Złe leki. Jak firmy farmaceutyczne wprowadzają w błąd lekarzy i krzywdzą pacjentów – Ben Goldacre

OSTRZEŻENIE: PRZEMYSŁ FARMACEUTYCZNY MA POWAŻNE SKUTKI UBOCZNE!

Fałszowane badania kliniczne, słabe obostrzenia prawne,choroby wymyślane jedynie dla zysku, oraz lekarze i Złe lekinaukowcy na usługach producentów pigułek – Ben Goldacre rozkłada na czynniki pierwsze branżę farmaceutyczną, oferując proste i skuteczne lekarstwo na jej uzdrowienie.
Medycyna przestała spełniać swoją rolę. Podczas gdy pacjenci żyją w błogim przeświadczeniu, że podawane im leki są w pełni bezpieczne, a lekarze dokładają wszelkich starań, by aplikować jak najskuteczniejsze środki, światowy rynek farmaceutyczny wart 600 bilionów dolarów aż kipi od korupcji i chciwości.
Lekarze i pacjenci potrzebują solidnych naukowych dowodów, by podejmować trafne decyzje. Tymczasem firmy farmaceutyczne fałszują wyniki badań własnych leków, wyolbrzymiają pozytywne wyniki, a niekorzystne dane zamiatają pod dywan.. Przemysł farmaceutyczny sponsoruje lekarzy, edukuje pielęgniarki, instruuje pacjentów. A efekt jest nieunikniony: cierpią pacjenci, którym się szkodzi zamiast ich leczyć.

Źródło: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/193732/zle-leki-jak-firmy-farmaceutyczne-wprowadzaja-w-blad-lekarzy-i-krzywdza-pacjentow

Poniżej kilka fragmentów książki:

Ta książka podąża prostą drogą.

