OPUSZCZENIE JEZUSA. CZWARTE SŁOWO JEZUSA NA KRZYŻU.

Po trzecim słowie Jezusa, wyrzeczonym do Matki najświętszej i Jana, nastała na Golgocie chwila głuchej ciszy. Wielu, obecnych dotychczas, uciekało spiesznie do miasta. Faryzeusze zaprzestali swych złośliwych bluźnierstw. Konie i osły, na których siedzieli, zbiły się w gromadkę, pozawieszawszy łby. Mgła gęsta zawisła w powietrzu.

Jezus, wisząc na krzyżu, odmawiał miejsca z psalmów, które spełniały się obecnie na Nim. Widziałam koło Niego postacie aniołów; cierpiał i tak niewypowiedziane męki, a do nich przyłączyło się teraz jeszcze uczucie zupełnego opuszczenia i zwątpienia. Przechodził więc wszystkie straszne udręczenia człowieka biednego, skatowanego, przygnębionego, który znajduje się w największym opuszczeniu, bez ludzkiej i Bożej pociechy, kiedy to wiara, nadzieja i miłość błąkają się samotne po pustyni próby, bez wytchnienia, bez bratniego oddźwięku, bez światła wszelkiego, zmuszone, wyłącznie z siebie tylko czerpać moc i siłę! Nad wyraz dręczące to uczucie. Nowym tym cierpieniem wywalczał dla nas kochający Jezus siłę wywalczenia sobie zwycięstwa w takich chwilach ostatniego opuszczenia i zwątpienia, kiedy to rozrywają się wszystkie węzły i spójnie, łączące nas z życiem doczesnym, światem i przyrodą i z naturą własną, i kiedy w ten sposób tracimy z oczu cel główny, nasze życie przyszłe, do którego pomostem jest to życie doczesne. W takich to chwilach dopomagają nam do zwycięstwa nad sobą zasługi Chrystusa, zdobyte tym cierpieniem, gdy uczuł się tak strasznie od wszystkich opuszczonym. W tej chwili wyjednywał nam Jezus zasługę wytrwania w ostatniej naszej walce, w chwili skonania; Swą nędzę, ubóstwo, mękę i opuszczenie ofiarował za nas, nędznych grzeszników. A więc człowiek, złączony z Chrystusem w ciele Kościoła, nie powinien poddawać się zwątpieniu w ostatniej swej godzinie, gdy zmrok otacza go dokoła, gdy odchodzi odeń wszelka światłość, wszelka pociecha. Nie potrzebujemy i nie musimy już zapuszczać się samotni, narażeni na niebezpieczeństwo, w tę pustynię nocy duchowej. W otchłań gorzkiego morza naszego zwątpienia wlał Jezus zasługi Swego wewnętrznego i zewnętrznego opuszczenia na krzyżu, więc nie pozostawił już chrześcijanina samego w zwątpieniu przedśmiertnym, gdy gaśnie wszelka pociecha. Niema już dla chrześcijanina pustyni, osamotnienia, opuszczenia i zwątpienia w ostatniej chwili konania; Jezus, nasze światło, Droga i Prawda, przeszedł także tę ponurą drogę, błogosławiąc ją i poskramiając strachy piekielne, na tej puszczy naszej ścieżki życiowej postawił Swój krzyż; więc czegóż mamy się lękać i wątpić?

Jezus, opuszczony zupełnie, umęczony, bezsilny, oddał za nas Siebie samego w nieskończonej miłości; a nawet to opuszczenie Swoje przemienił dla nas w skarb najdroższy, bo ofiarował Ojcu niebieskiemu Siebie, Swoje życie, pracę, miłość i mękę i gorzkie uczucie naszej względem Niego niewdzięczności za naszą słabość i ubóstwo duchowe. Spisał wobec Boga Swą ostatnią wolę, oddając wszystkie Swoje zasługi na rzecz Kościoła i grzeszników. Pamiętał o wszystkich; w Swym opuszczeniu był i jest przy boku wszystkich ludzi aż do skończenia świata. Nawet za tych modlił się, którzy błędnie mniemają, że On, jako Bóg, nie odczuwał Swych mąk, że nie cierpiał, albo że mniej cierpiał niż człowiek, ponoszący na Jego miejscu takie męki. - Odczuwałam tę Jego modlitwę i podzielałam ją, gdy wtem zdało mi się, jakoby Jezus rzekł: " Trzeba to przecież zrozumieć, że boleść tego opuszczenia zupełnego odczułem więcej i boleśniej, niżby to był w stanie odczuć jakikolwiek człowiek, jedność stanowiący z Bóstwem; Bóg i Człowiek zarazem, w Mym człowieczeństwie, opuszczonym przez Boga, wychyliłem aż do dna ten gorzki kielich opuszczenia."

