscach, gdzie Jezus upadał, padała także Matka Najświętsza na kolana i całowała ziemię, której dotykało się Jego święte ciało. Magdalena łamała ręce z boleści, Jan także płakał rzewnie, ale troskliwie podnosił z ziemi smutkiem przepełnioną Matką i znowu szli dalej. To był początek rozpowszechnionego później w Kościele nabożeństwa „Drogi krzyżowej", początek bolesnego rozpamiętywania gorzkiej męki naszego Boskiego Odkupiciela, jeszcze nim dokonał zupełnie tego dzieła odkupienia. Dopiero był Jezus w połowie tej bolesnej drogi męczeńskiej, a już Matka Jego niepokalana, dzieląca z Nim w nieskończonej Swej miłości wszystkie cielesne i duchowe cierpienia, odszukiwała ślady swego Syna i Boga, idącego za nas na śmierć, by je uczcić, opłakać i ofiarować Ojcu niebieskiemu za zbawienie świata. Tak zbierała na całej tej drodze ze wszystkich śladów Najświętszego Odkupiciela, Jego nieskończone zasługi, uzyskane dla nas; a zbierała je w Swe najczystsze, współ cierpiące serce, tę jedynie godną skarbnicę wszystkich dóbr zbawienia, z której i przez którą jedynie według odwiecznego wyroku Boga, w Trójcy jedynego, może korzystać upadła ludzkość z owoców i skutków tajemnicy odkupienia, dokonanej w pełni czasu. Bo przecież z najczystszej krwi tego najświętszego serca uformował Duch święty ciało, które dziś wylewa za nasz tysiąca ran krew nieocenioną, jako cenę odkupienia. Dziewięć miesięcy spoczywał Zbawiciel pod tym sercem, pełnym łaski; jako nienaruszona dziewica porodziła Go Maryja, chowała Go, strzegła, karmiła Swymi piersiami, by Go dziś oddać za nas na drzewo krzyża na śmierć najokrutniejszą. Jak odwieczny Ojciec nie oszczędził Swego jednorodzonego Syna, tylko oddał Go za nas, tak i Matka najświętsza, Bogarodzica, nie oszczędziła błogosławionego owocu żywota Swego, lecz zezwoliła, by ofiarował się za nas na krzyżu, jako prawdziwy Baranek wielkanocny. Tak więc jest Maryja w swoim Synu i zaraz po Nim, współ-przyczyną naszego zbawienia, naszą współodkupicielką, naszą pośredniczką i najpotężniejszą orędowniczką u Boga, matką łaski i miłosierdzia.
Wszyscy sprawiedliwi Starego Zakonu, począwszy od pokutujących pierwszych rodziców, aż do najmłodszego, z potomków Abrahama, odbywali dziś tę drogę, smucili się, modlili i ofiarowali ją w najświętszym sercu Matki Bożej, królowej Patriarchów i Proroków. Lecz także i na przyszłość po wszystkie czasy tylko tym, którzy żywią dziecięcą miłość dla Maryi, dane jest odprawiać to nabożeństwo przez Nią samą zaczęte i Kościołowi przekazane; tym dane jest przez to nabożeństwo, pełne błogosławieństwa i miłe Bogu, wzrastać we wierze i miłości dla najświętszego Odkupiciela. Jest to przykrym wprawdzie, ale niestety stwierdzonym i znaczącym faktem, że wszędzie, gdzie chłodnie miłość ku Maryi i zanika nabożeństwo do tajemnic różańcowych, tam idzie także w zapomnienie nabożeństwo świętej Drogi krzyżowej a nawet niknie wiara w nieskończoną wartość tej najkosztowniejszej, najcenniejszej Krwi.
Magdalena odchodziła prawie od zmysłów z boleści; niezmierną, jak jej miłość, była także jej żałość i skrucha. Ilekroć z miłości ku Jezusowi chciała złożyć Mu u nóg swą duszę, jak nie-gdyś wylała nań olejek nardowy, zaraz spostrzegała między sobą a Zbawicielem otchłań swej winy; a boleść skruszonego serca przypominała jej zaraz całą gorzkość tej winy. Ilekroć chciała wznieść ku Odkupicielowi, jak obłok kadzidła, podziękę z głębi serca za otrzymane odpuszczenie grzechów, zaraz zjawiał się On jej oczom, prowadzony na śmierć wśród mąk strasznych i udręczeń; a ona w smutku niewypowiedzianym czuła, że przyczynia się do tego i jej wina, którą Zbawiciel przyjął na Siebie, by zmazać ją krwią Swoją. I tak wciąż opadała w otchłań bolesnej skruchy za grzechy. Dusza jej rozpłynęła się niejako w wdzięczności i miłości, boleści i gorzkości, w smutku i żałości; bo jeszcze do tego widziała i czuła całą niewdzięczność i krwawą świętokradzką winę swego narodu, który Zbawiciela swego wydał na najhaniebniejszą śmierć krzyżową. Wszystkie te wstrząsające, bolesne wrażenia, przebijały się w całej jej postaci, we wszystkich słowach i ruchach.

