Jonasz333 Jonasz333
2759
BLOG

NIEPOKALANA WYRZUCONA ZA DRZWI…

Jonasz333 Jonasz333 Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Ten telefon mocno mnie zaskoczył, ponieważ odezwał się dawny znajomy, z którym ostatni kontakt miałem w drugiej połowie lat 90-tych. Ale konkretnie - w czym rzecz? Otóż dzwoniącym był Piotr, dość znany muzyk chrześcijański, który postarał się o mój numer telefonu, gdyż chciał się spotkać. Wracał akurat z jakiejś trasy koncertowej i miał przesiadkę w stolicy. Czekając na pociąg w jego rodzinne strony usiedliśmy w jakiejś knajpce w okolicy Dworca Centralnego mając do dyspozycji niecałe trzy godziny czasu.

Jak to bywa w takich sytuacjach, najpierw trzeba było opowiedzieć, co u nas słychać? Nasze dzieci dorosły w tzw. międzyczasie, a rodzinne losy i sprawy zawodowe różnie się potoczyły. Warto nadmienić, że w momencie rozejścia się naszych dróg około 1996 roku, moją podstawową identyfikacją było bycie liderem katolickiej wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym. Natomiast mój znajomy w tamtym czasie współtworzył jeden z pierwszych w Polsce (od 1992 r.) zespołów chrześcijańskich i bardzo chciał się angażować w ekumeniczną ewangelizację, radosną, uwielbieniową, i niejako ponad podziałami.

Piotr przez te wszystkie lata był wierny swoim młodzieńczym wyborom, kiedy to - po radykalnym nawróceniu w katolickiej grupie post-oazowej - podjął wraz z żoną decyzję o odejściu z Kościoła. Była to zresztą decyzja znacznej części owej charyzmatycznej wspólnoty, ponieważ w połowie lat 90-tych przeszła przez Polskę fala rozłamów charyzmatycznych. Wiele środowisk w Polsce zostało wtedy pociągniętych do tworzenia poza katolicyzmem specyficznych grup "charyzmatycznych gnostyków". Na własny użytek nazywam tę rzeczywistość tym mianem, gdyż opierali się oni na proroctwach, wizjach tworzenia nowego ewangelicznego chrześcijaństwa powracającego do wzorca pierwotnego Kościoła z czasów Dziejów Apostolskich. Grupy te identyfikowane są często jako "wolne kościoły ponad-denominacyjne", przy czym "denominacja" oznacza w tej nomenklaturze przynależność wyznaniową do jakiegoś "starego, martwego kościoła", który opiera się - w mniemaniu owych namaszczonych liderów - na prawnym legalizmie, religijnej martwocie i rzekomo nieewangelicznej hierarchii. Oni natomiast jako wybrani, napełnieni na nowo Duchem Świętym odnawiali owo stare i zużyte chrześcijaństwo, tworząc podwaliny pod duchowe przebudzenie czasów ostatecznych.

Do pewnego stopnia - jako namaszczony i duchowy lider (choć świecki katolik) - sprzyjałem owej wizji w czasie mego młodzieńczego liderowania (lata 1985-97, wcześniej jako uczestnik post-oazowej odnowy w Krakowie od 1981 r.). Pojmowałem odnowę duchową jako tworzenie nowego kościoła opartego na przejawach duchowej mocy (obok proroctw i wizji, także uzdrowienia fizyczne i uwolnienia od wpływów złych mocy). Miała to też być droga do duchowego zjednoczenia chrześcijan. Dla ilustracji tej postawy - właśnie miałem okazję posłuchać konferencji współczesnego uzdrowiciela i ewangelizatora na temat historii odnowionego Kościoła... Jakbym miał déjà vu ze swoich ówczesnych charyzmatycznych występów… Mowa o Marcinie Zielińskim - jeżeli prześledzić nauczania tego charyzmatyka (bardzo promowanego w roku 2017) z punktu widzenia apologetyki katolickiej, to bardzo wyraźnie widać charakterystyczne cechy zielonoświątkowej narracji i ekumenicznej teologii.

Tym niemniej nasze drogi z Piotrem wtedy się rozeszły, zresztą nie tylko z tym muzykiem, ale w zasadzie niemal z całym moim ówczesnym środowiskiem... Piotr pociągnął za sobą jeszcze jednego muzyka z tego zespołu, i w ten sposób ówczesny podstawowy 5-osobowy skład muzyków stał się "grupą ekumeniczną". Właściwie ten stan trwa do dzisiaj i zespół "New Life M." na status legendy chrześcijańskiej sceny muzycznej w Polsce... Nie koncentruję się na nazwiskach muzyków, gdyż istotą nie są personalia… Mają one znaczenie jedynie na poziomie moich osobistych relacji, które zresztą zaniknęły z upływem lat. Tym niemniej dla zaspokojenia ciekawości - drugim muzykiem, który razem z Piotrem Jankowskim (perkusistą) porzucił katolicyzm był wokalista Mieczysław Szcześniak, mający także dzisiaj status gwiazdy muzyki rozrywkowej. Pozostali trzej muzycy tej grupy nominalnie pozostali w Kościele.

