WSZYSTKO, CO MAMY, OBCYM ODDAMY czyli atak z podkulonym ogonem

WSZYSTKO, CO MAMY, OBCYM ODDAMY czyli atak z podkulonym ogonem

Krzysztof Baliński 1 czerwiec 2023

„Wzruszająca wystawa w Kijowie pokazująca paralele między niszczonymi przez rosyjskich barbarzyńców ukraińskimi miastami, a niszczoną przez niemieckich barbarzyńców Warszawą w 1944 r.” – poinformował na Twitterze niejaki Łukasz Adamski.

Czyli za własne pieniądze zawieźliśmy do Kijowa ekspozycję wykazującą, że kilka chałup zniszczonych przez Rosjan to to samo, co Warszawa zniszczona w niemal 100 procentach przez Niemców w roku 1944. W tyle nie odstawał inny Ukrainiec – ambasador Ukrainy: „Jak powstańcy warszawscy, dziś żołnierze ukraińscy stanęli do nierównej walki z brutalnym wrogiem. Jak powstańcy warszawscy, dziś potrzebujemy jak najwięcej broni. I jak powstańcom warszawskim, dziś nam, Ukraińcom i Ukrainkom, nie brakuje odwagi i determinacji w walce o wolność i niepodległość”. Do medialnego świństwa przyłączył się wiceminister Paweł Jabłoński. Komentując doniesienia o odkryciu grobów w  Izjum, wydurnił się na Twitterze: „Przerażające. I nie da się nie porównać tego do Katynia”. Przyznać jednak trzeba, że w głupocie nie pobił Michnika, który do Katynia przyrównał… marzec 1968.

Powstanie Warszawskie w służbie Ukrainy to działalność antypolska, to plucie Polakom w twarz, to demolowanie polskiej polityki historycznej. Głupotą jest przyrównywanie zniszczenia Warszawy do kilku zniszczonych ukraińskich chałup. Zaprzaństwem stawianie znaku równości między ukraińskim chutorem a Katyniem. To zdrada stanu. To naruszenie świętej zasady, że rocznica Powstania to POLSKIE święto, nie ukraińskie. To kwintesencja polskiej polityki historycznej nie różniącej się od propagandy Stalina, że Katyń to robota Niemców. I czy nie usłyszymy wkrótce, że UPA to tacy polscy żołnierze wyklęci, którzy razem z AK na Wołyniu walczyli z Rosjanami? A co do Izjum, to po jego „wyzwoleniu” Ukraińcy natychmiast przystąpili do „derusyfikacji ulic” i już tam mamy aleję Bandery i ulicę Szuchewycza.

Przypominanie zbrodni na Polakach to nasz główny oręż w zwalczaniu obowiązującego paradygmatu: Ofiarami wojny byli wyłącznie Żydzi, a prześladowcami Naziści oraz Polacy. To także oręż w staraniach o reparacje od Niemiec i w odpieraniu żydowski roszczeń majątkowych. Gdy Zełenski przyrównał ofiary Mariupola do Holokaustu, izraelskie media nie zostawiły na nim suchej nitki. Schłostany został za słowa w Knesecie, że Ukraina i Izraela stoją wobec tego samego zagrożenia: „Podziwiamy prezydenta Ukrainy, ale porównywanie eksterminacji milionów Żydów w komorach gazowych w ramach ostatecznego rozwiązania do zwyczajnej wojny jest zniekształcaniem historii. To graniczy z negowaniem Holokaustu. To próba napisania na nowo historii i wymazania udziału narodu ukraińskiego w eksterminacji Żydów”. „Wojna jest zawsze straszna, ale jakiekolwiek porównanie zwyczajnej wojny do zagłady milionów Żydów w komorach gazowych w ramach ostatecznego rozwiązania jest kompletnym fałszowaniem historii” – podsumował dziennik „Israel Hajom”.

Podobne oburzenie wywołała wypowiedź o „Ukraińcach ratujących Żydów podczas II wojny”. Z tym, że to nie był niesmaczny żart byłego komika. Tu chodziło o wysłanie w świat przesłania: To nie Ukraińcy, ale Polacy tworzyli formacje pomocnicze w niemieckich obozach zagłady; To nie UPA, ale Polacy „uciskając Ukraińców w tak okrutny sposób, że trudno to sobie wyobrazić” (jak rzekł ambasador Melnyk) przećwiczyli mordowanie Żydów. Tymczasem, gdy Zełenski powiedział, że „między Polakami a Ukraińcami nigdy nie było poważniejszych sporów”, Duda przytakiwał. Nie przypomniał, że to UPA mordując Polaków przećwiczyła mordowanie Żydów przez ukraińskie formacje pomocnicze w niemieckich obozach zagłady w Bełżcu, Sobiborze i Treblince oraz mordowanie powstańców i ludności cywilnej Warszawy.