Jan cierpiał i kochał nie mniej od Magdaleny. Ale nie zamącona niewinność jego serca najczystszego pozwalała mu znosić tę boleść z większym spokojem.

PIŁAT I JEGO ŻONA.
Wspominałam już, że żonę Piłata dręczyły tej nocy bardzo niespokojne sny. Właściwie nie były to sny, lecz raczej widzenia, natchnione Duchem Bożym. Widziała we śnie zwiastowanie Maryi, narodzenie Chrystusa, hołd oddany Mu przez pasterzy i królów, proroctwa Symeona i Anny, ucieczkę do Egiptu, rzeź niemowląt, kuszenie na puszczy i inne szczegóły z życia Jezusa, którego nigdy nie widziała i nie znała wcale. Jezus przedstawiał jej się przy tym otoczony zawsze światłością, a przy Nim widziała straszne mary przedstawiające złość i chytrość Jego nieprzyjaciół. Poznawała świętość i boleść niezmierną Jego Matki, jak również Jego własne nieskończone cierpienia, znoszone z taką miłością i cierpliwością. Boleść niewypowiedziana i smutek przejmowały ją na widok tego wszystkiego, bo obrazy te przedstawiały się jej niezmiernie żywo i przekonywająco opanowywały całą jej duszę, uchylały przed nią zasłony w nowy jakiś nieznany, a tajemniczy świat. Niektóre obrazy jak np. rzeź niewiniątek, proroctwo Symeona w świątyni, przedstawiały się jej tak, jak się w rzeczywistości spełniły, tj. w pobliżu jej domu.
Rano wyrwały ją ze snu wrzawa i okrzyki tłuszczy. Przestraszona, wyjrzała na forum i oto w skrępowanym, udręczonym Jezusie poznała Tego, który był przedmiotem jej snów i widzeń nocnych; poznała, że tkwi w tym wskazówka wyższej Opatrzności, że nie trzeba dopuścić do potępienia Go. Z boleścią przypatrywała się, wśród jakich udręczeń prowadzono Jezusa do Heroda przez forum i zaraz w trwodze wielkiej posłała do Piłata, prosząc go do siebie. Oczekiwała go w letnim domku, stojącym na jednym z tarasów ogrodowych poza pałacem Piłata, wzruszona bardzo i niespokojna. Była to słuszna, kształtnie zbudowana niewiasta. Z tyłu zarzucony miała welon, z pod którego wyglądały bujne sploty włosów, przystrojonych kilku klejnotami; klejnoty również zdobiły jej uszy i szyję. Długą, fałdzistą suknię spinała na piersiach kosztowna klamra. Twarz jej pokrywała bladość matowa, wynik wzruszenia wewnętrznego. Doczekawszy się przybycia Piłata, opowiedziała mu zaraz niektóre szczegóły a swych nocnych widzeń, o ile sama mogła sobie zdać z nich sprawę. Skończywszy opowiadanie, przedstawia mu, jakie jest jej zdanie o tym, i prosiła go gorąco, zaklinając na wszystko, co mu, jest świętym, by nie szkodził prorokowi Jezusowi, Najświętszemu ze Świętych. Czule tuliła się do niego, by tylko zechciał ją wysłuchać.
Piłata zadziwiła bardzo i poruszyła ta opowieść żony. Porównywał opowiadanie żony z tym, co słyszał o Jezusie, przywodził sobie na pamięć zajadłość Żydów, milczenie Jezusa, nie chcącego nic mówić na Swą obronę, i Jego stanowcze, a dziwne odpowiedzi na swoje pytania. Zachwiało go to i zaniepokoiło, lecz wkrótce uległ przedstawieniom swej żony i rzekł: "I tak już oświadczyłem Żydom, że nie znajduję żadnej winy w Jezusie, więc nie potępię Go, bo poznałem dobrze całą złość i przewrotność Jego wrogów." — Powtórzył jeszcze żonie niektóre słowa Jezusa i uspokoił ją, że stanie się według jej życzenia, a nawet na znak, że nie zasądzi Jezusa, dał jej w zakład jakiś klejnot; nie wiem już, co to było, czy pierścień, czy pieczątka. Z tym rozstali się oboje.