Ale powróćmy do zasadniczego tematu, czyli do rozmowy z Piotrem, a właściwie do jednego wątku, który ją zdominował, po opowiedzeniu o sobie. Rzecz w tym, że mój rozmówca wkrótce po konwersji z katolicyzmu odszedł był od wolnego kościoła i od wielu lat razem z rodziną był członkiem jednego ze zborów kościoła zielonoświątkowego (w jego klasycznej wersji, która jest czymś w rodzaju aliansu zborów ze starszymi pastorami, zbiorem deklaracji wyznaniowej, itd.). Jako taki "ewangeliczny protestant - zielonoświątkowiec" Piotr jest bardzo zaangażowany po stronie dialogu z katolikami i budowania mostów ekumenicznego porozumienia. Ani przez chwilę nie przychodziło mi na myśl, by negować jego dobre intencje, tym niemniej byłem ciekaw, jak postrzega on zarówno swoją rolę, jak i widoki na owo porozumienie, by nie rzec - na "zielonoświątkową i katolicką" jedność ponad podziałami...

No cóż, spodziewam się, że dla przekonanych ekumenistów nie będzie zaskoczeniem stanowisko Piotra, że praktycznie (poza tzw. "teologicznym dialogiem" specjalistów) idea jedności jest możliwa przy maksymalnie szerokim wdrożeniu do katolickiej duszpasterskiej normy doświadczeń zielonoświątkowych, poczynając od modlitwy językami. Nie bardzo widzę potrzebę, aby rozwijać ten temat w tym miejscu, choćby z powodu obfitości wszelakich wypowiedzi teologicznych i duszpasterskich. Słuchałem Piotra, który z przekonaniem podkreślał wielką rolę chrześcijańskiej muzyki uwielbieniowej dla budowania duchowej płaszczyzny polegającej na realnej obecności Ducha Bożego, który reaguje na owe natchnione dźwięki i przychodzi z mocą do takich zgromadzeń z praktycznym DOŚWIADCZENIEM swojej obecności. Mój rozmówca widział swoje miejsce właśnie w tym miejscu - jako muzyka oddanego tej nowej ewangelizacji ekumenicznej, która w ten sposób buduje podwaliny nowego zjednoczonego chrześcijaństwa, gdzie Duch Święty nie pyta o wyznanie, tylko o otwartość serca człowieka uznającego Jezusa Chrystusa za swego Pana i Zbawiciela; serca doświadczającego Ducha Świętego działającego „tu i teraz” z całą mocą znaków i duchowych fenomenów.

Można by rzec - ewangelizacyjna klasyka, ale... Nurtowało mnie pytanie, jakie (wg mojego rozmówcy) są główne przeszkody na tej drodze porozumienia po obu stronach dialogu? Zielonoświątkowy muzyk koncertujący głównie w środowiskach katolickich w Polsce, znający realia rozmaitych duszpasterstw akademickich i młodzieżowych, odwiedzający liczne parafie, znany z chrześcijańskich scen festiwalowych, gdzie postawy ekumeniczne są w zasadzie normą – powinien mieć miarodajne spojrzenie na rzeczywistość „porozumienia ponad podziałami”. Esencja jego opinii streszcza się w przekonaniu, że ze strony protestanckiej główne przeszkody leżą w niechęci do Kościoła, czasem nawet w postawie wrogości i odrzucenia katolicyzmu, jako owej przysłowiowej „nierządnicy babilońskiej”. Argumentacja znana i powtarzana niezliczoną ilość razy na przestrzeni ostatnich pięciuset lat Reformacji. Można powiedzieć, że tutaj wysiłek Piotra polegał na przekonywaniu owych pastorów, że „nie taki katolicki diabeł straszny”, i że jest nadzieja na „duchowe przebudzenie” wśród otwartej części katolików – otwartej na doświadczenia zielonoświątkowe…