Zaczniemy od obrony naszego głównego założenia: badania sponsorowane przez branżę farmaceutyczną częściej przynoszą wyniki faworyzujące lek wyprodukowany przez sponsora niż obiektywne, co zostało udowodnione ponad wszelką wątpliwość badaniami. W tej części zetkniemy się również po raz pierwszy z pojęciem przeglądu systematycznego. Przegląd systematyczny to obiektywna analiza wszystkich dowodów w danej sprawie. To najlepszej jakości dowody, które można wykorzystać, i tam, gdzie było to tylko możliwe, przytoczyłem je. Pojedynczymi badaniami posłużyłem się jedynie, by nakreślić sposób przeprowadzania eksperymentów oraz to, jak robione są różnego rodzaju przekręty.
Następnie przyjrzymy się temu, w jaki sposób przemysł farmaceutyczny tworzy wszystkie te pozytywne wyniki testów. Pierwszą kwestią, którą się zajmiemy, będą dowody na to, że informacje stawiające dany lek w złym świetle bywają ukrywane przed lekarzami i pacjentami. Firmy farmaceutyczne mogą swobodnie przeprowadzić siedem eksperymentów, a opublikować wyniki jedynie dwóch – tych pozytywnych – i powszechnie to robią. Co więcej, podobnie się dzieje w każdej dziedzinie nauki i medycyny: od podstawowych badań laboratoryjnych, gdzie selektywność publikacji dostarcza literaturze przedmiotu fałszywe pozytywne rezultaty i marnuje czas wszystkich ludzi, przez wczesne etapy badań, gdzie dowody na potencjalną szkodliwość leku są zatajane, aż po największe badania, na podstawie których podejmowane są decyzje w codziennej praktyce klinicznej. Ze względu na to, że tak wiele danych jest ukrywanych przez lekarzami i pacjentami, nie mamy pojęcia, jak działają leki, które stosujemy na co dzień. Historie przedstawione w tej części książki dotyczą antydepresantów, statyn, leków na raka, tabletek wspomagających odchudzanie oraz Tamiflu. Rządy państw całego świata wydały miliardy dolarów na zakup zapasów tego leku przeciwgrypowego w obawie przed pandemią, a do dzisiaj nie przedstawiono dowodów na to, że rzeczywiście obniża on ryzyko zapalenia płuc oraz śmierci.
Następnie cofniemy się nieco, by przyjrzeć się temu, skąd biorą się lekarstwa. Poznamy proces rozwoju produktu, od chwili gdy ktoś wy-myśli nową cząsteczkę, poprzez testy laboratoryjne, na zwierzętach, na ludziach, aż po wczesne badania kliniczne niezbędne do wykazania, że lek przynosi korzyści pacjentom. W tym miejscu, jak przypuszczam, czeka was kilka niespodzianek. Ryzykowne badania FIM (first-in-man, pierwsze zastosowanie u człowieka) są przeprowadzane na bezdomnych, co więcej, pełne badania kliniczne są globalizowane – rozwinęło się to gwałtownie na przestrzeni kilku ostatnich lat. Nie tylko rodzi to poważne problemy natury etycznej, ponieważ uczestnicy badań klinicznych w krajach rozwijających się często nie mają szans na to, by skorzystać z nowych drogich leków, ale także zwraca uwagę na nowe kwestie dotyczące wiarygodności danych.
Następnie przyjrzymy się przepisom i dowiemy się, co trzeba zrobić, żeby wprowadzić lek na rynek. Przekonamy się, że poprzeczka została ustawiona niezwykle nisko: twórcy leku muszą wykazać, że jest on lepszy od niczego, mimo że na rynku dostępne są już niezwykle skuteczne środki. Oznacza to, że pacjentom podaje się placebo bez ważnego uzasadnienia, a także to, że na rynku pojawiają się leki, które są gorsze od istniejących już preparatów. Zobaczymy, że producenci leków łamią dane słowo i nie przeprowadzają później obserwacji, w dodatku robią to za przyzwoleniem organów regulacyjnych. Dowiemy się także, jak dane na temat działań ubocznych oraz skuteczności leków mogą być zatajane przed organami regulacyjnymi, które z kolei charakteryzuje chorobliwa niechęć do dzielenia się jakimikolwiek informacjami z lekarzami i pacjentami. W końcu przekonamy się, jak wielką szkodę wyrządza ta obsesja na punkcie tajności: jedynie dzięki czujności wielu osób, naukowców zmuszonych do walki o dostęp do danych z badań, udało się zidentyfikować wiele problemów, które umknęły uwadze organów regulacyjnych, i zapobiec przerażającym szkodom, jakie mogły one spowodować.
Następnie weźmiemy na warsztat „złe badania”. Chcielibyśmy wierzyć, że proste badanie kliniczne jest zawsze uczciwym testem leku – i jeśli przeprowadzi się je prawidłowo, tak właśnie jest. Jednak na przestrzeni lat wymyślono wiele sztuczek, które pozwalają naukowcom wyolbrzymiać korzyści testowanego przez nich specyfiku. Kiedy dotrzecie do tego fragmentu, może wydawać się wam, że niektóre z opisanych przypadków to jedynie niewinne pomyłki – wątpię w to i dokładnie się przyjrzę, na czym polega trik. Co ważniejsze, przekonamy się o tym, jak oczywiste są te triki, i o tym, że osoby, które powinny wykazać się większą odpowiedzialnością na każdym etapie – począwszy od komisji etyki aż po redaktorów czasopism naukowych – pozwoliły, by producenci leków oraz naukowcy dopuścili się tych jawnych i haniebnych szwindli.
Potem zboczymy na chwilę z tematu, by omówić to, w jaki sposób można rozwiązać niektóre z problemów związanych z niepoprawnymi danymi oraz z ich brakiem, a następnie zajmiemy się kwestią marketingu, na której skupiła się większość autorów opublikowanych do tej pory książek o firmach farmaceutycznych.
Dowiemy się, że firmy farmaceutyczne wydają co roku miliardy funtów, by wpływać na decyzje lekarzy dotyczące wyboru metod leczenia: na marketing i reklamę przeznaczają one dwa razy więcej pieniędzy niż na badania nowych leków i ich ulepszanie. Przecież wszyscy chcemy, by lekarze praktykowali medycynę opartą na faktach popartych uczciwymi badaniami, więc wytłumaczenie tak wielkich wydatków na marketing i reklamę może być tylko jedno: celem jest wypaczenie faktów. Wszystkie te pieniądze pochodzą bezpośrednio od pacjentów i rządów, więc to my sami za to płacimy. Lekarze praktykują medycynę średnio 40 lat, przy czym rzadko kontynuują formalną edukację po ukończeniu studiów. Na przestrzeni czterech dekad medycyna całkowicie się zmienia, a lekarze starający się nadążać za postępem w tej dziedzinie są zewsząd bombardowani nowymi informacjami docierającymi do nich poprzez reklamy przedstawiające zafałszowany obraz korzyści i ryzyka wynikających ze stosowania nowego leku, przedstawicieli handlowych, którzy „myszkują” w wykazach recept przepisywanych pacjentom, kolegów opłacanych po cichu przez firmy farmaceutyczne, „nauki” sponsorowane przez branżę, niezależne czasopisma „naukowe” tworzone po kryjomu przez pracowników firm farmaceutycznych oraz inne, jeszcze gorsze źródła.
Na koniec dowiemy się, co możemy z tym wszystkim zrobić. Oszustwa machiny marketingowej mogą być ignorowane przez lekarzy, którzy postępują etycznie, ale problemy wynikające z wypaczonych dowodów badań dotykają wszystkich bez wyjątku. Nawet najdrożsi lekarze świata mogą podejmować decyzje dotyczące waszego leczenia jedynie na podstawie dowodów dostępnych publicznie – nikt nie ma uprzywilejowanej pozycji. Jeśli informacje na temat leków są zniekształcone, wszyscy jesteśmy narażeni na cierpienie, ból, a nawet na śmierć. Cały system wymaga naprawy, i dopóki to nie nastąpi, tkwimy w tym wszyscy razem. (…)