Lecz na obietnicy Piłata nie można było zbytecznie polegać. Był to człowiek samolubny i dumny, a przy tym niskiego, chwiejnego charakteru. Gdy chodziło o jego korzyść, zapominał o wszelkiej wyższej bojaźni Bożej, a z drugiej strony, gdy był w jakim kłopocie, stawał się nikczemnym tchórzem, uciekał się do zabobonnego bałwochwalstwa i wieszczbiarstwa. Tak i teraz, nie wiedząc co począć, zwrócił się do swoich bożków, palił im kadzidła w ukrytym zakątku domu i oczekiwał od nich jakichś znaków i objaśnień. Patrzał nawet zabobonnie, jak kury dziś jedzą, by z tego coś wywnioskować, a szatan podszeptywał mu to to, to owo. To mniemał, że trzeba koniecznie wypuścić Jezusa, jako niewinnego, to znów bał się, że zemszczą, się na nim jego bogowie, gdy zachowa przy życiu Jezusa, który tak osobliwe przekonanie ma sam o Sobie, jakoby był pewnego rodzaju półbogiem; więc może Jezus mógłby zaszkodzić w czym jego bożkom. Może — myślał — jest On zaprawdę pewnego rodzaju bogiem Żydów. Tyle jest proroctw o Królu żydowskim, który ma panować nad wszystkimi; królowie ze Wschodu szukali już raz takiego króla w tym kraju. A może On wzniesie się ponad moich bogów i mego cesarza; jakaż wielka odpowiedzialność ciążyłaby na mnie żem Go nie skazał na śmierć. Może śmierć Jego ma być triumfem moich bogów." Lecz znowu przyszły mu na myśl te cudownej nocne widzenia jego żony, tym dziwniejsze, że nigdy przedtem Jezusa nie widziała. Ten ostatni wzgląd przeważył na szali chwiejne rozumowania Piłata na korzyść Jezusa. Zdawał się już teraz być stanowczo zdecydowanym na uwolnienie Pana. Jak sam sobie mówił, chciał przede wszystkim działać w imię sprawiedliwości. Lecz nie wytrwał w tym postanowieniu, podobnie jak przedtem nie czekał, co Jezus odpowie na jego zapytanie: „Co to jest prawda?".

JEZUS PRZED HERODEM.
Przed strażnicą, koło swego pałacu kazał Piłat postawić silny oddział żołnierzy, również porozstawiał żołnierzy w wielu ważniejszych punktach miasta. Z orszakiem, prowadzącym Jezusa, szedł znów osobny oddział żołnierzy, pochodzących z kraju między Szwajcarią a Włochami. Nie były zbyteczne te środki ostrożności, bo coraz większe tłumy ludu gromadziły się na forum i na ulicach, którymi prowadzono Jezusa do Heroda, trzymając się razom, stosownie do okolicy, z której przybyli na święta. Z tego korzystali zajadli Faryzeusze, więc każdy wyszukiwał swoich ziomków, zebranych w jedną gromadę, i starał się ich chwiejne umysły zbuntować przeciw Jezusowi. A tymczasem Jezus szedł skatowany, otoczony Swymi wrogami, którzy źli, że muszą się z Nim tak włóczyć, na Nim wywierali swą złość; lżyli Go więc, co tylko mogli podżegali siepaczy, by coraz srożej z Nim się obchodzili. Że siepacze stosowali się chętnie do tego, nie trzeba nawet mówić.
Pałac Heroda leżał nie bardzo daleko w nowej dzielnicy miasta, na północ od forum. Posłaniec Piłata przybył tam pierwej niż Żydzi, więc Herod wiedział już, o co chodzi i oczekiwał Jezusa w wielkiej sali swego pałacu, siedząc na wezgłowiach w krześle tronowym; otaczał go zastęp dworzan i żołdaków. Arcykapłani weszli pierwsi przez krużganek i ustawili się po obu stronach; Jezus stał u wejścia. Herodowi pochlebiło to bardzo, że Piłat przyznał mu publicznie przed arcykapłanami prawo sądzenia Galilejczyka, więc siedział napuszony i niby to bardzo zajęty powierzoną mu sprawą; cieszyło go także, że ten Jezus, który zawsze tak wzgardliwie unikał sposobności pokazania się mu, stoi teraz przed nim w tak pokornej postawie. Sam słyszał, że Jan tak uroczyście przemawiał o Jezusie, szpiedzy i donosiciele tyle mu opowiadali o Nim, więc zaciekawiony wielce, pragnął poznać Go bliżej. Miał wielką ochotę przeprowadzić wobec arcykapłanów szumną rozprawę sądową z Jezusem i pokazać obu stronom, jak dobrze zna swoją rzecz, lecz z drugiej strony wiedział od posłańca, że Piłat nie znalazł w Jezusie żadnej winy; było to więc dla niego, lubiącego się płaszczyć, wskazówką, że należy powściągliwie traktować skarżących i ostrożnie przyjmować ich zarzuty. Tak też zrobił, co do większej jeszcze złości doprowadzało arcykapłanów i Faryzeuszów. Natarczywie zaczęli przedkładać swe skargi, zaraz jak tylko weszli. Herod tymczasem ciekawie spojrzał na Jezusa, który stał u wejścia, nędzny, skatowany, w zanieczyszczonej sukni, z włosem zburzonym, z Obliczem poranionym, pokrytym błotem i krwią. Na ten widok, wstręt, pomieszany z iskrą współczucia, zdjął tęgo króla zniewieściałego, oddanego rozkoszom. Wykrzyknął jakieś imię Boga, zdaje mi się „Jehowa", odwrócił ze wstrętem twarz i zawołał na kapłanów: „Weźcie Go! Jak mogliście stawić mi przed oczy takiego splugawionego, skatowanego człowieka?" Zaraz pociągli pachołcy Jezusa do przedsionka; przyniesiono wody w misie i szmatę, i zaczęto Go obmywać wśród nowych udręczeń. Nie zważając, że ma oblicze poranione, tarli Mu je pachołcy szmatą, otwierając na nowo przyschłe rany.
