Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą protestantyzm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą protestantyzm. Pokaż wszystkie posty

Czy w protestantach działa Duch Święty czyli kto działa w jezuicie Recławie? (z post scriptum)


O. Remigiusz Recław znany jest nie tylko z działalności „charyzmatycznej“, w ramach której urządza quasi dyskotekowe imprezy w kościele, gdzie młodzi ludzie tańczą na stołach:



Od pewnego czasu udziela także odpowiedzi w internecie (owszem, pod względem medialnym w miłym, sympatycznym stylu), gdzie występuje nie tylko w imieniu swojej grupy „charyzmatycznej“ lecz także jezuitów, co zobowiązuje już do wypowiadania się zgodnie z nauczanem Kościoła, i to zarówno dokumentów Magisterium jak też zwłaszcza nauczania św. Ignacego z Loyoli. Przyjrzyjmy się dla przykładu jednemu z ostatnich wystąpień, które wpisuje się w dyskusję odnośnie działalności M. Zielińskiego, którego o. Recław publicznie popiera. Podaję w skrócie jego zasadnicze tezy, następnie odnosząc się do nich.

1. Duch Św. działa w protestantach i działa z mocą.
Tak o. Recław twierdzi stanowczo. Ponieważ w kontekście mówi o Toronto Blessing, przez „moc“ rozumie zapewne charakterystyczne zjawiska „pentekostalno-charyzmatyczne“ czyli niezrozumiały bełkot, który ma być „darem języków“, zwierzęce ryczenie, histeryczne chichoty, tarzanie się po ziemi, drgawki, rzekome uzdrowienia (nie są znane przypadki zbadane i uznane medycznie). Problem polega na tym, że tego nie twierdzi wprost, choć w kontekście wiadomo, o co chodzi. Nie mówi też, na czym opiera to swoje zdanie. Gdyby powiedział, że na nauczaniu Soboru Watykańskiego II, to by można było łatwo sprawdzić w dokumentach, co sobór faktycznie mówi i do czego odnosi. Wówczas byłoby oczywiste, że o. Recław przez taką wieloznaczność po prostu oszukuje odbiorców.

2. Protestanci karmią się Ciałem i Krwią Pana Jezusa, bo tak uważają i wierzą. To my uważamy, że oni nie przymują Komunii św. Mamy różną teologię, czyli inny punkt widzenia, ale Bóg jest szerszy od naszego wąskiego myślenia.
Tutaj kłamstwo polega również na uproszczeniu, które zmienia istotę sprawy, a także na wmieszaniu ewidentnych fałszerstw.
Po pierwsze, żaden odłam protestancki nie twierdzi, że w postaciach eucharystycznych jest realnie obecny Jezus Chrystus. Dla nich jest to jedynie symbol i najwyżej kwestia wewnętrznego przekonania, nigdy obiektywnej rzeczywistości. Tak więc o. Recław widocznie albo nie zna teologii protestanckiej, albo świadomie kłamie.
Po drugie, realna Obecność Jezusa Chrystusa w Eucharystii nie jest kwestią różnych możliwych podejść teologicznych, lecz objawionej prawdy wiary, czyli Objawienia Bożego poświadczonego w Tradycji i Piśmie św. Mówi o tym jasno całe nauczanie Kościoła, aż po Sobór Watykański II i Katechizm Kościoła Katolickiego. Kto uważa - jak widocznie o. Recław, że protestanckie pojęcie Eucharystii jest równorzędne z pojęciem zawartym w nauczaniu Kościoła, ten albo nie ma pojęcia nawet o prawdach katechizmowych, co jest karygodne u kapłana po studiach teologicznych, albo po prostu kłamie na użytek doraźnej tezy i celu.
Po trzecie, nazwanie prawdy wiary nauczanej przez Kościół „naszym wąskim myśleniem“, może być jedynie bezczelnym przyznaniem się nie tylko do relatywizmu, lecz do niewiary i tym samym odrzucenia prawdziwości nauczania Kościoła o Eucharystii. Innymi słowy: skoro katolicka wiara w Eucharystię jest dla o. Recława tylko „naszym wąskim myśleniem“, a nie prawdą pochodzącą od Boga, to o. Recław albo neguje boskie pochodzenie wiary katolickiej, albo możliwość Bożego Objawienia w ogóle, albo jedno i drugie, i jest tym samym po prostu apostatą negującym fundamentalnie całe nauczanie Kościół z Soborem Watykańskim II włącznie (w tym temacie polecam chociażby konstytucję "Dei Verbum"). 

3. Ludzie z Toronto Blessing kładą się na grobach, bo tak wyrażają swój szacunek, co wynika z kultury, tak jak z nas czci się rellkwie.
Tutaj znowu jest problem, że albo o. Recław nie wie i nie rozumie, czym jest katolicka cześć do relikwij, albo wie, a jedynie na doraźny użytek kłamie. Po pierwsze bowiem zakłada, jakoby praktyka ludzi z Toronto Blessing oznaczała wyłącznie szacunek dla zmarłych. Po drugie kłamie, jakoby owa praktyka wynikała z kultury (wiadomo przecież, że czegoś takiego nie robią wszyscy Amerykanie czy Kanadyjczycy, czy chociażby jakaś znaczna grupa oprócz ludzi z Toronto Blessing). Po trzecie o. Recław widocznie nie uznaje różnicy między świętymi kanonizowanymi przez Kościół a zmarłymi. Czyżby w ogólnie nie uznawał obecności w niebie i wstawiennictwa świętych? A może uważa, że wszyscy zmarli są w niebie? Niestety brakuje dopowiedzenia. Pewne jest jednak, że zarówno jedno jak też drugie jest sprzeczne z wiarą katolicką, czyli jest herezją.

4. Także protestanci czczą Matkę Bożą. Tylko jakieś „frakcje“ protestantów niszczą obrazy Matki Bożej.
Po pierwsze o. Recław kłamie, mówiąc, jakoby protestanci czcili Matkę Bożą. Kaznodzieje i teologowie protestanccy mówią jedynie o „matce Jezusa“ czy „Maryi“, gdyż z zasady nie uznają i nie wyznają dogmatu o Bożym Macierzyństwie.
Po drugie, owszem, nawet M. Luder napisał jeden traktat o Maryi jako Matce Jezusa Chrystusa (właściwie komentarz do Magnificat), ale potraktował ją wyłącznie jako wzór wiary, czyli podobnie jak innych wierzących, bez uznania jej wyjątkowej godności i świętości w porządku nadprzyrodzonym.
Po trzecie, wzmiankowany przez o. Recława fakt zborów protestanckich z obrazami Matki Bożej świadczy wyłącznie o tym, że są to zrabowane katolikom świątynie i że u protestantów nie ma jedności co do form i praktyki, choć łączy ich odrzucenie katolickich prawd wiary także odnośnie Matki Bożej.

5. Możemy się od protestantów bardzo dużo nauczyć. Czytanie Pisma św. przyszło do nas od protestantów, to że świeccy czytają Pismo św. i że mają je czytać. Tak przez protestantów działa Duch Święty.
Nie wiem, czy o. Recław do końca zdaje sobie sprawę z tego, co mówi. Bo skoro czytanie Pisma św. przez wszystkich na wzór protestancki pochodzi od Ducha Świętego, to oznacza to niechybnie, że Kościół katolicki błądził i był przez całe wieki pozbawiony prowadzenia przez Ducha Świętego przynajmniej w tej sprawie.
Po drugie o. Recław albo nie wie, albo nie chce wiedzieć, że także zachęty do czytania Pisma św. począwszy od Soboru Watykańskiego II zawierają pouczenia i napomnienia do czynienia tego zgodnie z katolickimi regułami hermeneutyki biblijnej, które są gruntownie różne od podejścia protestanckiego, stosowanego właśnie u tzw. charyzmatyków. Tak więc kłamstwo jest tutaj wielorakie. Prawdą jest natomiast, że Kościół nigdy nie zmienił swoich zasad podejścia do Pisma św., przejmując zasady protestanckie, a jedynie dopasował reguły dyscyplinarne, konkretnie: wcześniej był zakaz czytania tłumaczeń na języki narodowe, obecnie wymagana jest kościelna aprobata tłumaczeń.
Po trzecie, także w aspekcie historycznym o. Recław po prostu kłamie. Nigdy nie było w Kościele zakazu czytania Pisma św. przez świeckich. Zawsze i każdemu wolno było czytać Biblię w językach oryginalnych (hebrajskim i greckim) oraz w tłumaczeniu łacińskim Wulgaty. Był jedynie zakaz odnośnie tłumaczeń na języki narodowe, które pochodziły zwykle od heretyków i zawierały wiele fałszerstw (także Biblia M. Ludera zawiera wiele zafałszowań).

6. Powiedzenie, że u protestantów nie ma sakramentów, jest nieprawdą, bo oni mają rytuały i choć nie nazywają tego sakramentem, „to jest to jak sakrament“.
Tutaj o. Recław albo popisuje się wprost nieprawdopodobną niewiedzą odnośnie elementarnych prawd katechizmowych, albo niemal wprost neguje katolicką naukę o sakramentach. Ktokolwiek ma choć bladą znajomość katechizmu katolickiego, ten wie, że sakrament to nie to samo co obrzęd. Pozostaje prosta rada: 1° niech sobie o. Recław poczyta chociażby Katechizm Kościoła Katolickiego w tym temacie, oraz 2° niech zapyta protestantów, co rozumieją przez sakrament. Wówczas się dowie, że są to dwie różne rzeczywistości. Chyba, że już o tym wie, a jedynie okłamuje odbiorców na doraźny użytek.

7. „Czerpmy nawzajem od siebie“, tzn. katolicy od protestantów i odwrotnie.
To jest jedynie pozornie zdanie pojednawcze. Twierdzenie, jakoby Duch Święty prowadził w ten sposób do „pełnej jedności“, jest właściwie bluźnierstwem przeciw Duchowi Świętemu. Oznacza bowiem, jakoby prawdy wiary głoszone uroczyście na soborach powszechnych właśnie dla odrzucenia herezyj - także herezji protestanckiej - nie pochodziły od Ducha Świętego. Takie twierdzenie jest sprzeczne także z nauczaniem Soboru Watykańskiego II, a wynika jedynie z pokrętnych wywodów skrajnych ekumenistów, których poglądy nie mają żadnego poparcia w dokumentach Kościoła.