Izrael nieprzerwanie narzuca światu dogmat o „wyjątkowości żydowskiego cierpienia” i nie dopuszcza do zrównywania innych ofiar z Holokaustem, bowiem status największej ofiary w dziejach ludzkości wiąże się z namacalnymi korzyściami politycznymi (i materialnymi). My robimy dokładnie odwrotnie pozwalamy innym na propagandowe wykorzystywanie polskiej martyrologii, a nawet sami podsuwamy pomysły.

Dlaczego nie prowadzimy polityki historycznej podobnej do żydowskiej? Dlaczego nie przypominamy, że straty Polski w ludziach były nie mniejsze, a materialne nieporównanie większe oraz że Niemcy wypłacili odszkodowania wszystkim, tylko nie nam? Dlaczego nie pokazujemy istotę kłamstwa, że Polacy byli pierwszymi ofiarami Hitlera, że mamy swoich męczenników, że Auschwitz był przeznaczony najpierw dla Polaków, że polskie ofiary od żydowskich gorsze nie są? Dlaczego na wszystko mamy prostą odpowiedź: O dobre imię Polski w świecie zatroszczy się Amerykański Kongres Żydów, a o bezpieczeństwo polskich granic Ukraińcy? I wreszcie – dlaczego, zamiast wzywać Żydów na pomoc w uzyskaniu odszkodowań od Niemców, nie naśladujemy żydowskich metod?

My nie naśladujemy, ale Ukraińcy to już tak. Przykładem ambasador w Berlinie, który zrównał Polskę z hitlerowskimi Niemcami. Polskie władze odniosły się do tego tak, jak do pomówień żydowskich, czyli schowały głowę w piasek. Rau uznał za „prywatną opinię”, a Duda za „wewnętrzną sprawę Ukrainy”. A jak na „prywatną opinię” eksperta ukraińskiego zareagowali Żydzi? „To przeinaczanie faktów historycznych, bagatelizowanie Holokaustu i zniewaga dla tych, którzy zostali zamordowani przez Banderę i jego ludzi”. I jeszcze jedno – fałszowanie historii jest nagradzane nie tylko w Kijowie – prezydencki minister Jakub Kumoch porównał Banderę do Romana Dmowskiego. Także relacje polsko-ukraińskie zaczynają przypominać polsko-żydowskie. Z tym, że w roli Żydów obsadzają się Ukraińcy. Przy tym rzecz ciekawa: Żydobanderowców (termin wymyślony skądinąd przez matkę b. premiera Wołodymyra Hrojsmana) wspiera rządząca Polską żydokomuna, redaktorzy „Gazety Wyborczej”, a osłonę medialną zapewnia Anne Applebaum i „Gazeta Polska” (która niedawno urządziła marsz Żołnierzy Wyklętych w barwach ukraińskich). Wszystkich łączy pogląd, że każdy nacjonalista jest dobry, byle nie polski.

Do tego, że ambasador USA mówi „jak ma być” przywykliśmy. Ale Ukrainy! Następny w kolejce ambasador Kazachstanu? W przeciwieństwie do „Naszych” (tu przypomnijmy: narodowość pisze się z dużej litery), ukraińscy dyplomaci są agresywni. Pozwalają sobie na aroganckie pouczania, a nawet traktowanie polskich polityków, jak chłopców na posyłki. To kuriozum na skalę światową, bo Ukraina nie jest podmiotem politycznym w regionie, to kraj przegrany, upadły, z nikłą tradycją państwowości, rządzony przez osobnika osadzonego na stolcu prezydenckim przez szemranego oligarchę znajdującego się na listach gończych USA, którego ugrupowanie wzięło nazwę z programu satyrycznego. No i mamy to, co mamy: „Robicie dobrą robotę, róbcie tak dalej”; „Polski rząd powinien być ambasadorem interesów Ukrainy na świecie”. Dlaczego pozwalają sobie na takie zachowanie? Nie tylko dlatego, że „sługa narodu ukraińskiego” nie może dyktować swemu panu, co ma robić. Także dlatego, bo widzą, jacy Polacy są słabi wobec Żydów.