Herod tymczasem ganił kapłanów za to barbarzyństwo; zdawało się nawet, że chce naśladować postępowanie Piłata, bo podobnie jak on, rzekł do nich: „Jezus wygląda tak, jak gdyby dostał się w ręce rzeźników; coś za wcześnie dziś zaczynacie." Lecz arcykapłani, nie zważając na to, z pośpiechem wywodzili swe skargi i zarzuty przeciw Jezusowi. Wprowadzono na powrót Jezusa, a Herod, chcąc okazać się usłużnym względem Niego, kazał Mu przynieść kubek wina dla pokrzepienia wycieńczonych sił. Jezus potrząsnął tylko głową i nie przyjął podanego napoju.
Herod chciał koniecznie wydobyć coś z Jezusa; rozgadał się bardzo, powtarzał wszystko, co słyszał o Nim, a nawet używał pochlebstw. Wypytywał się Go o różne rzeczy, żądał, by uczynił przed nim jaki znak. Lecz Jezus stał cicho ze spuszczonymi oczyma i nie wyrzekł ani słówka. Herod rozgniewał się w duchu, bo wstyd mu było przed obecnymi, nie dał jednak nie poznać po sobie i znowu zaczął przemawiać do Jezusa i zarzucać Go mnóstwem pytań. — „Przykro mi bardzo — mówił — że widzę Cię tu pod zarzutem tak ciężkiej winy; słyszałem wiele o Tobie. Pamiętasz, raz w Tirze zanadto śmiało wdarłeś się w moje prawa, uwalniając bez mego zezwolenia więźniów, których ja tam osadziłem. Ale może czyniłeś to w dobrych zamiarach. Teraz wydał Cię w moje ręce rzymski starosta, bym Cię osądził. Co mówisz na te wszystkie skargi? — Milczysz? — Mówiono mi wiele o Twoich nadzwyczaj mądrych przemowach i naukach; pragnę słyszeć, jak będziesz odpierał zarzuty Twych oskarży-cieli.— Co mówisz? — Czy to prawda, że jesteś królem Żydów? — Czy jesteś Synem Bożym? — Ktoś Ty? — Słyszałem, że czyniłeś wielkie cuda, dowiedź tego przede mną, daj mi znak! — Ode mnie zależy uwolnić Cię. — Czy to prawda, że przywróciłeś wzrok ślepo narodzonemu? Czy Ty wskrzesiłeś Łazarza? nakarmiłeś kilka tysięcy ludzi kilkoma chlebami? — Dlaczego nie odpowiadasz? — Zaklinam Cię, uczyń choć jeden cud! — Będzie to z pożytkiem dla Ciebie." — Jezus milczał wciąż, a Herod mówił tym gwałtowniej: „Ktoś Ty?" Co to ma znaczyć? Kto dał Ci władzę czynienia takich rzeczy? Dlaczego teraz nie potrafisz zdziałać cudu? Czy Ty jesteś tym, o którego narodzeniu takie dziwne wieści chodzą? Przyszli to raz ze Wschodu królowie do ojca mego i wypytywali się o jakiegoś nowo narodzonego króla żydowskiego, któremu chcieli oddać cześć; mówią, że to Ty jesteś tym dziecięciem. Prawda. to? Uszedłeś wtenczas śmierci, gdy wymordowano tyle niemowląt? Jakim to sposobem? Dlaczego tak długo nic nie mówiono o Tobie? A może tylko umyślnie tak mówią o Tobie, by łatwiej obrać Cię królem? Wytłumacz się! Coś Ty za król? Zaprawdę, nie widać w Tobie nic królewskiego. Jak słyszałem, urządzono Ci niedawno pochód tryumfalny do świątyni. Co to miało znaczyć? Mów! Jak to się stało, że sprawa Twoja tak nędzny wzięła obrót?" Jezus ani jednym słowem nie odpowiedział na zapytania Heroda. Duchem Bożym otrzymałam objaśnienie, że dlatego nie chciał z nim Jezus mówić, bo Herod był pod klątwą za nieprawy swój związek z Herodiadą i za zamordowanie Jana Chrzciciela.