Z drugiej strony – katolickiej – mój rozmówca dostrzegał główną przeszkodę w hołdowaniu „niechrześcijańskim naleciałościom pogańskim i bałwochwalczym” w doktrynie i praktyce duszpasterskiej, zwłaszcza od strony religijnego kultu. I tutaj główną barierą, niemożliwą do przekroczenia dla zaistnienia jedności ponad podziałami, okazał się być dla niego katolicki kult maryjny, stawianie Najświętszej Maryi Panny na piedestale, oddawanie Niepokalanej nieledwie czci boskiej, przynależnej tylko „Jedynemu Zbawicielowi i Pośrednikowi między Bogiem, a ludźmi – Jezusowi Chrystusowi”…

Właściwie każdy podejmujący internetowe dyskusje w obronie świętej wiary katolickiej zna te argumenty i te klimaty apologetyczne, więc na tym zakończę relację z naszej rozmowy w oczekiwaniu na powrót muzyka w rodzinne strony. Jego opinia była przekazana w wersji „soft”, przy filiżance kawy i ciasteczku w przydworcowej poczekalni. Przypomniała mi się jednak wersja „hard” podczas innej naszej rozmowy dokładnie na ten sam temat, ale wygłoszona przez jego małżonkę, Marysię… Jechaliśmy we trójkę ich samochodem z zakupów dążąc na spotkanie muzyków, których w tamtym czasie byłem organizatorem i głównym liderem. Była późna wiosna roku 1995 i oboje – pod wpływem konkretnych protestanckich nauczycieli, wizjonerów i proroków z nurtu zielonoświątkowego – uzasadniali swój radykalny sprzeciw wobec bałwochwalczego katolicyzmu. A konkretnie wobec… Różańca (medalików, świętych obrazów, itd.). Argumentacja mniej więcej była taka, że używanie sakramentaliów ma znamiona kultu pogańskiego, którego należy się wyrzec, a przedmioty tego kultu zniszczyć.

Nie wiem, czy moi znajomi dzisiaj podzielają owe poglądy, zakładam, że z wiekiem się łagodnieje… Jednak nie jest to tak istotne dla uzasadnienia, że mianowicie „ekumenizm ponad podziałami” zakłada co najmniej redukcję kultu maryjnego „dla dobra sprawy”. Czyjej sprawy? Myślę, że moi dawni znajomi raczej nie uczestniczyli w akcji z 7 października 2017 r. „Różaniec do granic” i nadal tkwią w zielonoświątkowych herezjach… Ze mną jest dokładnie na odwrót – w zasadzie od dawna dzień w dzień modlę się niemal wyłącznie na Różańcu Świętym, propagując tę modlitwę w swoim otoczeniu i gdzie się tylko da – jako praktycznie ostatniej możliwości duchowego ratunku dla świata.

Wracając do tematu – w tamtym czasie znalazłem się na rozdrożu… Dobrą ilustracją o znaczeniu symbolicznym niech będzie takie zdarzenie: Organizując czwarte z kolei Spotkanie Muzyków Chrześcijan w Ludźmierzu 96’ postawiłem na scenie Domu Podhalan mniej więcej półmetrową figurę Matki Bożej Ludźmierskiej. Uczyniłem to właściwie z powodów emocjonalnych i estetycznych, jako taki znak naszej obecności na terenie Sanktuarium Matki Bożej, Gaździny Podhala.

Podczas przerwy obiadowej pierwszego dnia podszedł do mnie młody kapłan, ks. Piotr Podolak z Olsztyna (jeden z uczestników) i zapytał mnie, dlaczego figurka Maryi zniknęła? Byłem zdziwiony tym faktem i sprawdziłem. Odnalazłem figurkę schowaną na zapleczu szatni i dowiedziałem się, że zdjął ją… lider uwielbienia (był nim jeden z muzyków New Life M. – gitarzysta). Okazało się w rozmowie między nami, że uczynił to na interwencję jednego z podstawowych muzyków zespołu uwielbienia (wspomnianego już w przypisie wokalisty), który zagroził, że jeśli Matka Boża będzie obecna na scenie, to on (zdaje się, razem z grupką wolnych chrześcijan) wyjeżdża, gdyż… (mniejsza o argumentację). Sytuacja była ambarasująca… Istotne jest to, że zacząłem o tym rozmawiać z ks. Piotrem, który zadał mi szereg pytań, m.in.: Czy spotkanie ma charakter katolicki? Czy jest organizowane przez katolików i jaka jest rola protestantów? Wyjaśnił mi także podstawy kultu maryjnego, również po zakończeniu spotkania wymieniliśmy kilka listów na te tematy.