Około trzeciej godziny zawołał Jezus głośno: "Eli, Eli, lamma sabachtani!" - co znaczy: "Boże mój, Boże Mój! czemuś Mię opuścił?" - Tak więc jawnymi słowy dał Jezus świadectwo Swego opuszczenia i przez to dał prawo wszystkim uciśnionym, uznającym Boga za Ojca, by w ucisku swym z ufnością dziecięcą udawali się do Niego ze skargą.

Na głośne słowa Jezusa, przerywające ciszę ogólną, zwrócili się szydercy znowu do krzyża. Jeden rzekł: "Eliasza woła!" - drugi zaś: "zobaczymy, czy Eliasz przyjdzie i pomoże Mu zejść z krzyża." - Wołanie Jezusa doszło także do uszu najsmutniejszej Matki Jego, która też, nie zważając na nic, przecisnęła się na powrót do krzyża; za Nią poszli Jan, Maria Kleofy, Magdalena i Salome.

Podczas gdy obecni wahali się w żałości i trwożnym oczekiwaniu, nadjechał orszak, złożony z mniej więcej trzydziestu znakomitych mężów, przybywających na świętą z Judei i z pod Joppe. Byli oni świadkami okrutnego obejścia się z Jezusem i widzieli złowróżbne zjawiska w przyrodzie, więc głośno dali wyraz swemu oburzeniu. - "Biada!" - wołali. - "Gdyby nie ta świątynia. Boża, należałoby ogniem zniszczyć to miasto ohydne, na którym zaciążyła taka zbrodnia!"

Słowa te znakomitych cudzoziemców były dla tłumu podnietą do objawienia swego zdania. Wkoło dały się słyszeć szemrania i narzekania; niezadowoleni skupili się razem, i tak powstały w zebranym tłumie dwie partie. Jedni trzymali stronę Jezusa, wyrzekając na Faryzeuszów, drudzy łajali ich za to i oburzali się na nich. Faryzeusze pokornieli coraz bardziej, obawiali się bowiem, że powstanie wśród ludu przeciw nim rokosz, tym bardziej, że i w mieście był wielki niepokój. Po naradzie z Abenadarem kazali zaraz przez posłańca zamknąć najbliższą bramę, miejską, by przerwać łączność między zebranymi tu, a niezadowolonymi w mieście. Posłali także do Piłata i Heroda z żądaniem wysłania pięciu sotni żołnierzy z gwardii przybocznej, którzy w razie powstania rozruchów mogliby je w samym zarodzie stłumić. Na razie przywrócił Abenadar porządek swoją powagą i zakazał też wszelkiego szydzenia z Jezusa, by nie drażnić ludu.

Wkrótce po trzeciej godzinie zrobiło się jaśniej. Księżyc, zasłaniający słońce, zaczął schodzić w przeciwną stronę, tj. ku zachodowi, poczym zapadł szybko za horyzont, jak gdyby oderwany od stropu, leciał gdzieś w przepaść. I znowu ukazało się słońce, zamglone, krwiste, powoli zaczęły rozbiegać się jego promienie, ale światło jego było jakieś posępne, ponure, gwiazdy zaś poznikały. Wraz z powracającą jasnością odzyskali po części odwagę szyderczy Faryzeusze, zaczynali już znowu tryumfować, i wtedy to właśnie rzekł jeden z nich o Jezusie: "Eliasza woła!" Zaprzestali jednak szyderstw na polecenie Abenadara.