Zniecierpliwiło trochę i rozgniewało Heroda to uporczywe milczenie Jezusa; zauważyli to Annasz i Kajfasz, więc wyzyskując tę sposobność, znowu natarli nań ze skargami na Jezusa. Między innymi podnieśli i te zarzuty, że Jezus nazywał Heroda chytrym lisem, że już od dawna pracował nad zagładą całej jego rodziny; dalej, że zaprowadza nową religię i że wbrew przepisom już wczoraj pożywał paschę. Ostatni ten zarzut podnoszono przeciw Jezusowi już wczoraj u Kajfasza, ale przyjaciele Pana udowodnili z ksiąg, że zarzut jest nieważny.
Herod, chociaż rozgniewany bardzo zachowaniem się Jezusa, nie odstąpił jednak od ułożonego planu postępowania. Nie chciał zasądzić Jezusa z trojakiego względu: najpierw odczuwał po trochu jakiś tajemny strach przed Nim i już od czasu zamordowania Jana Chrzciciela dziwny nim nieraz targał niepokój; po wtóre, chciał przez to dokuczyć nienawistnym arcykapłanom, którzy także nie puścili mu płazem wiarołomstwa małżeńskiego, a nawet skutkiem tego wykluczyli go od ofiar. Główną jednak pobudką było to, że nie chciał potępić tego, w którym Piłat nie znalazł żadnej winy. Było to jego politycznym manewrem, by pochlebić Piłatowi wobec arcykapłanów i pospólstwa. Więc też zadowolił się tylko tym, że obrzucił Jezusa obelżywymi słowy i rzekł do dworzan i gwardii przybocznej, której kilkadziesiąt miał przy sobie: „Weźcie tego głupca i oddajcie błazeńskiemu królowi cześć, jaka Mu się należy. To jest raczej błazen, niż złoczyńca."
Nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Wyprowadzono Jezusa na wielki dziedziniec, otoczony skrzydłami gmachu pałacowego, i tu zaczęto się pastwić nad Nim w najokrutniejszy sposób. Herod przypatrywał się temu dłuższy czas, stojąc na płaskim dachu; Annasz zaś i Kajfasz, nie dając jeszcze za wygraną, wciąż trzymali się tuż za nim i wszelkimi sposobami starali się go nakłonić, by wydał na Jezusa wyrok potępiający. Lecz Herod nie dał się namówić, a wreszcie rzekł tak, by słyszeli go i Rzymianie: „Popełniłbym najcięższy grzech, gdybym zasądził tego człowieka." Właściwie chciał Herod przez to powiedzieć, że byłoby to największym wykroczeniem przeciw wyrokowi Piłata, który był na tyle grzecznym, że przysłał mu Jezusa.
Widząc arcykapłani i wrogowie Jezusa, że Herod w żaden sposób nie zmieni swego postanowienia, zabrali się w inny sposób do rzeczy. Kilku z pomiędzy siebie wysłali z pieniędzmi do dzielnicy Akra, gdzie obecnie prze-bywało najwięcej Faryzeuszów; tych kazali wszystkich zawezwać, by sta-wili się ze swymi ziomkami w pobliżu pałacu Piłata. Również polecili rozdzielić przez Faryzeuszów sporo grosza między lud, by natarczywie domagał się śmierci Jezusa. Najemnicy Faryzeuszów rozszerzali między ludem groźne wieści, że naród ściągnie na siebie sąd Boży, jeśli nie zażąda śmierci tego bluźniercy, że Jezus uwolniony, połączy się z Rzymianami, i to będzie Jego królestwem, o którym wciąż mówił, a które przyniesie Żydom zagładę. Puszczano także pogłoski, że Herod wydał już wyrok na Jezusa, ale lud musi dać jeszcze swe potwierdzenie, bo zachodzi obawa, by stronnicy Jezusa nie wywołali rozruchów, a jeśli Jezus wyjdzie wolny, to święta krwawy wezmą przebieg, bo stronnicy Jezusa, w połączeniu z Rzymianami, straszną wywrą zemstę. Tak to biegały po całym mieście pogmatwane, niepokojące pogłoski mniej lub więcej prawdopodobne, budząc rozgoryczenie i oburzenie w pospólstwie. Równocześnie kazali Faryzeusze rozdzielać pieniądze między żołnierzy Heroda, by, nie oglądając się na nic, jak najokrutniej katowali Jezusa. Żywili bowiem w duchu nadzieję, że może Jezus, nie zdołając znieść tych katuszy, umrze, zanim Piłat wyda wyrok Go uwalniający.