Dzisiaj z perspektywy ponad 20 lat od tamtego czasu mogę stwierdzić, że zawdzięczam ks. Piotrowi Podolakowi klarowne podanie fundamentu maryjnego. Przygotowując się do tego artykułu dowiedziałem się, że ksiądz ten zmarł w styczniu 2017 r. w wielu zaledwie 49 lat po 24 latach owocnego kapłaństwa – Panie, świeć nad jego duszą!

W tamtym czasie miałem szereg tego typu zdarzeń „około-maryjnych”, co wynikało z następującej dynamiki zdarzeń: Po pierwsze – przeszedłem w pierwszej połowie lat 80-tych podstawową formację oazową w postaci III stopni i dojścia do tzw. „wspólnoty przymierza”. Częścią tej formacji było przyswojenie sobie postaci Matki Bożej przede wszystkim jako wzoru do naśladowania i raczej takiej naszej Orędowniczki, na wzór świętych na ołtarzach. Pamiętam jak pierwszy raz dotarłem na Jasną Górę w pieszej pielgrzymce, był rok stanu wojennego 1983. Będąc w drodze gdzieś w okolicach Jury Krakowsko-Częstochowskiej bardzo się zżymałem wewnętrznie na sensowność tej wędrówki. Jednak kiedy dotarłem już na szczyt, czyli do Kaplicy Cudownego Obrazu stała się dziwnie poruszająca rzecz. Był wieczorny Apel Jasnogórski i trochę za duży dla mnie tłum przepychających się ludzi, dlatego uklęknąłem w oddali ledwo widząc Ikonę. Kiedy jednak zabrzmiały fanfary, znalazłem się jakby poza czasem – w samym centrum Bożej miłości. Od tamtej chwili w zasadzie nie miałem wątpliwości w sercu, co do specjalnej roli Najświętszej Maryi Panny w dziele odkupienia. Myślę, że otrzymałem wtedy po prostu łaskę wiary.

Jednak ta wiara serca niespecjalnie była aktywna, a rozum (wraz z zielonoświątkowymi lekturami i częstymi wykładami z ducha protestanckiego), dość skutecznie mnożył wątpliwości, co do zasadności maryjnego kultu. Różańca w tamtym czasie nie używałem, gdyż podczas nielicznych prób ogarniała mnie senność i rozproszenie. Odczuwałem przy tym awersję do ludowych form pobożności. Pamiętam, jak na te tematy poważnie rozmawiałem z o. Janem, augustianinem z Krakowa, który jednocześnie był duszpasterzem istotnej w tamtym czasie krakowskiej wspólnoty Odnowy u św. Katarzyny na Kazimierzu. Ważny jest czas i miejsce tej rozmowy, a mianowicie: Szkoła Liderów w Paczkowie na Dolnym Śląsku w wakacje 1993 roku. Rzecz w tym, że właśnie tam odbyła się duchowa inicjacja dla proroczego namaszczenia duchową mocą dla dziesiątków obecnych tam liderów charyzmatycznych z południowej Polski. Było to namaszczenie w duchu tzw. „Błogosławieństwa z Toronto” i ewangelizacji z mocą… (czyli znakami takimi jak: spektakularne manifestacje złych duchów, masowy spoczynek w duchu, święty śmiech (rodzaj konwulsji i tarzania się po podłodze). Moje doświadczenie wtedy było takie, że miałem w Paczkowie otrzymać silne namaszczenie na lidera liderów, a po powrocie… na kogo nałożyłem ręce – ten padał pod duchową mocą.

Ale wracając do rozmowy z o. Janem – w klimacie tak mocnych doświadczeń pytałem go o sens tradycyjnej duchowości, z maryjną na czele. W jego ówczesnej opinii polska ludowa duchowość opierająca się na kulcie kapliczek i procesji – niejako pod przewodnictwem Prymasa Tysiąclecia, Stefana kardynała Wyszyńskiego – była dobra i skuteczna na czasy PRL-owskiej opresji, a duchowość maryjna skutecznie blokowała postępy ateizmu w Polsce. Natomiast dla czasów współczesnych, po przemianach demokratycznych, potrzebne jest nowe otwarcie Kościoła na Ducha Bożego w klimacie dialogu opartego o aggiornamento (z wł. uwspółcześnienie, aktualizacja, dostosowanie do dzisiejszego dnia). Była też mowa o tzw. „duchu Soboru”, a cokolwiek to miało oznaczać, na pewno miało prowadzić do odnawiania Kościoła w epoce ekumenizmu – radosnego, charyzmatycznego i skupionego na tym, co wspólne… i ignorowaniu doktryny.