8. Skoro mamy pełnię Ducha Św., to skąd jest grzech? Dlatego musimy się uczyć od protestantów, „bo Duch Św. uzupełnia w ten sposób“.
Tutaj o. Recław dokonuje kolejnego perfidnego zabiegu: niby odwołuje się do klasycznego pojęcia, ale je przekręca i zafałszowuje właściwą treść. Sobór Watykański II mówi w konstytucji dogmatycznej o Kościele „Lumen gentium“ (8), że tylko w Kościele katolickim jest „pełnia prawdy i środków zbawienia“. O. Recław widocznie do tego się odnosi, mówiąc o „pełni Ducha Świętego“. Jest to fałszywe już chociażby z tego powodu, że Ducha Świętego nie można podzielić na części, tym samym Duch Święty jest zawsze Pełnią, a udziela Swoich darów w różny sposób.
Po drugie o. Recław widocznie z rozmysłem unika mówienia zarówno o prawdzie jak też o środkach zbawienia, gdyż wówczas nie mógłby tak łatwo dojść do swoich fałszywych tez i wniosków. Nie mógłby pomieszać kwestii grzeszności ludzi Kościoła z doskonałością Kościoła pod względem prawdy i środków zbawienia. Dlatego dokonuje fałszerstwa już na kluczowym pojęciu. Tym zafałszowanym pojęciem - „pełnia Ducha Świętego“ - posługuje się następnie do sformułowania fałszywego postulatu uczenia się od protestantów. Zaiste diabelska przewrotność!

9. Nie używajmy określeń w systemie zero-jedynkowym, że to jest dobre a to jest złe, bo to jest śmieszne; tak nie jest, nie ma kogoś tylko dobrego i tylko złego.
Tutaj znowu miesza kwestię grzeszności członków Kościoła z prawdziwością wiary i Kościoła jako takiego. Dokładnie biorąc, o. Recław widocznie neguje świętość Kościoła, o której mówi nie tylko Sobór Watykański II lecz także wyznanie wiary. Tym samym o. Recław określa się jako apostata. Wobec tego faktu jako drugorzędne jawi się odrzucenie - pozorne, kłamliwe - logiki dwuwartościowej. Skoro wypowiada wezwanie „nie używajmy“, to tym samym zakłada różnicę przeciwieństwa między używaniem i nieużywaniem, tym samym właśnie logikę dwuwartościową, którą chciałby równocześnie odrzucić. Tak więc słowa o. Recława są jedynie perswazyjnym bełkotem - widocznie obliczonym na brak elementarnego trzeźwego myślenia u odbiorców - niezależnie od tego, czy on sobie zdaje z tego sprawę czy nie.

Zamiast podsumowania, które by musiało być proste i krótkie, przytoczę dwa fragmenty ze Ćwiczeń Duchowych założyciela zakonu jezuitów, św. Ignacego z Loyoli. Mówią one same za siebie, zwłaszcza w zestawieniu z powyższymi i innymi wypowiedziami o. Recława:



Święty Ignacy, módl się za nami!



Post scriptum

Powyższe uwagi zostały napisane 30 X 2018, czyli około 6,5 roku. Dziś (9 III 2024) dotarła do mnie wieść o skandalu wewnętrznym w łonie zakonu jezuitów z powodu działalności Remigiusza Recława, dokładnie prowadzenia przez niego wspólnoty "Mocni w duchu" (właściwie w demonie). Oto filmik w tej sprawie:


Tym samym znane dopiero obecnie fakty potwierdzają krytykę wyrażoną tutaj wielokrotnie już przed laty (więcej można znaleźć tutaj obok pod etykietą Recław R.). 

Jak katolik powinien traktować tzw. halloween?

 


Problem ze "świętowaniem" halloween ma dwa główne aspekty: historyczny i treściowy, w tym także teologiczny. 

Historycznie wydaje się prawdopodobne, że korzeniem jest pogańsko-celtyckie święto samhain, obchodzone wieczorem i w nocy z 31 października na 1 listopada. Jest ono związane zarówno z rytmem przyrody jak też z mitologią, czyli religią celtycką. Według tej mitologii jest to jedno z tych świąt, gdy ludzie mają dostęp do świata zmarłych i odwrotnie. Istnieje tu zresztą pewna analogia do starosłowiańskiego świętowania tzw. dziadów, ale to jest osobny temat. Podczas święta samhain palono świąteczne ogniska, z których płonące drzazgi zabierano do domostw, co miało dawać ochronę przeciw złym mocom. Te dwa elementy - obecność dusz zmarłych oraz ogień względnie światło - można dostrzec także w świętowaniu halloween. 

Skąd się wzięło świętowanie halloween? Wiele wskazuje na to, że powstało ono w wyniku ludowej, folklorystycznej recepcji chrześcijańskiego kultu wszystkich świętych i modlitwy za zmarłych w kontekście pogańskiego zwyczaju święta samhain, które zostało częściowo jakby schrystianizowane przez przeniesienie kościelnego święta wszystkich męczenników - obchodzonego pierwotnie w okresie wielkanocnym (13 maja) - na 1 listopada (przez papieża Grzegorza III, † 741). Wprawdzie historycy spierają się w kwestii związku halloween z pogańskim świętem samhain, gdyż przeniesienie święta Wszystkich Świętych na dzień, w którym pierwotnie świętowano samhain, jest udokumentowane najpierw dla Włoch, nie dla terenów historycznie i kulturowo celtyckich. Jednak trzeba mieć na uwadze, że odległość geograficzna nie jest w dziedzinie kościelnej istotna, ponieważ Kościół już wtedy dysponował wyśmienitymi kanałami komunikacji wewnętrznej. 

W każdym razie w celtyckiej Irlandii i pobliskich regionach doszło do swoistego połączenia chrześcijańskiego święta z elementami zwyczajów pogańskich, co wyraża właśnie nazwa halloween, oznaczająca "wieczór wszystkich świętych" (All Hallows’ Eve). To ludowe święto istniało pierwotnie tylko na terenie katolickiej Irlandii, podczas gdy w protestanckich regionach wysp brytyjskich w ten dzień obchodzono święto tzw. reformacji. Wprawdzie protestancko-liberalny etnolog religii James Frazer (The Golden Bough, 1922) nazwał halloween "starym pogańskim świętem zmarłych z cienką powłoką chrześcijańską". Świadczy to jednak raczej o jego uprzedzeniach i braku zrozumienia dla katolickich zasad teologicznych i duszpasterskich niż o solidnej wiedzy naukowej. Otóż Kościół w swojej działalności misyjnej zwykle nawiązywał do elementów religijności zawartych w zwyczajach pogańskich (tak np. panteon rzymski został przemieniony na świątynię katolicką poświęconą kultowi świętych męczenników). Tak w kontekście celtyckiego święta samhain katolicyzm skierował myśli i zwyczaje ku prawdziwemu kultowi ludzi świętych oraz ku modlitwie za zmarłych, w wyniku czego powstało ludowe świętowanie halloween. A tego protestanci w ramach swojej fałszywej teologii - odrzucającej zarówno kult świętych jak też modlitwę za dusze w czyśćcu - nie rozumieją. 

Znamiennym przykładem połączenia chrześcijaństwa z pogaństwem w pierwotnym iryjskim zwyczaju halloween jest opowieść odnosząca się do pochodzenia lampy w formie znanej obecnie oświetlonej od wewnątrz dyni. Otóż według ludowej opowieści (źródło tutaj) żył niegdyś kowal Jack, który był skąpym pijaczyną. Gdy pewnego razu siedział sobie w karczmie, nagle stanął przed nim diabeł, chcąc go zabrać ze sobą do piekła. W zamian kowal Jack zażądał od diabła zafundowanie mu jeszcze jednego drinka. Diabeł zgodził się na taki pakt, a nie mając pieniędzy, sam zamienił się w monetę, żeby zapłacić karczmarzowi za drinka dla Jack'a. Wtedy sprytny Jack chwycił diabła zamienionego w monetę i wsadził go do swojej kieszeni, trzymając mocno. A ponieważ w kieszeni miał srebrny krzyżyk, diabeł nie mógł się uwolnić ani przemienić się z powrotem w swoją zwykłą postać. Wówczas sprytny Jack postawił diabłu warunek: wypuści go z kieszeni wtedy, jeśli diabeł pozwoli mu jeszcze pożyć 10 lat na ziemi. Po 10 latach diabeł powrócił, żeby zabrać Jack'a do piekła. Sprytny Jack znowu poprosił diabła o ostatnią przyjemność przed śmiercią, mianowicie o jabłko z pobliskiej jabłoni. Gdy diabeł wszedł na drzewo, wówczas Jack szybko wyrył na drzewie krzyż, wskutek czego diabeł nie mógł z niego zejść. W tej sytuacji Jack wymusił na diable pakt, że za usunięcie krzyża wyrytego na korze jabłoni diabeł już odtąd na zawsze zostawi Jack'a w spokoju. Gdy potem Jack po wielu latach zmarł, poszedł do bramy nieba prosząc o wstęp. Ponieważ swoim życiem nie zasłużył na niebo, nie został wpuszczony, lecz odesłany do bram piekła. Jednak także tam nie został wpuszczony, gdyż diabeł był związany zawartym niegdyś paktem, że nie weźmie duszy Jack'a. Tak więc Jack musiał wrócić na ziemię. Ponieważ była jesień - pora wilgotna i zimna - diabeł ze współczucia dał Jack'owi żarzący węgielek prosto z ognia piekielnego. Jack włożył węgielek do wydrążonej rzepy, którą miał przy sobie na drogę, żeby mu świecił w ciemności. Od tego czasu nieszczęsna, zewsząd odrzucona dusza Jacka błąka się z lampą po tym świecie. A według wierzeń ludowych światło z ognia umieszczonego w wydrążonej rzepie bądź dyni ma odstraszać złe moce. 