Przepłaceni żołdacy, nie mający Boga w sercu, zaczęli też w najpodlejszy sposób naigrywać się z Jezusa i Go dręczyć. Jeden z nich wyniósł z izdebki odźwiernego wielki biały worek, w którym dawniej zapakowana była bawełna. Wykrojono w dnie worka dziurę i wśród wybuchów śmiechu zarzucono go Jezusowi przez głowę jako szatę błazeńską; worek był długi, więc ciągnął się po ziemi, plątając Jezusowi nogi. Ktoś inny zarzucił znowu Jezusowi w koło szyi czerwoną szmatę, niby kołnierz. Tak ustrojonemu oddawali żołdacy szydercze pokłony, lżyli Go, popychali na wszystkie strony, pluli na Niego i bili Go po twarzy za to, że nie chciał odpowiadać ich królowi. Wśród szyderczych oznak czci i hołdu obrzucali Go błotem, szarpali Nim jak do tańca, popychali Go, a gdy zaplątawszy się w długi obszerny worek, upadł na ziemię, wlekli Go rynsztokiem, biegnącym w koło dziedzińca wzdłuż ścian, tak, że święta Jego głowa uderzała o kolumny i narożniki domu, to znów poderwali Go z ziemi i wśród wrzawy ogólnej na nowo zaczęli Go dręczyć. Żołdacy ci i dworzanie Heroda — była to zbieranina z najrozmaitszych okolic, a co najgorsi z nich wymyślali najokrutniejsze sposoby dręczenia Jezusa i uważali to za chlubę dla siebie i swych ziomków, że mogą się tym przed Herodem poszczycić. Więc na wyścigi z gwałtownym pośpiechem wymyślano coraz nowe udręczenia, a towarzyszyły temu wrzaski i śmiechy szydercze. Ci, którzy otrzymali pieniądze od Faryzeuszów, w natłoku ogólnym bili Jezusa kijami pogłowie, stosując się do ich wskazówek. A Jezus patrzał tylko na nich miłosiernie, wzdychał i jęczał boleśnie, oni zaś w zatwardziałości swej naśladowali szyderczo Jego jęki i po każdej katuszy wybuchali śmiechem bezczelnym. W niczyim sercu nie obudziła się iskierka litości. Krew spływała z Najświętszej Głowy Jezusa; trzykroć upadał na ziemię pod razami rozbestwionych żołdaków, wtedy jednak, niewidzialni dla innych, pojawiali się przy Jezusie płaczący aniołowie i namaszczali Mu głowę. Otrzymałam Duchem Bożym objaśnienie, że bez tej pomocy Bożej, rany zadane Jezusowi, byłyby śmiertelne. Okrucieństwo i rozpasanie tych żołdaków nie da się opisać. Nie tak okrutnymi byli względem ślepego Samsona Filistynowie, gdy gnali go po arenie wyścigowej, umęczając prawie na śmierć.
Lecz czas upływał i wnet trzeba było arcykapłanom iść do świątyni gdy więc otrzymali uwiadomienie, że spełniono ich polecenia, jeszcze raz zarzucili Heroda prośbami, by Jezusa zasądził. Herod jednak, nie wiele z nich sobie robiąc, a bacząc tylko na Piłata, odesłał Jezusa w tej sukni nikczemnej na powrót do niego.

JEZUS WRACA OD HERODA DO PIŁATA.
Z wznowioną złością w sercu poprowadzili Żydzi Jezusa na powrót do Piłata; wstyd ich było, że nie uzyskawszy wyroku na Niego, musieli Go prowadzić na powrót tam, gdzie już uznano Go za niewinnego. Obrano teraz inną, dalszą drogę, by i innym dzielnicom pokazać Jezusa w takim poniżeniu, a także, by tym dłużej dręczyć Jezusa po drodze i by wysłanym podżegaczom dać czas do pozyskania zebranych tłumów dla swych planów.
Droga ta była o wiele bardziej nierówna i gorzej utrzymana, więc tym boleśniej odczuwał Jezus szarpania i popychania prowadzących Go siepaczy. Długi worek wlókł się po błocie i przeszkadzał Jezusowi w chodzeniu. Kilka razy upadł Pan na ziemię, zaplątawszy Sobie w nim nogi, lecz siepacze rzucili się zaraz na Niego, bili Go po głowie, kopali nogami i zmuszali do powstania, szarpiąc za powrozy. Niewypowiedziane naigrywania i udręczenia musiał Jezus znosić przez całą drogę ze strony siepaczy i motłochu; a On, w miłosierdziu nieskończonym, modlił się tylko, by nie umarł, dopóki nie dokona wszystkich mąk za nas.
Była godzina kwadrans na dziewiątą, gdy pochód z udręczonym Jezusem nadszedł znowu przez forum do pałacu Piłata, ale z innej strony (prawdopodobnie wschodniej). W koło pałacu zebrane już były ogromne tłumy ludu, podzielonego na gromady, stosownie do okolicy i miejscowości, z której pochodzili, a wśród nich uwijali się Faryzeusze, podburzając obojętnych przeciw Jezusowi. Piłat, pamiętny rzezi galilejskich krzykaczy podczas zeszłorocznej paschy, przedsięwziął na wszelki wypadek środki ostrożności. Na jego polecenie ściągnięto około tysiąc żołnierzy, obsadzono nimi pretorium, cały pałac i wszystkie wejścia na forum.
Świadkami dalszej męki Jezusa były Najświętsza Panna, Jej siostra Maria Helego, córka tej ostatniej, Maria Kleofy, Magdalena i około 16 świętych niewiast. Stały one w hali na forum, z której można było wszystko słyszeć, lub podchodziły to tu, to tam. Z początku był i Jan przy nich.