Gdy ukraiński IPN ogłosił, że „Siły Zbrojne Ukrainy kontynuują tę samą walkę, jaką prowadziła UPA”, gdy ukraiński Sąd Najwyższy uznał, że symbol dywizji SS-Galizien nie jest nazistowski, gdy doradca prezydenta Zełenskiego ujawnił, że Polacy zgodzili się zapomnieć Rzeź Wołyńską a „Polscy dyplomaci we wszystkich organizacjach międzynarodowych biją się za nas nieraz bardziej niż my sami”, Duda ogłosił, że „trudna historia obu narodów straciła znaczenie w obliczu konieczności zjednoczenia”. I podparł się słowami Zełenskiego, że „wobec tego, co zrobili Polacy cała historia jest nieważna”. Gdy gościliśmy w Warszawie sekretarza stanu, świat dowiedział się, że bohaterem obu narodów nie są Kościuszko i Puławski, lecz Frank Blajchman, żydowski funkcjonariusz UB, nadzorca stalinowskich łagrów i herszt żydowskiej bandy rabunkowej. A gdy gościliśmy w Warszawie amerykańskiego prezydenta, świat dowiedział się, że bohaterem narodów polskiego i ukraińskiego jest Zełenski.

Zagrożenie ukraińskimi roszczeniami terytorialnymi jest mało realne. Ale realnym jest agresywnie forsowana przez Kijów antypolska polityka historyczna. W przeciwieństwie do Polski, która nie ma żadnej polityki, Ukraina taką ma, i to jasno zdefiniowaną. Tym bardziej skuteczną, że rządzący Polską ustępstwami Ukrainy nie są zainteresowani, wyręczają ambasadora Ukrainy w wyciszaniu wszelkich głosów domagających się stawiania polskich interesów względem Kijowa, a nawet blokują i torpedują wszelkie próby obrony tych interesów. Bo wiedzieć trzeba, że polscy dyplomaci mają dużą wprawę w pilnowaniu cudzych interesów, i to zawsze kosztem własnych.

Ale oni się dopiero rozkręcają, a to oznacza, że dla udobruchania Ukraińców zbudują 100 pomników Bandery w miejscach wskazanych przez ambasadora Ukrainy (nie wyłączając miejsca obok pomnika Lecha K. na Placu Piłsudskiego) i przeproszą za „polski kolonializm”. Czy rządząca ekipa nie konspiruje przed własnym narodem? Odpowiedź brzmi: Tak. Decyzja o udobruchaniu potomków rezunów już zapadła, a Ukraińcy, po zwróceniu im przez Polskę lasów w Bieszczadach, w zamian popilnują Polaków, gdy Żydzi będą odbierać majątki, jak ci strażnicy obozowi w Sobiborze i Auschwitz. Dlatego właśnie, oprócz bezustannego kłucia w oczy obrazami zniszczonej Warszawy należy prowadzić ofensywną polityką historyczną wobec Ukrainy, mówić o tym że ukraińscy strażnicy obozowi w Auschwitz z niezwykłym bestialstwem mordowali więzionych tam Polaków i że mieli swój udziale w zdławieniu Powstania Warszawskiego. No i pokazać w Kijowie „wzruszającą wystawę” pokazującą paralele pomiędzy mordami w Buczy a mordami OUN/UPA w Hucie Pieniackiej.

Codziennie widzimy, jak Rosjanie niszczą kulturę i bogate dziedzictwo Ukrainy. Dlatego od pierwszego dnia wojny jesteśmy zaangażowani we wspieranie instytucji kultury i ochronę dziedzictwa na Ukrainie (…) polskie archiwa stworzyły i koordynują projekt „Mamo, ja nie chcę wojny!!!” – wyjątkową dwujęzyczną wystawę, na której zestawione zostały przechowywane w polskich zasobach historyczne rysunki polskich dzieci z roku 1946, będące zapisem ich przeżyć z czasu II wojny światowej i okupacji niemieckiej 1939–1945, oraz współczesne rysunki dzieci ukraińskich, związane z wojną toczącą się obecnie na Ukrainie – to słowa polskiego ministra kultury, który na promowanie Ukrainy wyasygnował 5 mln euro. Dla porównania – na dziedzictwo kulturalne polskich Kresów przeznacza 10 milionów złotych (i 10 razy mniej niż na renowację żydowskiego cmentarza). Krótko mówiąc – na katów wydaje tyle, że na ofiary już mu nie starcza.