Tak więc mamy tutaj pomieszanie elementów chrześcijańskich (grzech, diabeł, krzyż, niebo, piekło) z pogańskimi (pewne miłe cechy diabła, przemiana diabła w materię, błąkanie się duszy po śmierci). Przeważają elementy chrześcijańskie, zwłaszcza w postaci kary za grzeszne życie oraz w możliwości przeciwstawienia się diabłu. Niechrześcijański jest natomiast brak dobrego wzoru nawrócenia u głównego bohatera. "Zwycięstwo" nad diabłem polega jedynie na jego przechytrzeniu. Pojawia się wprawdzie chrześcijański znak krzyża, jednak w funkcji quasi magicznej. Tym niemniej opowieść ta zawiera chrześcijański morał: przez życie doczesne zasługujemy na życie wieczne. W postaci Jack'a błąkającego się z lampą pośród nocy można by rozumieć dusze czyśćcowe potrzebujące modlitwy Kościoła, tym samym nawiązanie do katolickiego Dnia Zadusznego. 

Jak to się ma do popularnego obecnie "świętowania" halloween? 

Otóż prócz stawiania wydrążonej dyni ze światłem wewnątrz - i to zwykle bez znajomości opowieści o sprytnym Jack'u - nie ma właściwie związku między tradycyjnym, ludowym, pierwotnym świętem halloween a tym, co jest obecnie znane pod tą nazwą. Należy mieć na uwadze, że pierwotny, iryjski ludowo-katolicki zwyczaj został w ostatnich dekadach (z początkami w pierwszej połowie XX w.) podobnie komercyjnie zafałszowany jak katolicki zwyczaj związany ze świętem św. Mikołaja, którego zamieniono w grubego krasnala w czerwonym kostiumie koncernu coca-cola. Fałszerstwo - motywowane komercyjnie, ale zapewne także ideologicznie - polega na odejściu od pierwotnej treści ludowego święta halloween na rzecz pogańskich, a nawet wręcz satanistycznych treści, jak swoisty kult śmierci i upiorów. Nie przypadkowo halloween w obecnej, zafałszowanej postaci należy do głównych "świąt" wyznawców satanizmu (więcej tutaj). 

Przytoczona powyżej opowieść o Jack'u jest praktycznie nieznana czy mało znana, gdyż jest przemilczana i pomijana przez obecnych propagatorów halloween, co jest zrozumiałe, gdyż zawiera jednak sporo treści chrześcijańskiej. Zaś forma popularnych obecnie świateł z wydrążonych dyń raczej wyraża i promuje zło niż je odstrasza. 

W obecnej postaci obchodów halloween głównym elementem są dzieci przebrane za kościotrupy czy upiory, żebrzące po domach o słodycze (trick or treating). Wprzęgnięcie dzieci w zafałszowane świętowanie halloween jest szczególnie perfidne. Wpływa bowiem na psychikę i umysły dzieci, oswajając je z rzeczywistością mroczną, z rzeczywistością zła, tym samym niszcząc w nich naturalny dystans i lęk wobec takiej rzeczywistości, a wzbudzając ciekawość i zainteresowanie tą sferą. Obdarowywanie ich za to słodyczami, które dzieci przecież zawsze lubią, jest iście szatańską przynętą. W ten sposób niszczona jest w dzieciach pewna naturalna - wynikająca z dziecięcej niewinności - odporność na zło, a wszczepiana jest im podatność na rzeczywistość okultyzmu, czyli demoniczną. 

Jakie wynikają stąd zalecenia praktyczno-duszpasterskie?

1. Przede wszystkim należy zdecydowanie i konsekwentnie odrzucić wszelkie obecne zwyczaje halloween, począwszy od wydrążonych dyni, aż do przebierania dzieci w kościotrupy czy upiory. 

2. Należy przy tym uświadamiać o powiązaniach tych zwyczajów, zwłaszcza o demonicznym zafałszowaniu w obecnych zwyczajach halloween, czyli o istotnych różnicach względem starego, ludowego iryjskiego świętowania wieczoru przed świętem Wszystkich Świętych. 

3. Według sprawdzonej przez wieki metody katolickiej, należy zastąpić demoniczno-pogańskie praktyki przez zwyczaje chrześcijańskie jak

- przebranie dzieci w postaci świętych

- orszaki (procesje) z lampami ze świecami poświęconymi według tradycyjnego katolickiego rytuału, który zawiera nawiązanie do exorcyzmu, czyli jest skierowany przeciw mocom demonicznym, 

- ustawianie lamp (poświęcone świece) z symbolami chrześcijańskimi, zwłaszcza ze znakiem krzyża.

Oczywiście można dodać elementy zachęcające dzieci do uczestnictwa, jak np. podarowanie owoców, słodyczy w umiarze, czy świąteczna, dobra zabawa, pasująca do święta Wszystkich Świętych, a zachęcająca do dążenia ku świętości. 


>> Tutaj znajduje się wersja mówiona: 

https://www.youtube.com/watch?v=4WUu4LSs-mY

Kto jest kryptoprotestantem, czyli czy Kościół jest autorytarną sektą? (z post scriptum)



Druga część tytułowego pytania jest oczywiście pytaniem retorycznym. Tym niemniej widocznie trzeba uzasadnić domyślną odpowiedź (oczywiście negatywną), skoro nie jest ona oczywista nawet dla ludzi z tytułami naukowymi. 

Autorem odnośnej wypowiedzi jest profesor uczelniany filozofii z Katowic, podający się za wierzącego i zaangażowanego katolika. Oprócz fachu zawodowego, jako hobby podaje psychologię i teologię. W biografii naukowej widać akurat głównie tematykę teologiczną, co pasuje do zaangażowania w sprawy Kościoła. Jego wypowiedź, o którą tutaj chodzi, zawiera sporo materiału podlegającego ocenie teologicznej. Ta treść jest podana gadatliwie, bardzo chaotycznie i niechlujnie, bez podania cytatów ze źródeł, na których się opiera, w sposób wręcz niegodny pracownika naukowego (czego nie jest w stanie zmienić mówienie miłym, sugestywnym głosikiem), który powinien mieć wprawę w systematycznym podaniu tego, co ma do przekazania. Współczując jego studentom, muszę podjąć trud streszczenia, odnosząc się następnie do poszczególnych tez, choć właściwie trudno tu mówić o tezach, gdyż wywody mają raczej charakter propagandowej perswazji. 

Najpierw Bańka zaznacza, że "nie chce" się odnosić do historycznego protestantyzmu, gdyż jest zwolennikiem ekumenizmu, jak sam podkreśla. Stąd nasuwa się pytanie, do jakiego protestantyzmu się odnosi i dlaczego używa określenia "kryptoprotestantyzm", skoro nie chce mówić o faktycznym protestantyźmie. Jest to więc albo zamierzony zabieg taktyczny, czyli próba oszukania publiczności, albo wynika z niewiedzy czy niezdolności określenia, czym jest protestantyzm i jego istota. Dalsze wywody Bańki idą w określonym kierunku, o którym mowa poniżej. Należy jednak odnotować, że na wstępie świadomie unika on zdefiniowania kluczowego, tytułowego pojęcia "protestantyzm" oraz odniesienia do historycznego protestantyzmu, gdyż wówczas musiałby wykazać wiedzę w temacie oraz precyzję opartą na faktach. Wprawdzie nie jest łatwo o teologiczną definicję protestantyzmu, a to z powodu różnorodności nurtów i wewnętrznych sprzeczności. Uczciwa intelektualnie wypowiedź ma jednak obowiązek podania przynajmniej definicji roboczej, a tego Bańka nie tylko nie czyni, lecz programowo i dumnie się wystrzega. 

W rozwinięciu Bańka podaje, że chodzi o zjawisko związane ze "źle rozumianym pojęciem Tradycji". Tak więc już tutaj pokazuje sidła, w które sam się uwikłał. Albowiem protestantyzm nie tylko źle rozumie Tradycję - utożsamiając ją z ludzkimi dodatkami do "słowa Bożego" - lecz odrzuca ją jako źródło Objawienia Bożego. Bańka nie podaje ani tego, co rozumie przez Tradycję, ani jak należy ją poprawnie rozumieć. Tym samym jego wypowiedź jest gołą inwektywą, która nie jest w stanie nawet wskazać na przykłady owego "złego rozumienia". Czy jest to zabieg taktycznie zamierzony, i tym samym świadczący o programowym oszukiwaniu odbiorców, czy raczej wynikający z rutynowego niechlujstwa, niegodnego kogoś pracującego naukowo? 

Nieco konkretyzując, Bańka mówi o grupie osób, które wykazują "nieposłuszeństwo papieżowi" i "kolegium biskupów". Dotyczy to "konkretnych przejawów nauczania" oraz "często łączy się z negacją autorytetu papieża i gremium biskupów", która to negacja "odbywa się pod szyldem wierności Tradycji", gdy odrzuca się "decyzje" papieża czy konferencji biskupów np. odnośnie sposobu  udzielania Komunii, czy też dyscyplinarne, czyli "przywołujące do porządku konkretnych duszpasterzy błądzących w swoim nauczaniu" bądź wskazujące na "pewne błędne drogi interpretacji pewnych prawd wiary w Kościele". Owi nieposłuszni proponują "alternatywne źródła autorytetów w postaci bądź pewnych objawień prywatnych" czy "wypowiedzi poszczególnych biskupów". Dosłownie: "Na czele tego kryptoprotestanckiego ruchu znajdują się poszczególne postacie, wokół których buduje się pewną narrację teologiczną, błędną narrację, opartą na przekonaniu, że cały Kościół pobłądził, (...) natomiast ci pojedynczy prawowierni biskupi bądź kapłani to są ci prawdziwi, sprawiedliwi, którzy ostali się zakusom diabła". Tutaj jedynym kryterium są "subiektywne przekonania" oraz "neurotyczny lęk". Bańka wylicza poszczególne "błędy": 

- "Nie uznaje się ciągłości Tradycji", czyli "zatrzymuje się Tradycję na pewnym punkcie, który uznaje się za kluczowy". Błędność według Bańki polega na tym, że "wszystkie starsze wypowiedzi" Magisterium mają być "interpretowane w kontekście następnych, nowych, a nowe nawiązują do starych. W związku z tym istnieje ciągłość nauczania i nie można w żadnym punkcie Tradycji przeciwstawiać tego, co było kiedyś, nowszym wypowiedziom papieża". To jest "wybieranie sobie z ciasta rodzynek, wybieranie sobie tego, co w całości Tradycji pasuje nam najbardziej wedle zupełnie subiektywnych kryteriów". W tym "rządzi neutoryczna religijność" albo "subiektywne przekonania wsparte na wewnętrznym odczuciu". 