Przybrany w ów wór biały, szedł Jezus środkiem rozstępującego się tłumu; witany szyderczym śmiechami i okrzykami. Najzuchwalszych i najbezczelniejszych wysuwali sami Faryzeusze naprzód, by przyłączywszy się do pochodu, naigrywali się z Jezusa. Tymczasem dworzanin Heroda, wysłany już naprzód, oznajmił Piłatowi, że król wdzięczny mu jest bardzo za tę grzeczność. Przekonawszy się jednak, że sławny ten; mądry Galilejczyk, jest tylko niemym błaznem, postąpił z Nim odpowiednio i teraz odsyła Go tu na powrót. Ucieszył się Piłat, że Herod nie uczynił mu na przekór i nie za sądził Jezusa, więc nawzajem kazał mu przesłać serdeczne pozdrowienie. Piłat gniewał się dotychczas z Herodem od czasu zawalenia się owego wodociągu, ale od dziś pojednali się i pozostali przyjaciółmi.
Przybywszy do pretorium, poprowadzili siepacze Jezusa znowu po schodach na taras. Ale że szarpali Nim wciąż okrutnie, więc zaraz z początku zaplątał się Jezus w długi worek i upadł tak silnie na marmurowe schody, że krew z głowy Jego najświętszej obryzgała obficie kamienie. Upadek Jego wzbudził tylko śmiech szyderczy w kapłanach, Faryzeuszach i podłym motłochu, a siepacze poderwali Go zaraz i kopiąc nielitościwie, wypchali po schodach na taras.
Piłat spoczywał, jak przedtem, na swym siedzeniu, a raczej sofie, obok której stał stolik. Otaczało go kilku oficerów i jacyś mężowie z księgami pod pachą. Gdy przyprowadzono Jezusa, podszedł Piłat na przód tarasu, skąd zwykł był rozmawiać z ludem, i rzekł do oskarżycieli Jezusa: „Wydaliście mi tego człowieka jako podburzyciela ludu. Przesłuchałem Go wobec was i nie znalazłem winnym tego, o co Go oskarżacie. Odesłałem was z Nim do Heroda, ale i on nie znalazł w Nim winy, zasługującej na karę śmierci. Cóż więc? Każę Go wychłostać i puścić na wolność." Lecz zaraz dało się słyszeć na te słowa mruczenie i wrzawa między Faryzeuszami, dającymi poznać, że nie zgadzają się na to i tym gorliwiej zaczęli motłoch podburzać i przekupywać pieniędzmi. Piłat, przejęty głęboką ku nim pogardą, ostro powstał przeciw nim, mówiąc między innym: „Czyż nie dosyć oglądać będziecie dziś niewinnej krwi przy zarzynaniu baranków wielkanocnych?".
Był w Jerozolimie starodawny zwyczaj, że przed Wielkanocą wypuszczano na żądanie ludu jednego z więźniów, a odbywało się to właśnie w dniu dzisiejszym. Dlatego to wysłali Faryzeusze z pałacu Heroda swych zauszników w dzielnicę Akra, na zachód od świątyni, by przekupić zebrane tam tłumy, aby nie żądali wypuszczenia Jezusa na wolność, tylko ukrzyżowania Go. Piłat natomiast miał nadzieję, że lud będzie żądał uwolnienia Jezusa; dla większej pewności umyślił dać im do wyboru obok Jezusa pewnego strasznego złoczyńcę, który już skazany był na śmierć, spodziewał się bowiem, że nikt nie przeniesie go nad Jezusa. Zbrodniarza tego, imieniem Barabasza, przeklęli już wszyscy za jego sprawki. W czasie rozruchów mordował on ludzi niewinnych, trudnił się czarnoksięstwem i dla swych celów rozrzynał żywoty niewiastom brzemiennym. Słowem, popełnił mnóstwo zbrodni, a niejedno ja sama widziałam w objawieniu.
Właśnie teraz po ostatnich słowach Piłata ruch powstał wśród tłumu, wreszcie gromadka ludzi z mówcami na czele przepchała się naprzód, i ci, jako przedstawiciele ludu, zawołali głośno na Piłata, stojącego na tarasie: „Piłacie! Spełnij nam to, co według zwyczaju nam co rok czynisz na święta!" Na to też czekał tylko Piłat, więc rzekł zaraz: „Zwyczaj jest, że wypuszczam wam na święta jednego więźnia. Którego mam wam teraz wypuścić, Barabasza, czy Jezusa, Króla żydowskiego, Jezusa, który ma być Pomazańcem Pańskim?"
