Dr Martyka: Ile jeszcze ludzi musi umrzeć, żebyśmy się opamiętali?
  • Paweł ZdziarskiAutor:Paweł Zdziarski

Dr Martyka: Ile jeszcze ludzi musi umrzeć, żebyśmy się opamiętali?

Dodano: 
Dr Zbigniew Martyka, ordynator oddziału obserwacyjno-zakaźnego w szpitalu w Dąbrowie Tarnowskiej
Dr Zbigniew Martyka, ordynator oddziału obserwacyjno-zakaźnego w szpitalu w Dąbrowie Tarnowskiej Źródło:YouTube / Elster TV
– Dotychczasowa polityka rządu kosztowała życie ponad 75 tysięcy osób – niediagnozowanych i nieleczonych, właśnie przez „walkę” z koronawirusem – mówi w rozmowie z portalem DoRzeczy.pl dr Zbigniew Martyka, specjalista chorób zakaźnych, ordynator oddziału obserwacyjno-zakaźnego w szpitalu w Dąbrowie Tarnowskiej.

Minęły dwa tygodnie od częściowego poluzowania obostrzeń. Rzecznik Ministerstwa Zdrowia stwierdził, że rząd dał marchewkę, a teraz czas na kij. Jak Pan to skomentuje?

Dr Zbigniew Martyka: To jest traktowanie Polaków jak niegrzeczne dzieci, które trzeba wychować za pomocą kar i nagród. Rzecznik Ministerstwa Zdrowia zdecydowanie za daleko posunął się w swoim komentarzu - to jest upokarzające dla ludzi. Skoro już jesteśmy przy porównaniu do dzieci, to rząd zachowuje się jak chuligan w piaskownicy, który wykorzystując swoją siłę fizyczną, wymusza na innych dzieciach podporządkowanie się jego woli, wbrew ustalonym wcześniej zasadom. Trzeba też podkreślić, iż decyzje podejmowane przez rządzących są w wielu przypadkach absurdalne i - co wiele razy podkreślałem - przynoszą więcej szkody niż pożytku.

Od początku wiemy, że zalecane maseczki nie tylko nic nie dają z epidemiologicznego punktu widzenia, ale dodatkowo przynoszą wiele szkód zdrowotnych. Według przeprowadzonego randomizowanego badania klinicznego dotyczącego masek z tkaniny (czyli takich, jakie w 99 proc. się nosi), ryzyko choroby grypopodobnej było trzykrotnie większe wśród personelu medycznego noszącego maski odzieżowe, w porównaniu do grupy kontrolnej. O braku skuteczności tychże masek doskonale wiedział nawet ówczesny Główny Inspektor Sanitarny Jarosław Pinkas mówiąc, że "wprawdzie maseczki nie są wystarczająco skuteczne ale spełniają istotną rolę - mianowicie przypominają o tym, że istnieje pandemia". Teraz Ministerstwo Zdrowia oficjalnie mówi, że osłony twarzy, do których ludzie byli zmuszani przez całe miesiące, są nieskuteczne. Mamy czarno na białym – zmuszano ludzi do nonsensownych zachowań bez uzasadnienia zdrowotnego. Czysty absurd. Ostatnie badania Uniwersytetu Witten wykazały bardzo negatywne skutki noszenia masek u dzieci, dotyczyło ono aż 68 proc. przebadanych.

Przykłady z ostatnich dni to np. zakaz wynajmowania więcej niż 50 proc. pokoi w obiektach noclegowych. Efekt jest taki, że zamiast rozłożyć gości równomiernie w obiektach typu schroniska turystyczne, często obce sobie osoby są umieszczane w jednym pokoju, żeby drugi obok mógł pozostać pusty. Kolejny przykład to zdumienie rządu, że po otwarciu stoków narciarskich Polacy tłumnie zgromadzili się na wyciągach narciarskich. Trzeba być skrajnie naiwnym, żeby pomyśleć, iż po tygodniach zamknięcia infrastruktury będzie inaczej. Nie byłoby tej sytuacji, gdyby rząd nie ingerował w turystykę.

Bardzo ważna kwestia, którą trzeba koniecznie poruszyć, to fakt, iż te absurdalne w wielu przypadkach ograniczenia, są wprowadzane bez żadnych podstaw czy badań. Porównanie choćby krajów Europy, które wprowadziły lockdown oraz tych, które potraktowały SARS-COV-2 jako normalnego wirusa, wyraźnie wskazuje, że lockdown nie daje żadnych rezultatów. Ostatecznie wątpliwości rozwija porównanie Florydy i Kalifornii - dwóch stanów z podobnym klimatem, podobnym poziomem zakażeń, ale całkowicie różnym podejściem do zamykania gospodarki.

Rząd wprowadził szczególnie radykalne obostrzenia na Warmii i Mazurach. Czy słusznie?

Absolutnie nie. Rząd ma przykład z własnego podwórka, że na liczbę zakażeń nie ma wpływu lockdown. Spójrzmy na dane z pierwszej połowy poprzedniego roku, a więc czasu największego zamknięcia. Średnia ilość zachorowań w Polsce miała się nijak do obostrzeń. Zachorowania zaczęły narastać od połowy marca, kiedy to drastycznie ograniczono możliwość swobodnego przemieszczania się. Potem spadały od czasu złagodzenia obostrzeń (pod koniec kwietnia). Od maja ilość wykrytych infekcji SARS-COV-2 utrzymywała się na podobnym poziomie z lekką tendencją spadkową, by od lipca znów wzrosnąć. Rząd natomiast podejmuje decyzje m.in. na podstawie publikacji z fachowych czasopism medycznych, nie rozumiejąc dokładnie czytanego tekstu. Choćby opublikowana przez Centrum Informacyjne Rządu grafika przepisana z "Nature", mająca rzekomo obrazować, gdzie jest największe ryzyko zarażenia koronawirusem. Na tej podstawie zostały zamknięte restauracje, centra fitness czy hotele. Tymczasem z treści artykułu w "Nature" wynika, iż grafika wcale nie przedstawia ryzyka zakażenia, ale liczbę dodatkowych zakażeń po otwarciu konkretnego typu miejsc i dodatkowo, wbrew twierdzeniom rządu, nie są to wyniki badań, a symulacja. To właśnie pokazuje, w jaki sposób są podejmowane decyzje. Trochę mniej ta sytuacja dziwi, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że wielu członków Rady Medycznej przy premierze jest sponsorowanych przez koncerny farmaceutyczne, a jeden z nich, najbardziej znany z obrażania Polaków nie zgadzających się z oficjalną narracją, brał pieniądze od Pfizera.

Minister Adam Niedzielski zapowiedział szczyt zachorowań pod koniec marca. Czy pańskim zdaniem na Wielkanoc czeka nas kolejny lockdown?

Proszę sobie przeanalizować wykres zachorowań na grypę i choroby grypopochodne z poprzednich lat. Szczyt zachorowań regularnie przypadał na przełom lutego i marca. SARS-COV-2 ma podobną specyfikę, więc nie trzeba być prorokiem, żeby to prognozować. Czy Wielkanoc będzie podobna do poprzednich świąt? Moim zdaniem tak - i będzie to niezależnie od liczby zachorowań.

Czytaj także