Odpowiadam: 

Stwierdzenie faktu braku ciągłości między nauczaniem sprzed i po Vaticanum II nie ma nic wspólnego z nieuznawaniem zasady ciągłości, lecz wynika z jej afirmacji. Zarzut Bańki zdradza więc specyficzną mentalność, którą można nazwać heglowską: jeśli fakty zaprzeczają zasadzie, to tym gorzej dla faktów (por. tutaj). Natomiast w normalnym myśleniu zgodność między dwoma wypowiedziami, czyli ciągłość, należy wykazać, a nie z góry zakładać. 

Bańka widocznie zdaje sobie sprawę z bzdury, którą wypowiedział, gdyż plącze się, uciekając w inwektywy pseudopsychologiczne ("neurotyczna religijność") wzięte z powietrza. Podobnie - aczkolwiek tym razem słusznie - można powiedzieć, że tzw. charyzmatyzm, z którym Bańka jest związany, stanowi religijność histeryczną. 

Najpierw próbuje zamazać sprawę hasłem "interpretacja". Na jakiej podstawie uważa, iż zdanie nie-A jest interpretacją zdania A, pozostaje jego słodką tajemnicą. Przykład: skoro Kościół zawsze nauczał, że protestanci są heretykami i nie należą do Kościoła Chrystusowego, zaś moderniści typu Bańka twierdzą przeciwnie, to jakim sposobem twierdzenie Bańki jest interpretacją odwiecznego nauczania Kościoła? Kto tu sobie wybiera rodzynki, zresztą nieistniejące także w dokumentach Vaticanum II (gdzie w żaden sposób nie jest powiedziane, że protestanci należą do Kościoła), lecz najwyżej w wypocinach anonimowych autorytetów, które Bańka sobie subiektywnie, na podstawie wewnętrznego odczucia wybrał? 

Nasuwa się tutaj także pytanie: jak można być aż tak bezczelnie zakłamanym, by przewrotnie przemilczeć, iż rzekomym "kryptoprotestantom" chodzi o ewidentne różnice i nawet sprzeczności między odwiecznym nauczaniem Kościoła zawartym w jego oficjalnych dokumentach (papieskich i soborowych) a nauczeniem modernistów, których Bańka broni, a zamiast tego zarzucać perfidnie subiektywizm?  

- Tak więc jedynie z powietrza, a właściwie z perfidnej fantazji Bańka mówi w tym kontekście o "błędzie subiektywizmu", który jest sprzeczny z obiektywizmem, gdzie "kryterium jest Magisterium Kościoła, dokumentów, ciągłości i też pewnej gradacji dokumentów". 

Odpowiadam: 

Już czysto logicznie jest to bełkot, tym bardziej pod względem faktów. Bowiem podchodzący krytycznie do nowego nauczania dzierżących władzę w Kościele opierają się właśnie na wcześniejszych dokumentach Magisterium, które są nota bene jasne i spójne, w przeciwieństwie do dokumentów Vaticanum II i po nim. Wystarczy porównać dokumenty Soboru Trydenckiego (i jakiekolwiek innego soboru do Vaticanum I włącznie) z dokumentami Vaticanum II, czy też encykliki papieży do Piusa XII włącznie z tymi począwszy od Jana XXIII, by stwierdzić nie tylko istotne różnice, lecz także niemało sprzeczności. Chodzi przecież o dokumenty o takiej samej randze formalnej. Dosłownie nic nie upoważnia do traktowania dokumentów Vaticanum II jakoby miały rangę wyższą niż poprzednie sobory. Wręcz przeciwnie: ostatni sobór programowo ani nie ogłosił żadnego dogmatu, ani nie potępił jakiejkolwiek tezy teologicznej, co się zwykle przypisuje jego charakterowi "duszpasterskiemu", w przeciwieństwie do charakteru dogmatycznego poprzednich soborów. Tak więc stawianie nauczania Vaticanum II i związanych z nim papieży ponad wcześniejszym nauczaniem Kościoła nie ma nic wspólnego z obiektywizmem, a wręcz przeciwnie może wynikać jedynie z subiektywnych, irracjonalnych i nieteologicznych motywów. 

- Bańka podkreśla "gradację dokumentów": "W Tradycji Kościoła są wypowiedzi mniej istotne i bardziej istotne". Na czym polega różnica między nimi, nie wyjaśnia. Mówi wpierw o "niedyskutowalnym kanonie", nie podając, na czym on polega, po czym znowu plącze i miesza, by maniakalnie po raz kolejny powtórzyć, że nie wolno dostrzegać sprzeczności między tradycyjnym nauczaniem a wypowiedziami nowatorów. 

Odpowiadam: 

Nie ma i nigdy nie było oficjalnej "gradacji" dokumentów nauczania Kościoła. Owszem, były i są różne rodzaje dokumentów, od konstytucji dogmatycznej aż do encyklik, deklaracyj itp. Jednak jedynym kryterium co do rangi danej wypowiedzi jest - materialnie - jej związek z Bożym Objawieniem, zaś formalnie zaznaczenie, że chodzi o prawdę objawioną przez Boga oraz ogłaszaną mocą władzy danej następcy św. Piotra. Dotyczy to nie tylko definicyj dogmatycznych, jak np. w przypadku orzeczenia Jana Pawła II o niemożliwości udzielania sakramentu święceń kobietom. Gdy natomiast Bańka powołuje się na rozróżnienie między wypowiedziami "mniej" i "bardziej istotnymi", to nie wiadomo, kto czy co ma o tym rozstrzygać: czyżby zależało to od subiektywnego orzeczenia Bańki?

Następnie Bańka podaje, iż rzekomo według nauczania Kościoła "dogmaty nie podlegają zmianie, ale zmianom podlega kwestia ich interpretacji". Mówi tak: "Interpretacja dopasowuje się do konkretnych czasów, natomiast sens dogmatów pozostaje niezmienny". Przy tej okazji wskazuje na "błąd kryptoprotestantyzmu", polegający na tym, "że próbuje się zachować nie tylko kształt czy istotę dogmatu czy prawdy wiary, ale jednocześnie nie dopuszcza się modyfikacji w obrębie interpretacji, czy pewnego rodzaju uaktualnienia tej prawdy do współczesnego kontextu". 

Odpowiadam:

Bańka widocznie nie wie nic - a chyba nawet nie chce wiedzieć - o zasadzie, którą podkreślił Sobór Watykański I w konstytucji dogmatycznej Dei Filius, że mianowicie objawione przez Boga nauczanie wiary ma być przekazywane, wiernie strzeżone i nieomylnie wyjaśniane, a sens tego nauczania ma być zachowywany zawsze i nie wolno od niego odstąpić. Wzrasta jedynie jego zrozumienie, wiedza oraz mądrość, jednak zawsze w tym samym rodzaju, w tym samym znaczeniu i w tym samym sformułowaniu: 

Jako przykład Bańka podaje słowa św. Cypriana z Kartaginy, że poza Kościołem nie ma zbawienia, oraz dodaje od siebie, że "to nadal obowiązuje, natomiast Sobór Watykański II podjął reflexję nad tym, czym jest przynależność i przyporządkowanie do Kościoła" oraz "pokazuje, jak to hasło, że poza Kościołem nie ma zbawienia, należy przeczytać: rozszerza jakby ramy Kościoła, pokazując, że to hasło ma szerszy zakres obowiązywania. Natomiast jeśli byśmy je czytali literalnie, to wówczas musielibyśmy uznać, że nie ma najmniejszych szans, by ktokolwiek, kto nie jest katolikiem, się zbawił. Część tradycjonalistów tak próbuje czytać to nauczanie Kościoła." To są właśnie krytykowani przez Bańkę "kryptoprotestanci", którzy nie interpretują według najnowszego nauczania Kościoła, czyli Vaticanum II. 

Odpowiadam:

Tutaj Bańka popełnia znowu wielokrotne oszustwo na podstawowych faktach. Bowiem Kościół, po pierwsze, nigdy nie nauczał, że tylko katolicy mogą być zbawieni. Po drugie, czym innym jest przynależność do Kościoła na ziemi, a czym innym zbawienie po śmierci. Po trzecie, Sobór Watykański II nie zmienił nic odnośnie kryteriów przynależności do Kościoła, tak więc widocznie Bańka albo nie wie i zmyśla, albo wierutnie okłamuje odbiorców. Oto dowód (Lumen gentium, 14): 


Wierny swojej metodzie chaosu i niechlujstwa Bańka wraca znowu do zarzutu, że "kryptoprotestanci" nie uwzględniają "hierarchii czy gradacji dokumentów, uznając te mniej istotne, związane z objawieniami prywatnymi, za ważniejsze niż wypowiedzi papieża". 

Odpowiadam:

Bańka znowu po prostu kłamie, gdyż po pierwsze objawienia prywatne nigdy nie są dokumentami Kościoła, po drugie żaden tradycyjny katolik znający choćby katechizm nie stawia objawień prywatnych ponad tradycyjnym nauczaniem Kościoła. Bańka skrzętnie unika przyznania, że tradycyjnym, normalnym katolikom chodzi o sprzeczność między tym ostatnim - zawartym w dokumentach soborów powszechnych i papieży do Piusa XII włącznie - a nauczaniem modernistów. 

Bańka powołuje się tutaj na nowy Katechizmu, według którego także zwyczajnemu nauczaniu papieskiemu "należy się pewna uległość". Dodaje, że Kodex Prawa Kanonicznego zobowiązuje duchownych do szczególnego posłuszeństwa papieżowi, a temu sprzeniewierzają się ci, którzy podważają jego wybór i wypowiedzi, łamiąc w ten sposób "to, co jest jednym z fundamentów jedności". 

Odpowiadam: 

Bańka powinien widocznie ignoruje fakt, że istnieje także nauczanie soborów i papieży przed Vaticanum II, i że ono obowiązuje przynajmniej tak samo jak dokumenty Vaticanum II i po nim. Tutaj właśnie istotna jest zasada koniecznej ciągłości: ciągłe nauczanie Kościoła, które miało miejsce przez wieki aż do Vaticanum II z całą pewnością ma rangę wyższą niż nowinki ostatnich dziesięcioleci, niezależnie od tego, w jakich dokumentach się znajdują i z czyich ust padają. 

Ten wątek Bańka nieco rozwija, podkreślając, że wypowiedzi poszczególnych biskupów "są odzwierciedleniem faktycznego nauczania Kościoła wtedy, kiedy są w jedności z kolegium biskupów, które pozostaje w jedności z papieżem". 

Odpowiadam:

Bańka znowu manipuluje i zakłamuje. Otóż nauczanie papieży i biskupów wtedy odzwierciedla faktyczne nauczanie Kościoła, gdy jest zgodne z ciągłym nauczaniem poprzez wieki. Bowiem Kościół nie zaczął istnieć wraz z Vaticanum II, lecz zawsze trwał w prawdzie poprzez wieki, a prawda się nie zmienia. Twierdzenie, jakoby nauczanie sprzed Vaticanum II było przestarzałe i błędne, jest bluźniercze i protestanckie, gdyż zakłada, jakoby Kościół przez wieki błądził i odszedł od prawdy Ewangelii. Tak właśnie widocznie myśli Bańka, skoro skrupulatnie nawet jednym słowem nie wspomina nauczania Kościoła sprzed Vaticanum II. 

Quasi klasycznie Bańka przywołuje słowa św. Ignacego z Loyoli: "jeśli wydaje ci się, że coś jest białe, a Kościół powie, że to jest czarne, no to znaczy, że to jest czarne". Komentuje te słowa następująco: "nasze subiektywne przekonania, jeżeli nie są wpisane w całość, nie są w jedności z tym, co mówi Kościół, to one są błędne, a nie to, co mówi Kościół. A Kościół mówi ustami papieża i biskupów pozostających z nim w jedności".  

Odpowiadam:

O słowach św. Ignacego pisałem już przy innej okazji (por. tutaj). W skrócie: Bańka powinien wpierw przeczytać całość podanych przez św. Ignacego zasad "czucia z Kościołem". Wtedy by musiał stwierdzić, że św. Ignacy nakazuje chwalenie i szanowanie całej Tradycji teologicznej Kościoła, od Ojców Kościoła aż po scholastykę. A na pewno w żaden sposób nie stawia jednego soboru ponad innymi, uważając je za przestarzałe i nieważne. Innymi słowy: w zasadach ignacjańskich nie ma choćby śladu utożsamienia Kościoła z jednym soborem czy jednym papieżem, tym aktualnie rządzącym. Przez nauczanie Kościoła hierarchicznego św. Ignacy ewidentnie rozumie ciągłe nauczanie na przestrzeni wieków. Skoro Bańka je przemilcza i nim widocznie gardzi, to właśnie stawia swoje przekonania i widzimisię ponad nauczanie Kościoła i ponad zasady św. Ignacowe, na które się obłudnie powołuje. Tak więc jeszcze raz: problem współczesny polega na sprzeczności między tym, czego naucza chociażby Franciszek czy inni hierarchowie, a odwiecznym nauczaniem Kościoła. Tym samym to właśnie oni stawiają swoje subiektywne przekonania  ponad nauczaniem Kościoła, które jest trwałe i niezmienne. Tak samo Bańka idąc za swoimi subiektywnymi przekonaniami woli słuchać takich subiektywnych przekonań hierarchów niż nauczania Kościoła, które jest odwieczne i tym samym ciągłe. 

Szczytem wywodów jest, gdy Bańka dodaje: "Nawet jeśli papież błądzi, a ty słuchasz tego, co jest błędne, i za tym podążasz, w posłuszeństwie wiary, to ocalasz swą duszę, jesteś miły Panu Bogu, a za błędy odpowie papież i odpowie biskup. Więc ty nie musisz obawiać się, że słuchając papieża pobłądzisz, bo postępujesz wedle tego, co się podoba Panu Bogu.

Odpowiadam:

To już jest zupełna groteska świadcząca o tym, że Bańka myśli kategoriami nie Kościoła i teologii katolickiej, lecz autorytarnej sekty. Po pierwsze, jak wyraźnie stoi chociażby w Kodexie Prawa Kanonicznego, posłuszeństwo wiary przysługuje jedynie nieomylnemu nauczaniu Bożego Objawienia:

Po drugie, według odwiecznego nauczania Kościoła grzechem jest podążanie za tym, co sumienie rozeznało jako błędne. Mówi o tym nawet nowy katechizm

Tym samym Bańka wierutnie kłamie i bluźni, gdyż uległość wobec błędu nie może podobać się Bogu, ponieważ Bóg jest prawdą, miłuje prawdę, nie fałsz, oraz wyposażył każdego człowieka w sumienie, któremu należy być posłusznym. 

Dla poparcia swojej absurdalnej i kłamliwej zasady Bańka wskazuje na żywoty świętych: "nie było sytuacji, w której którykolwiek święty sprzeciwiłby się papieżowi i wystąpił przeciwko jego nauczaniu, chociaż niektórzy święci korzystali z prawa do upominania papieża w kwestiach jego zachowania", jak św. Katarzyna Sjeneńska. Jednak także to swoje zezwolenie na upominanie Bańka de facto anuluje słowami: "jeśli chcesz upominać papieża, to zostań Katarzyną Sjeneńską". Dodatkowo podkreśla, że święta nie krytykowała nauczania papieża, lecz jego "zachowania polityczne". 

Odpowiadam:

Przede wszystkim w historii Kościoła nie było dotychczas sytuacji, że papież głosi coś, co jest przynajmniej pośrednio sprzeczne z ciągłym nauczaniem Kościoła poświadczonym w dokumentach papieży i soborów na przestrzeni wieków. Św. Katarzyna była świadkiem gorszącej sytuacji politycznej papiestwa, nie nowego nauczania sprzecznego z nauczaniem poprzednich papieży. Kwestie wiary i moralności są o wiele ważniejsze niż kwestie polityczne, są fundamentalne i nadrzędne. Skoro św. Katarzyna odważyła się pouczać i napominać papieża w sprawach polityki, to tym bardziej można i należy pouczać i napominać w sprawach wiary i moralności, gdy papież czy biskupi nauczają w sprzeczności z Magisterium Kościoła na przestrzeni wieków. 

Podsumowując, Bańka twierdzi, że opisana przez niego postawa "kryptoprotestantów" jest "stanem schizmy" w Kościele. 

Odpowiadam:  

Tutaj znowu Bańka wykazuje swoją ignorancję co do pojęcia, które stosuje. Widocznie albo nie spojrzał nawet na definicję schizmy podaną chociażby w Kodeksie Prawa Kanonicznego, albo świadomie oszukuje swoich odbiorców. W nim jest bowiem podane:

Oczywiście należy mieć na uwadze, że uznanie zwierzchnictwa nie wyklucza pouczania i napominania Biskupa Rzymskiego, jeśli ów błądzi i zwodzi, nauczając czegoś, co jest sprzeczne z odwiecznym nauczaniem Kościoła. Także o tym mówi Kodex Prawa Kanonicznego: 


Na koniec Bańka wyjaśnia swój zarzut "kryptoprotestantyzmu": "ponieważ jest to protest wobec pewnych spraw, które łączą się z kwestią jedności w Kościele, wobec pewnych wątków nauczania, jest to protest, który wyłącza osoby, które za tym idą, które oprotestowują pewne wątki nauczania, wyłącze je z jedności z nauczaniem Kościoła, z biskupami, z papieżem, z całą hierarchią. Oprotestowując pewne wątki nauczania w imię swojego widzimisię, bądź w imię wybranego z całości nauczania, które interpretowane jest błędnie, bo nie w odniesieniu do posoborowych dokumentów, jednocześnie wyłączamy się wówczas z jedności z Kościołem, i tak na prawdę tworzymy własny rodzaj pobożności, a nawet własny rodzaj quasi Kościoła. Więc rządzi tu taki sam mechanizm jak w wypadku historycznych już podziałów w Kościele. (...) Te kryptoprotestanckie tendencje w imię czystości doktryny negują coś, co jest fundamentalne, związane z sukcesją apostolską, z przekazywaniem urzędu, z przekazywaniem autorytetu, dlatego są błędem w Kościele." 

Odpowiadam:

Bańka ponownie, a więc notorycznie kłamie i oszukuje swoich odbiorców, twierdząc uporczywie, jakoby powodem sprzeciwu katolików wobec pewnych elementów nauczania hierarchii było "widzimisię". To Bańka według swojego widzimisię wybiera akurat to nauczanie i te decyzje, które są sprzeczne z odwiecznym nauczaniem Kościoła i wygraża bełkotliwie i kłamliwie tym, którzy po pierwsze dostrzegają sprzeczność i po drugie chcą być katolikami, a nie sekciarzami zachowującymi się tak, jakby Kościół rzekomo zaczął się dopiero wraz z Vaticanum II. 

Podsumowując: 

Wypowiedź profesora uczelnianego Aleksandra Bańki jest haniebnym przykładem braku kompetencji w temacie, w którym się wypowiada, oraz zakłamania, które jest widocznie programowe, choć być może nie do końca świadome. Ktoś, kto notorycznie kłamie, z czasem być może nie zawsze w danym momencie zdaje sobie sprawę z tego, że kłamie. Zresztą jest to zachowanie i postępowanie typowe dla tzw. charyzmatyków czyli sekciarzy z protestanckiego ruchu tzw. pentekostalnego, działających w strukturach Kościoła. Ich "religijność" ma charakter emocjonalno-histeryczny, co oczywiście zaburza trzeźwe myślenie i racjonalne postępowanie, nawet niezależnie od zawodu i wykształcenia, gdyż dla nich typowe jest także oddzielenie sfery religijnej i sfery codzienności. Na co dzień mogą być nawet bardzo wyrafinowani i bezwzględni (zwłaszcza biznesowo i karierowo), natomiast uczuciowo wyżywają się w swojej pseudopobożności, która jest bardziej protestancka niż katolicka. Najbardziej charakterystyczna jest tutaj obłuda, która jest wręcz programowa. W tym konkretnym przypadku pan Bańka maniakalnie nawołuje do ślepego posłuszeństwa, ale tylko wobec wybranych hierarchów, mianowicie tych, którzy jemu subiektywnie się podobają. Z całą pewnością nie popełniłby takiego wystąpienia podczas pontyfikatu Benedykta XVI, tym bardziej św. Piusa X. Tym samym jasne jest, jakie jest źródło i podstawa działalności tego człowieka: na pewno NIE Duch Święty, który jest Duchem prawdy. 

Na koniec w skrócie odnośnie pytania tytułowego:

1. Istotą protestantyzmu jest wiara subiektywna w tym znaczeniu, że 

- po pierwsze, Pismo św. uważa się za jedyne źródło Bożego Objawienia z wykluczeniem Tradycji Kościoła,

- po drugie, interpretuje się Pismo św. bez Tradycji i Magisterium Kościoła. 

Tym samym kłamliwą obelgą jest nazywanie kogoś "kryptoprotestantem" z tego powodu, że zna, respektuje i stosuje tradycyjne nauczanie Kościoła. 

2. Tradycja i Magisterium Kościoła stanowią jedność, gdyż to właśnie Magisterium poprzez wieki poświadczało i przekazywało Tradycję. Dlatego jeśli jakieś nauczanie jest sprzeczne z Tradycją, to jest równocześnie sprzeczne z Magisterium Kościoła, nawet jeśli jest wypowiadane przez sprawujących władzę w Kościele. Nie fakt dzierżenia władzy stanowi o przynależności do Magisterium Kościoła, lecz dokładnie odwrotnie: zgodność z odwiecznym Magisterium Kościoła wyznacza granice władzy i tym samym posłuszeństwa kościelnego. 

3. Istotny i charakterystyczny dla protestantyzmu brak umocowania w Tradycji i tym samym w odwiecznym Magisterium Kościoła ma oczywiście konsekwencje dla struktury i charakteru władzy. Dlatego właśnie protestantyzm zrodził zasadę "czyja władza, tego religia" (cuius regio eius religio). To właśnie tę zasadę próbują wszczepić Kościołowi moderniści, czego przykładem jest Aleksander Bańka, powiązany zresztą z modernistycznymi hierarchami. Jeśli jakiś hierarcha swoje własne, sprzeczne z Tradycją Kościoła poglądy i pomysły usiłuje narzucić wiernym z powoływaniem się na sprawowaną władzę, to dopuszcza się nadużycia władzy i oszustwa, nawet jeśli jest papieżem. Wierni nie tylko nie mają obowiązku posłuszeństwa dla takich poglądów i pomysłów, lecz mają prawo do czynnego sprzeciwu, gdyż są wyznawcami religii Chrystusowej trwającej od dwudziestu wieków, nie religii danej osoby czy grupy osób sprawujących aktualnie władzę. 

4. Próba przeniesienia protestanckiego rozumienia władzy do życia Kościoła jest nie tylko przejawem heretyckich poglądów, lecz ma katastrofalne skutki duszpasterskie. Trzeźwo myślący człowiek o zdrowej osobowości ceni siłę prawdy i argumentów, a ucieka od władzy, która stawia siebie ponad obiektywnymi kryteriami. Dla katolika najwyższym obiektywnym kryterium są prawdy wiary katolickiej poświadczone w Piśmie św. i Tradycji. Jeśli sprawujący władzę sprzeniewierzają się temu kryterium, choćby tylko pośrednio, wówczas tracą swój autorytet w oczach wiernych, nawet jeśli zachowują swoje urzędy. Rozwiązaniem nie jest poszczekiwanie na wiernych usiłujące nakłonić do ślepej uległości, gdyż Kościół nie jest sektą, gdzie aktualny guru decyduje o tym, co jest dobre czy złe, prawdziwe czy fałszywe. Kościół zawsze respektował godność i wiarę także zwykłych wiernych, oczywiście jeśli ta wiara odpowiadała prawdom Bożego Objawienia nauczanym przez Kościół na przestrzeni wieków. Temu przeczy żądanie bezwzględnego posłuszeństwa dla czegoś, co nie ma pokrycia w tradycyjnym, ponadosobistym nauczaniu. Tak zachowujące się autorytarne struktury nie mogą liczyć na zaufanie normalnych, myślących i ceniących swoją godność ludzi, zwłaszcza młodych. To jest właściwy powód odwracania się ludzi od Kościoła i postępującego braku powołań do stanu duchownego: skoro decydujące są nie odwieczne prawdy, lecz linia aktualnie sprawujących władzę, która jest oczywiście zmienna (dzierżący władzę nie są wieczni), to taka instytucja nie jest wiarygodna, przynajmniej nie na tyle, by powierzyć jej opiekę nad swoją duszą i swoje życie w posłuszeństwie stanu duchownego. 

Tym samym błądzą hierarchowie, którzy pokładają nadzieję w dalszej protestantyzacji, idącej w parze ze wzmocnieniem swawolnej władzy. Sukces takiej polityki może być jedynie chwilowy i pozorny, gdyż w ten sposób przyciągane są osoby poszukujące wrażeń, przeżyć, poczucia bezpieczeństwa w grupie, a nie prawdy, co oczywiście nie może być trwałe. Jedynym ratunkiem dla dusz i drogą wyjścia z zapaści wiarygodności Kościoła jest powrót do tradycyjnego nauczania i autentycznej, opartej na prawdzie dyscypliny Kościoła, a nie naśladowanie sekt protestanckich. 


Post scriptum

Na reakcję delikwenta nie trzeba było długo czekać. Otóż po zapobiegliwym zablokowaniu mi dostępu do jego profilu na fb (co ponownie dowodzi perfidii i zakłamania tego człowieka), pan Bańka popełnił na nim wpis (udostępniony mi drogą okrężną), który sprowadza się do szyderstw i oszczerstw, co dość wyraźnie świadczy o braku merytorycznych argumentów. Pierwszym i jedynym "argumentem" jest u niego anonimowa stronka rozsiewająca podłe oszczerstwa (więcej tutaj). Na koniec - maniakalnie powtarzając swój pseudopsychologiczny bełkot - dumnie oświadcza, że nie podejmie żadnej polemiki z argumentami, a za to nachalnie zachęca do zagłębiania się w jego bełkoty, które już zostały obalone:

No coż. Taki to jest jego stan ducha i umysłu. Typowy dla wręcz demonicznego zakłamania. 

Ciekawy jest też jeden z komentarzy wraz z reakcją Bańki, która potwierdza jego demaskujące powiązania:

Jest skandaliczne, że ktoś taki jak Aleksander Bańka został powołany do rady świeckich przy "Konferencji Episkopatu Polski", czym on się dumnie chwali.

Ponadto widać, że ten człowiek ma problem osobowościowy, skoro po raz kolejny - chyba już przynajmniej czwarty od ubiegłej jesieni czyli w ciągu koło pół roku - pisze to samo w tym samym temacie i na tych samych łamach głównego organu modernistycznego, bez jakichkolwiek nowych treści i odniesienia się do argumentów: 



Nawet jeśli mu za to dobrze płacą, to powinien mieć choć trochę osobistego honoru, gdyż tego typu zachowanie jest typowo maniakalne i coraz bardziej groteskowe. 

Czy potępienie błędów M. Luder'a jest niezmienne?

 

Otrzymałem następujące zapytanie:


Pytanie zawiera nieścisłości i nieporozumienia, jednak porusza ważną kwestię aktualności potępienia błędów herezjarchy Martin'a Luder'a. 

Rzeczony fragment bulli brzmi w oryginale następująco (źródło tutaj):

Czyli papież Leon X potępia m. in. następujące zdanie z nauczania M. Luder'a i jego zwolenników:

"Spalenie heretyków jest przeciwne woli Ducha", w domyśle Świętego. 

Chodzi oczywiście o karę śmierci stosowaną zwykle za herezję. 

Należy mieć na uwadze, że nie jest to kara kościelna, lecz kara orzekana i wykonywana przez władzę świecką. Prawo kościelne nie zna kary śmierci. Kościół owszem wypowiadał się teologiczne w kwestii dopuszczalności i zasad stosowania kary śmierci. Te same zasady dotyczą tej kary, gdy była orzekana i wymierzana heretykom. Mówiąc najkrócej, papież odrzuca mniemanie, jakoby stosowanie kary śmierci wobec heretyków było niezgodne z wolą Bożą. Papież nie mówi, że należy skazywać heretyków na śmierć przez spalenie. To jest istotna różnica. Należy zinterpretować to następująco: przesłanki konieczne do moralnie uzasadnionego orzeknięcia kary śmierci mogą być spełnione także w odniesieniu do heretyków. 

Bulla Exsurge jest oczywiście dokumentem exkatedralnym. Wynika to dość jasno z jej treści, gdzie papież powołuje się na swój autorytet apostolski. Tym niemniej należy rozróżnić warstwę doktrynalną, czyli nauczanie wiary i obyczajów (wraz z różnicowaniem stopnia pewności) od warstwy dyscyplinarnej, czyli zarządzeń praktyczno-prawnych. 

Charakter exkatedralny sam w sobie nie jest równoznaczny z nieomylnością w znaczeniu dogmatu Soboru Watykańskiego I, to znaczy nie musi oznaczać nieomylności formalnej, wiążącej katolików na zasadzie wiary w Boże Objawienie. Do formalnej nieomylności konieczne są bowiem także takie warunki jak - materialnie - przynależność danego orzeczenia do dziedziny wiary i moralności wynikającej z Bożego Objawienia, nie tylko dyscyplinarnej, oraz - formalnie - jego wiążące, czyli definiujące przedłożenie całemu Kościołowi. 

Tak więc bulla jako dokument jest aktem exkatedralnym, jednak nie każde jej zdanie jest nieomylną definicją dogmatyczną, której odrzucenie oznacza popadnięcie w herezję formalną, aczkolwiek może świadczyć o herezji materialnej, czyli odrzucaniu jakiejś prawdy wiary katolickiej. 

Podane wyżej zdanie o moralnej dopuszczalności kary śmierci dla heretyków, mimo że jest orzeczeniem exkatedralnym, nie spełnia warunków nieomylności formalnej, gdyż nie dotyczy wprost prawd wiary i obyczajów, oraz nie jest definicją dogmatyczną. Pod względem formalnym papież nie podaje tutaj do wierzenia prawdy typu: palenie heretyków na stosie jest zgodne z natchnieniem Ducha Świętego. Takie zdanie w ogóle nie kwalifikuje się do kategorii definicyj dogmatycznych, gdyż wprost dotyczy państwowego porządku prawnego, a nie prawd wiary i moralności. Owszem, w kwestii kary śmierci dla heretyków słusznym jest stanowisko oparte na przesłankach z dziedziny prawd wiary i moralności, jednak to słuszne stanowisko ze swej natury nie jest prawdą wiary czy moralności, czyli przynależącą do dziedziny nieomylności Kościoła i papieża. Jeśli by więc któryś papież ogłosił zdanie przeciwne, czyli takie, które bulla podaje jako pochodzące od M. Luder'a, to ono również nie byłoby w żaden sposób wiążące, nawet jeśli by było głoszone uroczyście czyli jako definicja dogmatyczna. 

Te wyjaśnienia mogą się wydawać nieco zawiłe, jednak są właściwie o tyle proste, że polegają na prostych zasadach, które wymagają precyzyjnego stosowania, a tego niestety jest obecnie szczególnie brak zarówno u teologów jak też w dokumentach watykańskich. 

Czy o. C. Napiórkowski może być autorytetem?



Powoływanie się przez tzw. charyzmatyków na o. Napiórkowskiego właściwie nie dziwi, ponieważ on miał poglądy niekatolickie sprzyjające protestantom. Dobitnym przykładem jest jego książka, niestety używana fałszywie jako wprowadzenie do teologii, a faktycznie jest narzędziem propagandy modernistycznej. Widać to na wręcz irracjonalnym zachwycie herezjarchą Luder'em:





Dlatego należy unikać czytania książek o. Napiórkowskiego jako zagrożenia dla zdrowego myślenia i wiary.

Czy można dojść do Jezusa bez Mariji?



Ta kwestia łączy się zarówno z vlogowymi wystąpieniami syna autora powyższej wypowiedzi (tutajtutajtutajtutaj i tutaj), jak też z omówionym już pokrótce tematem powszechnego pośrednictwa Matki Bożej, gdzie łatwo wykazałem, że według nauczania Kościoła począwszy od pierwszych wieków nie ma innej drogi do Boga jak tylko przez Jezusa Chrystusa i nie ma innej drogi do Jezusa Chrystusa jak tylko przez Jego Matkę (zobacz tutaj, także tutaj). Innymi słowy: pośrednictwo Jezusa Chrystusa stanowi jedność z pośrednictwem Mariji, tak jak nie można oddzielić Zbawienia od Wcielenia Syna Bożego. Kto neguje pośrednictwo Mariji, ten neguje tym samym także pośrednictwo Jezusa Chrystusa i też Kościoła.

Ta rzekomo "bezpośrednia" droga do Boga jest zwykłym oszustwem. Coż bowiem oznacza w praktyce pójście wprost do Jezusa Chrystusa? Ano oznacza to jakby samodzielne czytanie Pisma św. na sposób protestancki, czyli z wykluczeniem Tradycji Kościoła, która jest bogatsza w treści o Matce Jezusa Chrystusa niż samo Pismo św. To odcięcie się od Tradycji oznacza de facto zafałszowanie także Pisma św., które jest właściwie częściowym zapisem ustnego nauczania Apostołów czyli Tradycji Kościoła.

A kto twierdzi, jakoby Pismo św. nie dawało podstaw do kultu Matki Chrystusowej nauczanego i praktykowanego przez Kościół, ten albo nie zna Pisma św., albo nie rozumie go w taki sposób, jak Kościół zawsze rozumiał, począwszy od Ojców Kościoła. Już bowiem w sporach chrystologicznych z arianizmem i innymi sektami III i IV wieku jasno wykształciły się zręby mariologii. Innymi słowy: rola Mariji w dziele zbawienia jest ściśle i nierozerwalnie związana z rolą Jej Syna i Kościoła. Kto twierdzi inaczej, ten albo nie zna czy nie rozumie wiary Kościoła, albo ją odrzuca i jest tym samym heretykiem, który popadł w automatyczną karę exkomuniki na podstawie Kodexu Prawa Kanonicznego:







Mówiąc najkrócej:
Stosunek do roli Matki Bożej w planie zbawienia jest miernikiem stosunku do Bożego Objawienia w Jezusie Chrystusie. Potwierdza to także historia Kościoła i teologii: wszyscy heretycy mieli jakiś problem z mariologią. W tej sposób potwierdza się prawda wyrażona już w tzw. Protoewangelii w Księdze Rodzaju o nieprzyjaźni między szatanem a "niewiastą". Ta prawda zawarta jest między innymi w pięknej antyfonie liturgii rzymskiej, opracowywanej także polifonicznie:


"Raduj się, Marijo Dziewico, któraś sama zmiażdżyła wszystkie herezje. Któraś uwierzyła w to, co powiedziane było przez Archanioła Gabriela. Kiedy to, Dziewico, zrodziłaś Boga i człowieka, a po urodzeniu pozostałaś Dziewicą nienaruszoną. Boga Rodzicielko, wstawiaj się za nami. Na całym świecie. Amen."

Czy Marija jest Pośredniczką łask wszelkich?



(źródło tutaj)

Temat stał się w Polsce ostatnio dyskutowany, zapewne pod wpływem pewnych głosów z Watykanu, a ostatecznie z powodu dążeń i tendencyj ekumaniackich, na co wskazują powiązania osób, które temat wszczynają. Są to bowiem osoby powiązane z tzw. charyzmatyzmem, czyli paraprotestanckim "ruchem" wewnątrz struktur Kościoła. Dywersyjny charakter tego "ruchu" ukazuje się nierzadko w postaci formalnej apostazji "grup modlitewnych" (przykłady tutaj). Niemniej niebezpieczna jest pełzająca apostazja poszczególnych osób, pozostających w formalnych strukturach Kościoła, ale głoszących herezje i poważne błędy, zwodzące odbiorców małymi krokami ostatecznie ku protestantyzmowi, jak internetowe "gwiazdy" typu o. Recław, o. Nowak, o. Szustak, M. Zieliński, M. Kapusta i inni mniej znani. Ostatnio wybił się x. Przemysław Sawa, działalności którego musiałem się nieco przyjrzeć. Właściwie nie jest zaskakujące, że włączył się on w chór paraprotestanckich "teologów" także w temacie mariologicznym. Oto jego wypowiedzi w jednej z dyskusyj internetowych:









X. Sawa twierdzi więc:

1. Marija nie jest Pośredniczką łask wszelkich.
2. Pośrednictwo to "cecha Boga".
3. Bóg nie musi zawsze działać przez Mariję.
4. Takie jest nauczanie Kościoła, a mówienie o powszechnym pośrednictwie Mariji jest "teologiczną głupotą".

X. Sawa nie podaje żadnych źródeł na poparcie swoich tez. Jedyną podstawą są dla niego słowa z Listu do Efezjan (3,12):



No cóż, wystarczy proste, trzeźwe myślenie na poziomie najwyżej gimnazjalnym, by dostrzec, że nie ma tutaj ani śladu zaprzeczenia pośrednictwu Matki Chrystusowej.

Tym samym kłamstwem jest teza 4, tak więc x. Sawa popełnia ewidentne oszustwo na odbiorcach.

Jedynie gwoli rzetelności wspomnę, że mówienie, jakoby pośrednictwo było "cechą Boga", świadczy nie tylko o zupełnej ignorancji teologicznej, lecz już nawet o braku elementarnie logicznego myślenia, gdyż
- pośredniczenie jest z definicji funkcją, nie cechą,
- Bóg jest sprawcą łask wszelkich, nie pośrednikiem.

Generalnie wypowiedź x. Sawy wpisuje się w typowy dla protestantów sprzeciw wobec kultu maryjnego, zwłaszcza tytułu "Pośredniczki". Z charakterystycznym prymitywizmem w podejściu do Pisma św., heretycy stale powołują się na słowa św. Pawła o "jedynym Pośredniku między Bogiem i ludźmi" (1 Tm 2, 5), którym jest Jezus Chrystus. Naśladowcami i sojusznikami herezji protestanckiej także w tej kwestii byli janseniści, a także pojedyncze głosy protestantyzujących katolików jak zwłaszcza świecki prawnik Adam Widenfeldt, niemiecki autor pamfletu przeciw katolickiej pobożności maryjnej, który to pamflet został umieszczony na indexie ksiąg zakazanych. Znamienny jest, że "sobór" anglikańskich heretyków z 1867 r., jak wiadomo blisko powiązanych nie tylko z władcami angielskimi lecz także z masonerią, wzywał do "unikania wywyższania Najświętszej Mariji Dziewicy jako Pośredniczki zastępującej swojego Syna", co jest oczywiście absurdalne i właściwie nie dotyczy teologii i pobożności katolickiej.

Przejdźmy do sedna rzeczy, czyli do kwestii, czy Marija według teologii katolickiej i tym samym w świetle nauczania Kościoła jest Pośredniczką łask wszelkich czy nie jest. Temat jest oczywiście dość obszerny i wymaga właściwie osobnego traktatu. Mogę go tutaj jedynie przedstawić skrótowo.

Należy zacząć od tego, że 12 stycznia 1921 roku papież Benedykt XV zaaprobował texty liturgiczne (formularz Mszy św. i Oficjum) na obchody święta Najświętszej Mariji Dziewicy, Pośredniczki Łask Wszelkich:


Tym samym prawda o powszechnym pośrednictwie Matki Chrystusowej ma zatwierdzenie papieskie jako zwyczajne nauczanie Kościoła. Oracja mszalna mówi wprost, że Bóg ustanowił Ją "naszą Pośredniczką" u Siebie.

Już papież Pius IX w swojej bulli "Ineffabilis Deus" ogłaszającej dogmat o Niepokalanym Poczęciu (1854) powiedział:
"Najświętsza Dziewica jest dla całego świata najpotężniejszą u Swoje Syna pośredniczką i wyjednawczynią (Mediatrix et Conciliatrix)."
Tym samym jest to prawda wiary katolickiej, aczkolwiek nie wchodząca w skład samej definicji dogmatycznej.

Leon XIII w swojej encyklice o różańcu Fidentem piumque (1896) nazwał Mariję "Pośredniczką u Pośrednika (ad Mediatorem Mediatrix), którą Bóg taką ustanowił w Swoim najdobrotliwszym miłosierdziu (encyklika Iucunda semper z 1892 r.). Podobnie uczyli św. Pius X i Benedykt XV.

Pius XI powiedział w swojej encyklice Miserentissimus Redemptor (1928), że Marija jest "służebnicą i pośredniczką łaski (gratiae ministram ac mediatricem)".

Jakie są źródła i podstawy teologiczne tej prawdy?

Biblijną podstawą jest już Księga Rodzaju, dokładniej fragment zwany Protoewangelią (3, 5), gdzie Bóg mówi o nieprzyjaźni między szatanem a "niewiastą" i jej potomstwem. Według papieża Piusa IX (Ineffabilis) jest to podstawa wspólnoty i towarzyszenia Mariji Dziewicy Pośrednikowi (principium consortii seu associationis).

W Nowym Testamencie zasadniczy jest fragment św. Łukaszowy o zwiastowaniu (1, 28):


Greckie słowo słusznie zostało przetłumaczone w Wulgacie jako "gratia plena" czyli "łaski pełna", ponieważ imiesłów (participium perfecti passivi) oznacza dosłownie "przełaskawiona" czyli przeniknięta łaską. Powiedzenie tego przez anioła Gabriela w momencie zwiastowania Wcielenia Syna Bożego nie może oznaczać nic innego jak wskazanie na ścisły, wewnętrzny i nierozerwalny związek tego, co się stało w Mariji i dla Mariji, z tym, co się stało dla całej ludzkości i wszechświata. Innymi słowy: działanie łaski w Mariji sprawiło Wcielenie Syna Bożego. A to oznacza, że Ona jest drogą, sposobem dzieła zbawienia - to przez Nią dokonuje się Odkupienie. Oczywiście to w żaden sposób nie wyklucza ani nie pomniejsza roli Jej Syna - Odkupiciela. Jej rola stanowi nieodłączną i - według planu Bożego - niezbędną część dzieła Syna Bożego począwszy od Wcielenia.

Czy jest to tylko jedynie pasywne poddanie się planowi? Oczywiście nie. Jest to widocznie już w opisie zwiastowania: Marija angażuje swoje myślenie (pytanie: "jakże się to stanie?") oraz wolę ("niechże mi się stanie"). Elżbieta na przywitanie nazywa Mariję "tą, która uwierzyła". Oznacza to osobowy akt wobec Boga i to - bardzo wyraźnie w tym wypadku - oznaczający oddanie swojego życia do dyspozycji i  nie tylko w taki sposób, jak każde macierzyństwo oddaje się życiu nowego człowieka, lecz jako całkowite oddanie siebie bez ograniczeń. Marija wiedziała, jaki los czeka Mesjasza, gdyż znała zapowiedzi proroków, które słuchała w synagodze. Jej akt wiary oznaczał nie tylko poznanie i uznanie, że Bóg wypełnia Swoje słowo posyłając w tym momencie Mesjasza. Jej przeczyste, wolne od wszelkiego grzechu serce, przepełnione miłością do Boga i ludzi, oddało się z całą osobą, zdolnościami i siłami, misji Zbawiciela czyli działaniu łaski dla zbawienia wszechświata. To było nie tylko poddanie się woli Bożej, lecz aktywne, wierne i wielkoduszne zaangażowanie, jak widać chociażby w Jej trosce matczynej o dwunastoletniego Jezusa zaginionego podczas pielgrzymki i też w uważnym zatroskaniu na godach w Kanie Galilejskiej. To drugie wydarzenie ukazuje bardzo wyraźnie Jej rolę nie tylko w niezręcznej sytuacji braku wina podczas przyjęcia weselnego. Te gody są według św. Jana obrazem dzieła Mesjasza w historii nie tylko narodu izraelskiego, lecz całej ludzkości, gdyż oblubieńcza miłość i gody mają miejsce u wszystkich ludów i w każdym czasie. Rola Mariji w przemianie wody w wino, gdy zabrakło wina zbawienia mimo przygotowań, starań i zabiegów, jest wyrazista i - według ekonomii zbawienia - niezbędna.

Ten związek jest wyraźnie ukazany w momencie ukrzyżowania i śmierci, czyli powierzenia Matki umiłowanemu uczniowi oraz tegoż ucznia Swojej własnej Matce, oraz w obecności Mariji we Wieczerniku w oczekiwaniu i zesłaniu Ducha Świętego na Apostołów. Te wydarzenia świadczą dobitnie, że obecność Mariji jest istotna i to nawet po Śmierci i Zmartwychwstaniu, gdy już dokonało się Odkupienie ("wykonało się"). I stale jest to obecność nie przypadkowa i nie tylko towarzysząca, lecz jest obecnością Matki z całym i najpełniejszym sensem macierzyństwa. To macierzyństwo, którego źródłem była pełnia łaski, nie mogło się zatrzymać ani ograniczyć na ludzkiej relacji do Jej Syna, lecz - zgodnie z Jego misją - musiało zostać przez Niego samego rozszerzone na Kościół, który jest Jego mistycznym Ciałem. Dlatego pośrednictwo Mariji jest nierozłącznie związane z pośrednictwem Kościoła. Można nawet powiedzieć: Kościół czerpie swoje pośrednictwo z Jej pośrednictwa, gdyż sam Bóg najpierw Ją uczynił "środkiem" Zbawienia w Jezusie Chrystusie.

Najstarszą zachowaną archeologicznie modlitwą skierowaną do Matki Bożej jest "Pod Twoją obronę", poświadczona na fragmencie papirusu z III w. z Egiptu:





Werbalnie nie ma tutaj wzmianki o pośrednictwie, jednak teologicznie jest ono tutaj zawarte. Oddanie się w opiekę oraz kierowanie próśb w potrzebach, zwłaszcza prośba o "wybawienie" względnie "uwolnienie" (λυτρώνω) ma wyraźne znaczenie soteriologiczne i tym samym charytologiczne. Innymi słowy: tego typu prośba może być - i to całkiem poprawnie i słusznie - skierowana także do Jezusa Chrystusa i ostatecznie do Boga. Oczywiście nie wynika z tego "ubóstwienie" Mariji, lecz chodzi o Jej związek z porządkiem łaski czyli zbawczego działania Boga. Dlatego według klasycznej teologii katolickiej, opartej na Piśmie św., literaturze patrystycznej i całej Tradycji Kościoła z Macierzyństwa Mariji jako Matki Syna Bożego wynika Jej powszechne pośrednictwo wraz z godnością królewską. Najstarsza poświadczona modlitwa maryjna jest właśnie tego modlitewnym wyrazem.

Liczne są świadectwa świętych teologów Kościoła odnośnie wielkości i doniosłości pośrednictwa Matki Chrystusowej i to począwszy od pierwszych wieków.

Pośród Ojców Kościoła już św. Efrem Syryjczyk w IV wieku wielokrotnie nazywa Mariję Pośredniczką (μεσιτης). Św. Epifaniusz mówi o Niej jako "pośredniczce między niebem i ziemią" (PG 43, 491). Według św. Proklusa Marija jest "jedynym mostem Boga do ludzi" (PG 65, 682). Według św. Bazylego z Seleukii Marija została ustanowiona przez Boga jako pośredniczka, żeby zjednoczone zostało to, co niebiańskie, i to, co ludzkie (PG 85, 443). Św. Andrzej z Krety mówi o Mariji jako "pośredniczce prawa i łaski" (PG 97, 1411).

Typowa jest modlitwa podana przez św. Sofroniusza, biskupa Jerozolimy (PL 73, 683):



Według św. Jana Damasceńskiego (PG 96, 714) Marija spełniając zadanie Pośredniczki jako "drabina, po której Bóg zstąpił do nas", złączyła to, co było rozdarte, czyli niebo i ziemię:



Podsumowując nauczanie Ojców Kościoła należy stwierdzić, że
- rozumienie Matki Chrystusa jako pośredniczki jest stale obecne, zarówno dosłownie jak też pośrednio
- to pośrednictwo jest nie tylko pośrednie, to znaczy przez historyczny fakt urodzenia Zbawiciela, lecz także przez osobisty udział w dziele Zbawienia
- jest to pośrednictwo powszechne, czyli odnoszące się do wszystkich ludzi wszystkich czasów, analogicznie do pośrednictwa Jej Syna, z którym jest nierozłącznie zjednoczona.

Św. Tomasz z Akwinu podaje teologiczne wyjaśnienie tej prawdy: Jezus Chrystus jest Pośrednikiem między Bogiem i ludźmi z racji tego, że stał się Człowiekiem (STh III q. 26). Swoje człowieczeństwo wziął z Mariji Dziewicy i to jest podstawą Jej Pośrednictwa.

Nauczanie nie zmieniło się zasadniczo po Vaticanum II. Świadczą o tym zarówno dokumenty soborowe (była o tym mowa tutaj) jak też Katechizm Kościoła Katolickiego:





P. S.

Na prośbę jednego z czytelników podaję cały formularz Mszy św. o NMP Pośredniczce Łask Wszelkich (źródło tutaj):