W jakim znaczeniu nadawał Piłat te tytuły Jezusowi, tego on sam nie umiałby powiedzieć. Po części nazywał Jezusa Królem żydowskim, bo jako dumny Rzymianin chciał im okazać pogardę, że mają tak nędznego króla, którego wraz z zbrodniarzem postawił im do wyboru; po części kierował się jakimś wewnętrznym przeczuciem, że może naprawdę Jezus jest tym cudownie obiecanym Królem żydowskim, tym Pomazańcem Pańskim, tym Mesjaszem. Ale i tym bezwiednym przeczuciem prawdy powodował się tylko pozornie; najprędzej dlatego tylko wymieniał tytuły Jezusa, bo czuł, że główną sprężyną występowania arcykapłanów przeciw Jezusowi, którego on uważał za niewinnego, jest zawiść.
Maryja, Magdalena, święte niewiasty i Jan stali tymczasem w zakątku przedsionka, płacząc i drżąc w niepokoju. Matka Boża wiedziała wprawdzie, że tylko śmierć Jezusa może wyratować świat z przepaści grzechowej, ale jako Matka tego najświętszego Syna, trwożyła się o Niego i tęskniła za utrzymaniem Go przy życiu. Podobnie jak Jezus, chociaż dobrowolnie wcielił się na śmierć krzyżową, ale zupełnie jak zwykły człowiek odczuwał wszystkie męki i udręczenia człowieka katowanego strasznie i niewinnie prowadzonego na śmierć, — tak też i Maryja odczuwała wszystkie udręczenia i męki matki, której dziecię najświętsze doznaje takich cierpień ze strony własnego najniewdzięczniejszego ludu. W trwodze i niepewności wahały się biedne niewiasty między obawą a nadzieją, niepewne, kogo lud zażąda od Piłata. Jan podchodził to tu; to tam, podsłuchiwał, starając się dostać gdzie jaką dobrą wiadomość. A Maryja wznosiła modły do Boga, by nie dopuścił temu ludowi spełnić tak strasznego grzechu; jak Jezus na Górze oliwnej, tak i Ona mówiła teraz: „Jeśli to możliwe, oddal, Panie, ten kielich goryczy." I tak nadzieja nie ustąpiła jeszcze zupełnie z serca tej kochającej Matki. Wśród tłumu obiegały z ust do ust rozsiewane przez Faryzeuszów pogłoski i namowy, a wraz z nimi doszła do uszu Maryi wieść, że Piłat stara się koniecznie uwolnić Jezusa; to było dla Niej kroplą pociechy. Nadzieja Jej zwiększyła się jeszcze, gdy rozglądając się po tłumach, ujrzała niedaleko gromady ludzi z Kafarnaum, a wśród nich wielu, których Jezus niedawno uzdrawiał i nauczał. Ci spoglądali chwilami ukradkiem w stronę, gdzie stały pozasłaniane smutne niewiasty i Jan. Widząc ich Maryja, była pewna, tak jak i inni, że ci już chyba nie przeniosą Barabasza nad swego dobrodzieja i Zbawiciela. Tymczasem stało się inaczej.
Po powyższym pytaniu Piłata nastąpiło chwilowe wahanie się i namyślanie wśród zebranego tłumu, a kilka tylko głosów dało się słyszeć z tłumu: „Barabasza!" W tej chwili jednak nadszedł do Piłata sługa, wysłany od jego żony. Piłat cofnął się z nim w tył, a sługa pokazał mu ów zastawnik, który Piłat dał rano żonie i rzekł: „Klaudia Prokla kazała ci przypomnieć, byś dotrzymał przyrzeczenia." Krótką tę przerwę wyzyskali Faryzeusze i arcykapłani. To groźbami, to prośbami, to przekupstwem postarali się o to, by zmienić przekonanie pospólstwa. I przyszło im to łatwo.
Piłat poznał po przysłanym znaku, co żona jego sobie życzy i oddał go jej na znak, że obietnicy dotrzyma. Odprawiwszy sługę, poszedł znowu na przodek tarasu i zajął swe siedzenie, a gdy i arcykapłani posiadali, zawołał powtórnie: „Którego z tych dwóch mam wam wypuścić?" Teraz już nie było namyślania i wahania; jednostajny głośny krzyk zagrzmiał na całym forum ze wszystkich stron: „Precz z Tym! Wypuść nam Barabasza!" — „Cóż więc mam zrobić z Jezusem, który ma być Chrystusem, Królem żydowskim?"— zapytał Piłat. I znów zabrzmiały gwałtowne okrzyki: „Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj Go!" — I jeszcze po raz trzeci zapytał Piłat: „Ale cóż On złego uczynił? Ja przynajmniej nie znajduję w Nim żadnej winy, skutkiem której zasługiwałby na śmierć. Każę Go wychłostać, a potem wypuszczę!" Lecz jak orkan piekielny z podwójną gwałtownością zerwały się wrzaski: „Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj Go!" Faryzeusze i kapłani wrzeszczeli i rzucali się jak szaleni, więc wreszcie uległ niestały Piłat, wypuścił zbrodniarza Barabasza, a Jezusa zasądził na biczowanie.

www.potulice.chrystusowcy.pl/…/29.php