Gliński zdradził, że wystawa zaprezentowana została w większości placówek dyplomatycznych na całym świecie i że słudzy narodu ukraińskiego w polskim MSZ zalecili placówkom aktywne służenie polityce historycznej Ukrainy. I tak – konsul generalny RP w Chicago Paweł Zyzak otwarł wystawę „Mamo, ja nie chcę wojny” (która jest zestawieniem przechowywanych w polskich zasobach historyczne rysunków polskich dzieci z roku 1946, będących zapisem ich przeżyć z czasu wojny i okupacji niemieckiej, oraz współczesnych rysunków dzieci ukraińskich), a państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego, za trzy miliony dolarów, wynajął dwie żydowsko-amerykańskie firmy public relations, dla wsparcia propagandy ukraińskiej na terenie USA.

Gdy Kaczyński zwrócił się o pomoc do Żydów w zmaganiach z Niemcami, to włączył rząd RP do antypolskiej polityki historycznej Żydów i Niemców, utrzymujących, że Polacy są współodpowiedzialni za holokaust. Sekundował mu Arkadiusz Mularczyk: „Rosja musi zapłacić reparacje wojenne Ukrainie, a Niemcy muszą zapłacić Polsce”. Minister w kancelarii premiera zapowiedział: „Sami zadeklarowaliśmy chęć odbudowy obwodu charkowskiego”. Czyli – odbudujemy Charków w ramach polskich reparacji dla Ukraińców tak, jak wcześniej odbudowaliśmy Warszawę (bez reparacji niemieckich). W takiej sytuacji nie można wykluczyć, że już wkrótce Duda wystąpi z pomysłem – odebrać Niemcom i dać Ukraińcom. I wszystko skończy się tak: Żydom wypłacimy odszkodowania za mienie pożydowskie; z Żydami podzielimy się odszkodowaniami od Niemców; Ukraińcom wypłacimy odszkodowania w postaci odbudowy Charkowa; zadowolimy się jakimś gestem w kwestii rzezi wołyńskiej pod warunkiem, że będzie poprzedzony przeproszeniem Żydów, a z Ukraińcami będzie tak, jak z Żydami – pomogli im i ratowali Polacy, ale to Niemcy okazali się przyjaciółmi. Innymi słowy – Mularczyk jeździ po świecie w interesie odszkodowań dla Żydów, a Duda w interesie odszkodowań dla Ukraińców.

Wszystkie państwa mają własną narrację, tylko nie my. My przyjęliśmy narrację ukraińską, a o swojej boimy się nawet myśleć. Nadzorowany przez MSZ i utrzymywany z budżetu państwa kwotą 9 milionów rocznie Ośrodek Studiów Wschodnich rozesłał do instytucji państwowych opracowanie, w którym lansuje doktrynę: Akcji „Wisła” była „czystką etniczną, stanowiącą zbrodnię przeciwko ludzkości”. Szybki rzut oka na życiorysy autorów raportu pozwala zrozumieć, skąd tezy wpisujące się w 100 procentach w politykę historyczną Ukrainy. Wszyscy byli zatrudnieni w Fundacji Batorego lub w „Wyborczej”, albo współpracowali z kwartalnikiem „Nigdy Więcej”. Nawiasem mówiąc autor wpisu o „wzruszającej wystawie w Kijowie” to też wychowanek Ośrodka, i też obcoplemieniec. I czy to nie jest najlepszą ilustracją tego, kto „broni” dobrego imienia Polski? A tak w ogóle – czy ze strony takich ludzi można liczyć na obronę dobrego imienia Polski z pozycji innej, niż sługa narodu ukraińskiego”?

Zmarnowaliśmy i utraciliśmy kompletnie wszystkie dyplomatyczne zasoby. Została tylko polityka historyczna, ale i tej karty się pozbywamy. Wszyscy kierują się własnym interesem, definiują go i bronią. My kierujemy się doktryną: „Jesteśmy sługami narodu ukraińskiego”. No i mamy to, co mamy: Zamiast obrony dobrego imienia Polski, tchórzliwy propagandowy bełkot. Zamiast walki z antypolską hołotą, przymilanie się do niej. Zamiast demaskowania wrogów Polski, wchodzenie z nimi w szemrane geszefty. Zamiast mężów stanu, łajzy, którym, gdy napotykają małego Żydka, uginają się nogi. Nie ma Panów, są zalęknione kmioty, potulnie i tchórzliwie merdające ogonkami. Mamy prezydenta, który szepcze głosem przymilnym, główkę na bok przechyla i służalczo patrzy w oczy Zełenskiego. Mamy ministra od tajnych służb o buzi zbitego psa. Mamy ministra wojny o wyglądzie przedszkolanki. Mamy ministra spraw obcych i spraw przegranych. Mamy też okazję do smutnych podsumowań: Polacy raz po raz dostają w pysk i tylko się oblizują.

Krzysztof Baliński