Do pewnego stopnia podzielałem te przekonania, ale… No właśnie, moja natura skłonna do autorefleksji i aż nadmiernego zmysłu obserwacji, badania i sprawdzania, prowadziła mnie do takiego wewnętrznego niedowierzania. Im więcej przejawów owego charyzmatycznego aggiornamento było widocznych w moim „byciu natchnionym liderem”, tym bardziej mocniejsze były znaki zapytania. Na przykład takie: jak to jest, że wszyscy wokół mnie powołują się na to, że słuchają Ducha Świętego i działają wręcz pod specjalnymi Jego natchnieniami? A tutaj coraz więcej sporów, podziałów i dziwactw? A przecież Duch Boży zawsze jednoczy. 

Poza tym na jednej ze spowiedzi (a w zasadzie duchowych porad w ramach kierownictwa stałego spowiednika) pytając o rolę Maryi, stary zakonnik powiedział mi, że Duch Święty i Matka Boża to jakby dwa skrzydła dla zdrowego balansu: bez matczynej obecności Niepokalanej Dziewicy grozi wierzącym, otwartym na duchowe poruszenia, coś w rodzaju szaleństwa, zatracenia się…,, Gdyż Maryja równoważy duchowe natchnienia i zawsze prowadzi do swego Syna („Czyńcie wszystko, cokolwiek wam powie” do sług w Kanie Galilejskiej). To mnie przekonywało, i suma summarum w połowie lat 90-tych odkryłem po raz pierwszy objawienie maryjne w Fatimie.

To był moment kluczowy: wyrzeczenie się wszelkich fałszywych charyzmatów, definitywna rezygnacja z posługi charyzmatycznego lidera i w ogóle całkowite odejście od bycia w nurcie Odnowy w Duchu Świętym, co ostatecznie dokonało się pod wpływem dość dramatycznych zdarzeń od wakacji do końca 1997 roku. Jasno zobaczyłem wtedy, że ludzie wyrzucający Niepokalaną poza nawias chrześcijaństwa, na rzecz protestanckich doktryn i podejrzanych doświadczeń zielonoświątkowych, ulegają duchowemu zwodzeniu i ryzykują zbawienie wieczne… Już wtedy pisałem o tym wiele i próbowałem ostrzegać, gdzie tylko się da. Trzeba było zapłacić cenę w postaci środowiskowego ostracyzmu i czegoś, co dzisiaj nazywane jest „hejtem” ze strony dawnych charyzmatycznych braci i sióstr z powodu mojej jednoznacznej apologetycznej postawy w obronie świętej Tradycji i wiary katolickiej.

Ale o to mniejsza – z roku na rok coraz mocniej odbudowuję w sobie ten fundament, którym jest Niepokalana jako pośredniczka wszelkich łask, a o czym pisze np. św. Maksymilian Kolbe w swojej niedokończonej książce na temat Niepokalanej: „(…) oddaj się Jej natychmiast i całą sprawę upadku swego i proś o przebaczenie: „Mamusiu droga, przebacz i wyproś przebaczenie u Jezusa.” Najbliższą czynność staraj się spełnić tak, by Jej i Jezusowi jak największą sprawić przyjemność; i bądź pewny, że ten akt miłości zgładzi to przewinienie całkowicie. Przy najbliższej spowiedzi św. wyznasz ten upadek, ale przedtem już ci Ona i Jezus, i Ojciec tego nie pamiętają”. Jaka szkoda, jaka wielka duchowa szkoda, że w świecie odwracającym się od Boga i w wielu miejscach Kościoła ulegającego apostazji i fałszywej idei ekumenizmu ponad podziałami widoczny jest nie tylko zanik czci dla Najświętszej Maryi Panny, ale wręcz postępuje głoszenie różnego typu bluźnierstw przeciw Niepokalanej. Matka Boża w Fatimie właśnie z tych powodów wzywa nas do wynagradzającego Nabożeństwa ku Jej czci, Jej Niepokalanego Serca w pierwsze soboty miesiąca – i do usilnej modlitwy różańcowej.

W tych czasach zamętu i duchowego nieposłuszeństwa bądźmy wiernymi czcicielami, tak jak siostra Łucja pisała w liście do biskupa Gurzy w 1943 r. o łaskach skupionych w Sercu Niepokalanej: „Pragnę z tęsknotą rozpowszechniania kultu i nabożeństwa do Niepokalanego Serca Maryi, bo serce to jest magnesem, który przyciąga dusze do Mnie, ogniskiem, z którego emanują na świat promienie Mojego światła i Mojej miłości. Jest ono wreszcie niewyczerpanym źródłem, z którego wypływa na ziemię żywa woda Mojego Miłosierdzia.” (słowa Chrystusa)

Jonasz333
O mnie Jonasz333

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo