Czy do piekła idzie grzech czy grzesznik?

Pewien autor książki z regułami dla radykalnych zwolenników rewolucji mającej na celu przebudowę świata i ukształtowanie nowego człowieka podzielił się takim przemyśleniem: jeżeli jakaś organizacja twierdzi, że odpisuje na każdy list do niej skierowany, to co należy zrobić, żeby sparaliżować funkcjonowanie takiej organizacji? Otóż trzeba wysłać na jej adres kilkadziesiąt tysięcy listów i w ten sposób sprawić, aby musiała porzucić swoje zasady i zobowiązania do reagowania na każdą korespondencję. Ten przykład posłużył jako jedno z pouczeń odnośnie do podejmowania działań przeciw instytucjom, organizacjom, urzędom, konkretnym ludziom, stojącym na drodze do rewolucyjnych przemian. Należy wyszukiwać pewnych zasad i postulatów wewnątrz zwalczanych organizacji i wykorzystywać je przeciwko nim.

Zadajmy sobie pytanie w konwencji listów starego diabła do młodego, co należałoby zrobić, aby sparaliżować działalność Kościoła katolickiego? Dotychczasowe ataki z zewnątrz oczywiście miały jakiś skutek, ale poniżej oczekiwanego, więc trzeba było opracować nową taktykę – sparaliżowania jego funkcjonowania od wewnątrz, jego własną bronią, aby ostatecznie przeciwstawił się własnym zasadom. Jakie zatem elementy nauczania Kościoła można by wykorzystać przeciw niemu? Mam wrażenie, że na celowniku aktualnie jest posłuszeństwo i nauka o miłosierdziu. Przyjrzyjmy się tej drugiej.

Zadaniem Kościoła jest nauczać o Bogu w konkretnym celu, którym jest zbawienie ludzkiej duszy. Zatem Kościół podejmuje trud nawracania ludzi, podtrzymywania ich w wierze, zachęcania do życia dobrego i motywowania do nieba, ale też zniechęcania do czynów złych, przestrzegania przed ostatecznym zatraceniem czyli piekłem. 

Mówienie o tym, że piekła nie ma, oczywiście na wielu działa, ale nie aż tak skutecznie. Wydaje się, że ostatnimi czasy schemat jest następujący: Kościół głosi miłość i miłosierdzie wobec każdego grzesznika. Zarzućmy Kościół lawiną żądań o miłość do wszystkiego i wszystkich, doprowadźmy to nauczanie do absurdu, a ostatecznie zniechęcimy do czynienia dobra i wywołamy lekceważenie grzechu.

Na marginesie warto przypomnieć, że Ignacy Loyola twierdził, że kusiciel wpierw bada duszę i sprawdza czy jest wrażliwa czy prostacka. Jeżeli jest wrażliwa, próbuje powodować, aby jej wrażliwość doprowadzić do skrajności i w ten sposób wprowadzić zamęt w jej życiu. Jeżeli dusza jest prostacka, działanie złego zmierza do pogłębienia niewrażliwości na grzech. 

I oto pojawia nam się nauczanie o bezwarunkowej miłości Boga do każdego człowieka, która nigdy nie potępia grzesznika, co najwyżej jego grzech, przedstawiany jakby to było coś abstrakcyjnego, od człowieka wręcz oderwanego. Wszelkie próby zniechęcania do złego kontrowane są żądaniem okazywania miłości i wyrozumiałości. Strona wroga Kościołowi zarzuca mu nienawiść za każdą próbę pouczenia „o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie”, a nawet zdradę własnych zasad Kościoła o konieczności głoszenia rzekomo tylko o Bożej miłości. I widzę, że wielu ludzi Kościoła w jakiś sposób się temu szantażowi poddaje. Wersety biblijne o konieczności napominania, o odpowiedzialności za brak upominania, przypominanie o grzechach cudzych są w dużym stopniu na wielu katechezach pomijane. Niektórzy nawet manipulują tekstami świętej Faustyny o miłosierdziu, zapominając o surowości Pana Jezusa wobec grzesznego świata. A skutek jest taki, że często nie zwracamy uwagi nikomu, bo boimy się oskarżeń o nienawiść.

Czy zatem Kościół w imię rzekomej miłości ma zapominać o napominaniu? Nie, nie wolno dać się tak zmanipulować. Miłość obejmuje też ostateczne dobro człowieka, to miłość wymaga nieraz surowości i kary. Spójrzmy na rodziców. Gdy ostrzegają dziecko przed ogniem, gdy straszą je oparzeniem, czy działają z nienawiści? A wyobraźmy sobie jeszcze inną scenę. Przechodzimy czy przejeżdżamy koło osoby, która oferuje – nazwijmy to – usługi towarzyskie. Jaka jest zwyczajowa reakcja ludzi, którzy takich usług nie szukają? Jaka jest nasza reakcja? Pogarda? Wzruszenie ramionami? Lekceważenie? A teraz wyobraźmy sobie, że w tej osobie rozpoznajemy własną siostrę, córkę, kogoś bliskiego? Czy będziemy dziwić się ojcu czy matce, że w takiej sytuacji wyrażą gniew, rozpacz, zmuszą do powrotu do domu, wymierzą karę? Czy ten ojciec uczyni to z nienawiści? Nie, odwrotnie. To brak reakcji byłby odbierany jako karygodne lekceważenie dobra osoby bliskiej. 

Zadajmy sobie więc raz jeszcze pytanie: czy do piekła idzie grzech czy grzesznik? Czy Bóg potępia również grzesznika? Zerknijmy do świętego Pawła: „A na tym, który sieje między wami zamęt, zaciąży wyrok potępienia, kimkolwiek by on był.” „Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego.” Do piekła nie idzie abstrakcyjne pijaństwo czy bałwochwalstwo. Oczywiście, Bóg okazuje miłość i miłosierdzie, nie obraża się na ludzi w tym sensie, że do końca życia każdy skruszony grzesznik ma szansę, niezależnie jak złe czyny popełnił. Ale nie na darmo Nowy Testament kończy się Apokalipsą i wizją kar dla tych, którzy tę miłość i miłosierdzie w danym im czasie odrzucili. Szczególnie ci, którzy przyczynili się do zgorszenia innych.

Oczywiście były w historii Kościoła takie ruchy jak jansenizm, które bardziej skupiały się na wywołaniu przerażenia mękami piekielnymi niż dobroci Bożej. Ale obecnie to nie surowość nam zagraża, ale lekceważenie grzechu. Dziś trzeba piętnować nie tylko grzech, ale też tych, co publicznie do grzechu nawołują a grzech przedstawiają jako dobro. Jak Jan Chrzciciel, nie patrząc na skutki. Bez względu na to, że są grupy, które próbują zamknąć Kościołowi usta doprowadzoną do absurdu wersją jego własnego nauczania. Dla dobra wielu dusz.

Popularne posty z tego bloga

O Komunii na rękę i nie tylko

Resurrexit!

Przychodzi w nocy