 

Ghostwriterzy

Jeśli powiem wam, że ta czy inna celebrytka niekoniecznie sama napisa­ła każde słowo swojej bestsellerowej autobiografii, nie będzie to pewnie dla was jakimś totalnym zaskoczeniem. Ale nie stanowi to problemu: chcecie rozrywki, a wszyscy wiedzą, że celebryci nie piszą swoich wła­snych książek. Jest to już tradycja i stały element tego typu publikacji – można to uznać za tajemnicę poliszynela.
Jednak wobec lekarzy i naukowców mamy nieco wyższe wymaga­nia. Czytelnik czasopisma naukowego ma prawo zakładać, że czytany przez niego materiał jest niezależnym badaniem naukowym, artyku­łem przeglądowym czy też opinią wyrażoną w formie artykułu. Jednak jest zupełnie inaczej. W rzeczywistości artykuły naukowe są często po­tajemnie pisane przez komercyjnych twórców zatrudnionych przez fir­mę farmaceutyczną i opatrzone nazwiskiem naukowca w celu nadania pozorów niezależności oraz rygoru naukowego. Nierzadko zdarza się, że ci naukowcy mają niewielki albo żaden wkład w zbieranie danych czy przygotowanie szkicu pracy.
Co więcej, podczas gdy publikacja może wyglądać na spontaniczny projekt niezależnego naukowca, zwykle jest częścią uważnie wyreżysero­wanego planu publikacji – wszystkie pojawiają się zgodnie z rozkładem działań marketingowych dotyczących danego produktu firmy farmaceu­tycznej. Tak więc prace naukowe pojawią się, zanim na rynek wejdzie nowy lek, będą opisywać przekrojowe dane ujawniające, że konkretne schorzenie jest o wiele bardziej powszechne niż uprzednio sądzono; inni dokonają przeglądu tego zagadnienia i stwierdzą, że obecnie dostępne leki są powszechnie uznawane za nieskutecznie i niebezpieczne i tak dalej. Za pomocą tego mechanizmu cała literatura naukowa, na której lekarze opierają swoje decyzje – to jedyne narzędzie, jakie mamy do dyspozycji – podlega zakulisowemu zarządzaniu wedle niezadeklaro- wanego porządku.

Jak powszechna jest ta praktyka? Jak i w przypadku innych podej­rzanych działań, trudno zebrać jasne dane na ten temat: istotą ghost- writingu jest to, że proceder ten jest ukrywany przed czytelnikami, a na­ukowcy oraz przedstawiciele branży są zwykle zbyt zawstydzeni tym, by omawiać go otwarcie. Jednak dzięki zestawieniu pewnych dokumentów, które „wyciekły”, oraz ostrożnych ankiet zapewniających respondentów o anonimowości, udało się zebrać pewne dane.

Studium z roku 2001 poddało analizie reprezentatywną próbkę wszystkich artykułów z sześciu wiodących czasopism medycznych – włą­czając w to „Lancet”, „JAMA” i inne. Badacze skontaktowali się z wszyst­kimi 896 autorami tych prac (z „głównymi” autorami prac, których na­zwiska zawsze są publikowane)75. Uwzględnili oni wszystkie rodzaje publikacji, od oryginalnych materiałów z badań po artykuły przeglądo­we i opiniotwórcze. Przegląd i artykuł redakcyjny są szczególnie ważne dla firm zatrudniających ghostwriterów, ponieważ dają one szansę na podsumowanie dowodów dla całej dziedziny w łatwym do przeczytania formacie i w ten sposób wyznaczają ramy późniejszych dyskusji oraz ba­dań. Spodziewając się, że odsetek odpowiedzi będzie niewielki, badacze wyraźnie obiecali już w pierwszej wiadomości mailowej, że wszystkie od­powiedzi pozostaną poufne. Ku swemu zdziwieniu otrzymali odpowiedzi od ponad dwóch trzecich osób, z którymi się skontaktowali. Z uzyska­nych odpowiedzi wynikało, że 8% wszystkich artykułów zostało napisa­nych przez ghostwriterów: 12% wszystkich artykułów na temat badań, 6% przeglądów oraz 5% artykułów redakcyjnych.

Istnieją powody, by wierzyć, że liczby te są zaniżone. Jeśli nagle skontaktuje się z wami obca osoba i poprosi za pośrednictwem wasze­go służbowego maila o potwierdzenie niszczącego karierę, antyspołecz­nego i nietycznego działania, możecie nie mieć ochoty w tym uczestni­czyć. Gwarancja zachowania anonimowości dawana wam przez osobę, o której nigdy nie słyszeliście i której nigdy nie spotkaliście, jest raczej marnym zapewnieniem w obliczu realnych i dających się przewidzieć konsekwencji w przypadku wyznania wszystkiego. Tak więc respondenci mogli nieuczciwie zaprzeczyć, że byli zaangażowani w proceder ghostwritingu. Istnieją jednak powody, by przypuszczać, że 30% autorów pu­blikacji, którzy odmówili udziału w ankiecie, miało prawdopodobnie coś wspólnego z ghostwritingiem.

Inne studium z 2007 roku poddało analizie wszystkie badania spon­sorowane przez branżę farmaceutyczną, które zostały zatwierdzone przez komisje etyczne dwóch duńskich miast. Zestawiono następnie osoby o dużym stopniu zaangażowania w dane eksperymenty z tymi, które po­dano jako autorów prac naukowych opisujących wyniki badań. Studium wykazało dowody na „ghost authorship” w 75% przypadków76: statysty­cy danej firmy oraz przedstawiciele personelu, którzy zaplanowali i na­pisali protokoły badań, a także komercyjni twórcy, którzy przygotowali tekst, zniknęli jakimś cudem, kiedy ukazała się ostateczna wersja pracy, a w ich miejsce pojawili się niezależni naukowcy.

Skoro tego typu działania tak trudno wytropić, uważam, że zasad­ne jest spytanie wprost osób pracujących z pisarzami naukowymi o ich własne doświadczenia. Pewien redaktor naczelny fachowego czasopisma powiedział niedawno pracownikom amerykańskiej Senackiej Komisji ds. Finansów, że według jego szacunków przynajmniej jedna trzecia wszystkich artykułów przysyłanych do jego czasopisma została przygo­towana przez komercyjnych pisarzy medycznych pracujących dla firm farmaceutycznych77. Redaktor „Lancetu” określił takie praktyki „stan­dardowymi procedurami”78.

Warto zastanowić się przez chwilę, dlaczego ghostwriting w ogóle jest wykorzystywany. Gdybyście wiedzieli, że referat opisujący nowe ba­danie naukowe został zaplanowany i napisany przez pracowników fir­my farmaceutycznej, prawdopodobnie zignorowalibyście jego wnioski. A przynajmniej pojawiłyby się w waszej głowie jakieś sygnały alarmowe i bardziej niż zwykle martwilibyście się, czy nie zatajono jakichś danych lub też nie przedstawiono wyników badania w zbyt pochlebnym świetle. Jeśli czytając artykuł redakcyjny, który wyjaśnia, dlaczego nowy lek jest lepszy od starego, zauważylibyście, że napisała go osoba z firmy produ­kującej ten nowy specyfik, prawdopodobnie wywołałoby to u was śmiech. Pewnie wymamrotalibyście do siebie, że to artykuł reklamowy i podali­byście w wątpliwość sens zamieszczenia go w czasopiśmie naukowym.

W tym kontekście nietrudno zrozumieć strategię oraz intencje osób przygotowujących te prace. Zazwyczaj firma świadcząca usługi w zakresie edukacji medycznej oraz komunikacji zostaje zaangażowana już we wcze­sną fazę badania, by pomóc zaplanować cały program pozornych publi­kacji naukowych związanych z kampanią marketingową jakiegoś leku. To stwarza fundamenty, jak już się wcześniej przekonaliśmy, do napisania prac twierdzących, że dane schorzenie jest o wiele bardziej powszechne niż wcześniej myślano. Firma ta poddaje również analizie dane ilościowe z każdego badania, by zaproponować, jak możne je „posiekać”. Dobry spe­cjalista do spraw planowania publikacji pomaga zidentyfikować sposoby, dzięki którym na podstawie każdego badania może powstać więcej niż jed­na praca naukowa, co stwarza szerszą paletę możliwości promocyjnych.

Nie oznacza to jednak, że ghostwriter ma dostęp do wszystkich da­nych: w rzeczywistości jedną z dodatkowych korzyści takiego systemu pracy – z punktu widzenia firmy farmaceutycznej – jest to, że autor tek­stu zobaczy jedynie tabele i wyniki przygotowane wcześniej przez sta­tystyka danej firmy i odpowiednio opracowane dla potrzeb konkretnej historii. Jest to rzecz jasna tylko jedna z różnic między przygotowywa­niem pracy naukowej przez personel firmy farmaceutycznej a normal­nym trybem pracy naukowej.

Na tym etapie działań rozmowy toczą się zwykle pomiędzy firmą far­maceutyczną a agencją zatrudniającą komercyjnych twórców tekstów.

Po opracowaniu planu i przygotowaniu szkiców artykułów obie strony wybierają naukowców, których nazwiska będą firmować daną pracę. W przypadku eksperymentów lub badań naukowcy mogli zostać zaan­gażowani już wcześniej. W przypadku artykułów redakcyjnych, recenzji czy prac zawierających jakieś opinie teksty mogą zostać obmyślone, a na­wet napisane niezależnie. Następnie otrzyma je wyznaczony naukowiec, który opatrzy je komentarzami i co najważniejsze, swoim nazwiskiem, nadając im „znak” jakości i niezależności.

Pisanie prac naukowych jest długim i mozolnym procesem dla wy­kładowców oraz profesorów, którzy naprawdę robią to sami. Po pierw­sze, należy dokonać przeglądu całej literatury na temat danej dziedziny, aby uniknąć żenujących przeoczeń, i przygotować spójny wstęp do pracy, opisujący przeprowadzone działania. Jest to oczywiście znakomita oka­zja, by określić zakres pracy. Następnie, jeśli ma to być raport z badań, trzeba je przeprowadzić – co może zająć całe wieki – pokonać przeszkody biurokratyczne, komisje etyki, koordynować zbierania danych i tak dalej. W końcu należy doprowadzić dane do stanu, w którym można poddać je analizie, znaleźć i usunąć błędy oraz powtórzenia, przeprowadzić samą analizę i przygotować tabele (Bóg jeden wie, ile czasu zmarnowałem na tabele). Wcześniej jednak trzeba zdecydować, jakie tabele będą potrzebne, które wnioski uwypuklić i tak dalej. Następnie należy zaplanować w pracy naukowej miejsce na dyskusję, gdzie znajdzie się objaśnienie wniosków, a także omówienie słabych i mocnych stron danej metody oraz inne ele­menty. Nawet stworzenie prostego artykułu zawierającego opinie lub ar­tykułu recenzyjnego wymaga przede wszystkim pomysłu i czasu.

Po tym, jak praca naukowa zostanie już napisana, rozpoczyna się hor­ror. Kilku kolegów, których nazwiska pojawiły się w niej, będzie miało jakieś niewielkie komentarze, sugestie, poprawki. Maile z tymi informa­cjami będą się pojawiały o różnych porach – sugestie wszystkich osób muszą zostać zatwierdzone przez całą resztę. Pojawia się całe mnóstwo wersji jednej pracy, a wszystkie są szalenie do siebie podobne i nigdy nie można mieć całkowitej pewności, czy ktoś nie dodał jakiegoś dziwne­go zdania, które mogliśmy pominąć, czytając pobieżnie tekst. Tak więc wszystko musi być dokładnie i kilkakrotnie sprawdzane.

Aż w końcu nadchodzi pora zgłaszania prac, co jest koszmarnym procesem. Każde czasopismo naukowe ma inne wymagania dotyczące precyzji; każde z nich oczekuje innego sformatowania bibliografii – ta­bele jako osobny dokument na końcu, limity słów, jakieś przedziwne reguły wewnętrzne zabraniające określania słowem „to” odwołania do poprzedniego zdania, podczas gdy jest to zupełnie normalny sposób po­sługiwania się językiem angielskim i tak dalej.

W wyniku tego wszystkiego naukowcy nie tworzą wielu prac rocznie, mimo iż ich osiągnięcia mierzone są właśnie ilością publikacji i tym, jak one są dobre. Właśnie z tego powodu powinniście zachować pewną po­dejrzliwość, jeśli jakiś naukowiec publikuje wiele prac, a w tym samym czasie pracuje w klinice i przyjmuje pacjentów.

Tak więc fachowa pomoc w tym mozolnym procesie jest niezwykle przydatna; i dlatego też wybór naukowców czy lekarzy angażowanych w proceder „guest authorship”[1], czerpiących korzyści z pracy ghost- writera, jest skomplikowaną i interesującą kwestią. Nie są oni wybiera­ni losowo: jak się wkrótce przekonamy, firmy farmaceutyczne prowa­dzą drobiazgowe grafiki „kluczowych liderów opinii”, naukowców oraz lekarzy uznawanych za wpływowe postacie w swojej dziedzinie lub na swoim obszarze, którzy są przyjaźnie nastawienia do danej firmy farma­ceutycznej lub do jej produktu.

Relacja pomiędzy kluczowym liderem opinii a firmą farmaceutycz­ną jest korzystna dla obu stron, choć czasami nie sposób dojrzeć tego na pierwszy rzut oka. Firma farmaceutyczna może rzecz jasna stworzyć fałszywe wrażenie niezależności jakiejś pracy naukowej, którą tak na­prawdę ona sama zaplanowała i napisała – finansowo ktoś na tym sko­rzystał. (Wspominałem już o tym? Niektórzy naukowcy otrzymują „ho­norarium” od firm farmaceutycznych za opatrywanie prac naukowych swoimi nazwiskami). Zresztą nie tylko finansowo.

Naukowiec może dodać kolejną publikację do swojego CV, nie wkła­dając w to zbyt wiele pracy, dzięki czemu jego pozycja wzrośnie. Stworzy mu to większą szansę, że w przyszłości ktoś uzna go za kluczowego lide­ra opinii – co będzie korzystne dla danej firmy farmaceutycznej, skoro się przyjaźnią – zwiększy to również jego szanse na awans na uczelni. Młodszy wykładowca, który ma na swoim koncie sporo publikacji nauko­wych, może szybko zostać starszym wykładowcą, docentem, a następnie profesorem. W ten sposób ambitni naukowcy akademiccy otrzymują ko­rzyści pod postacią niematerialną, co jest równie dobre jak pieniądze, za co są niezwykle wdzięczni firmie farmaceutycznej. A co najważniej­sze, kluczowy lider opinii, wyrażający opinie korzystne dla danej firmy, zyskuje wyższą rangę i staje się bardziej wpływowy – jest wschodzącą gwiazdą.

Nie chciałbym, abyście cokolwiek z tego, co napisałem, brali na wiarę. Większość działań na tym polu odbywa się za zamkniętymi drzwiami, ale czasami dochodzi do spraw sądowych, w trakcie których wyciekają jakieś dokumenty, a niekiedy również e-maile oraz wiadomości wewnętrzne opisujące proces ghostwritingu. Jak już wspominałem wcześniej, nie należy doszukiwać się konkretnych leków lub firm zaangażowanych w przedstawione tutaj historie, ponieważ opisane w nich działania, jak widzimy z powyższych danych, występują powszechnie w całej branży, we wszystkich firmach i we wszystkich dziedzinach medycyny. Są to po prostu leki, w przypadku których mieliśmy okazję wyraźnie zobaczyć wewnętrzne wiadomości i dyskusje dotyczące prac naukowych napisa­nych przez ghostwriterów. Trzymanie tych dokumentów z dala od ludzi, przypadkowo również takich jak ja, jest jednym z powodów, dla których firmy farmaceutyczne dążą do ugody pozasądowej i do uniknięcia pu­blicznego procesu, podczas którego tego typu dokumenty mogłyby zo­stać ujawnione[2].

Ciekawym przykładem jest tu lek psychotropowy o nazwie olanza- pina (nazwa handlowa: Zyprexa), stosowany niegdyś w terapii m.in. schozofrenii80. Wiele dokumentów na temat strategii ghostwritingu za­stosowanej przez firmę Lilly, producenta leku, stało się ogólnodostęp­nych podczas procesu sądowego związanego z możliwym zawyżeniem korzyści z leku przez tę firmę oraz sprzedawaniem go do zastosowań, na które nie uzyskał on licencji.

Firma Lilly chciała, by Zyprexa stała się „najlepiej sprzedającym się lekiem psychotropowym w historii”, a w jej mailach poruszono kwestię wykorzystania ghostwriterów, by przedstawili ten preparat w jak najlep­szym świetle:,Artykuł do dodatku »Progress in Neurology and Psychia­try« został już ukończony i przesłany do czasopisma w celu zrecenzowa- nia go” – stwierdza jeden ze specjalistów tej firmy do spraw marketingu. „Napisaliśmy ten artykuł, a potem współpracowaliśmy z jego autorem, dr. Haddadem, nad jego wersją ostateczną”.

Artykuł, o którym mowa, pojawił się w dodatku do czasopisma „Pro­gress in Neurology and Psychiatry”. Peter Haddad, któiy pojawia się w nim jako autor, jest psychiatrą z Manchesteru, który przyjmuje pacjentów i szkoli młodszych lekarzy81. Nie jest ani szczególnie „starszy”, ani „młod­szy” rangą i nie mówię wam o jego udziale, bo uważam to za oburzające lub myślę, że dzięki temu wywołam większe wrażenie – mówię wam o tym, bo jest to banalny, codzienny proces, w którym zwykli lekarze z całego kraju odgrywają swoje role. E-mail wyjaśnia, że światowy zespół firmy Lilly za­twierdził szkic pracy Petera, ale ostatecznie zaakceptowała go firma Lilly UK, ponieważ czasopismo, w którym miała się ona ukazać, jest wydawa­ne w Wielkiej Brytanii. Dobra robota, Peterze Haddad.

Z tej samej sprawy pochodzi również cały dokument instruktażowy, w którym omówiono, w jaki sposób firma Lilly umieści w prasie artykuł mówiący o tym, że olanzapina w zastrzykach może być skuteczna w ha­mowaniu przejawów trudnego zachowania, kiedy osoby cierpiące na schizofrenię są bardzo zdenerwowane i poruszone82. Możecie ściągnąć ten materiał z Internetu, gdybyście wątpili w prawdziwość tego, co tu opisuję, czy też w swobodne podejście do realizacji tego typu projektów. Pamiętajcie, że przedmiotem tego dokumentu jest artykuł, który ma zostać napisany przez niezależnego naukowca. Firma sporządziła listę swoich celów, które moim zdaniem nie brzmią zbyt naukowo:

Uzasadnienie/cele

  • Przygotować rynek na wprowadzenie do obrotu olanzapiny domięśniowej.
  • Stworzyć zapotrzebowanie na domięśniową olanzapinę poprzez promowanie świadomości na temat kwestii bezpieczeństwa dostępnych obecnie domięśnio­wych leków stosowanych przy ostrym pobudzeniu związanym ze schizofrenią.
  • Zbudować świadomość zapotrzebowania na atypowe terapie domięśniowe w ostrej fazie.

Następnie dokument instruuje, jak obejść fakt, że lek ten nie uzyskał jeszcze licencji:

  • Podejść ostrożnie do treści – nie należy sprawiać wrażenia, że olanzapina ma już licencję na zastosowanie domięśniowe (choć można sugerować, że jest to możliwe w przyszłości). Jednym ze sposobów na to jest unikanie stanowczego tonu wypowiedzi.

Dołączono do niego również zarys mogący służyć za wskazówkę pomoc­ną przy tworzeniu kolejnych prac naukowych (ponieważ, powinniście pamiętać, może powstać wiele podobnych artykułów w ramach planu publikacji, napisanych przez różnych ludzi w różnych krajach):

. KOL może otrzymać honorarium za czas/wkład w recenzją/autorstwo artykułu. Należy jednak jasno zaznaczyć, że jest to płatność za czas, a nie za kształtowanie treści artykułu. W przypadku wykorzystania członka stosownej komisji doradczej, płatność dla KOL może zostać pokryta przez wynagrodzenie za członkostwo w komisji doradczej. Najlepiej wybrać tę opcję, jeśli jest to możliwe.

Co dzieje się w trakcie powstawania pracy naukowe? Aby to zobrazować, przejdźmy do innego badania, które przeprowadzono nad antydepresan- tem o nazwie paroksetyna. Możecie przejrzeć wszystkie dotyczące tego dokumenty w Archiwum Dokumentów Przemysłu Farmaceutycznego (Drug Industry Document Archive) stworzonym przez Uniwersytet Ka­lifornijski w San Francisco, w celu gromadzenia materiałów publikowa­nych podczas sporów prawnych, w które zaangażowana jest branża far­maceutyczna83. Profesor Martin Keller z Uniwersytetu Browna omawia treść „swojego” artykułu ze specjalistą od PR pracującym dla firmy far­maceutycznej GSK: „Świetnie się spisaliście. Dziękuję ogromnie. Zna­komity tekst. Załączam drobne poprawki ode mnie”84.

Ghostwriter przekazuje mu później wszystko ładnie przygotowane do wysłania, ponieważ rzecz jasna to naukowiec musi przesłać referat do czasopisma85. Pamiętacie pewnie z wcześniejszego opisu, jak czaso­chłonnym zamieszaniem dla naukowca jest samodzielne przygotowanie i wysłanie artykułu do czasopisma. Jeśli współpracuje z GSK, wszystko to jest raczej proste: „Proszę przepisać na własnym papierze firmowym i wprowadzić poprawki wedle własnego uznania”.

[1] Z „guest authorship” („honorary authorship”) mamy do czynienia wówczas, gdy udział autora jest znikomy lub w ogóle nie miał miejsca, a pomimo to jest on autorem/ współautorem publikacji (przyp. tłum.).

[2] Innym powodem jest to, że procesy sądowe ustanawiają precedensy i sprawiają, że łatwiej wygrać podobne procesy przeciw takiej firmie w przyszłości. Właśnie z tego powodu starają się one o ugodę, zanim sprawa trafi do sądu, gdzie spodziewają się niepomyślnego dla siebie wyniku – co oznacza, że sprawują one kontrolę nad dyskursem prawnym oraz nad publicznym dyskursem naukowym. Praca na ten temat pod tytułem Why the Haves Come Out Ahead (Dlaczego bogaci wychodzą na swoje) należy do najchętniej cytowanych w środowisku prawniczym79.

Dear Dr Keller:
We are pleated to enclose all of the necessary materials for you to submit your manuscript,
“Efficacy of Paroxetine but Not Imlpramlne In the Treatment of Adolescent Major
Depression: A Randomized, Controlled Trial,” to the Journal of the American Academy of
Child and Adolescent Psychiatry.

Please find enclosed the following items:

  • five copies of the manuscript (submit four to the journal; keep one for your files)
  • One set of glossy prints of the figures (submit to the journal)
  • A draft cover letter to Or Dulcan, editor of JAACAP (please retype on your letterhead and revise as you like)

Drogi dr. Keller!

Z przyjemnością załączamy wszystkie niezbędne materiały, aby mógł pan wysłać tekst Skuteczność paroksetyny, ale nie imipraminy w terapii poważnej depresji u dorosłych: randomizowane badania kontrolowane do „Journal of the American Academy of Child and Adolescent Psychiatry”.

Załączamy następujące dokumenty:

  • Pięć egzemplarzy tekstu (cztery należy przesłać do czasopisma; jedną należy zachować)
  • Jeden zestaw obliczeń na błyszczącym papierze (należy wysłać do czasopisma)
  • Szkic listu przewodniego do dr. Duncana, redaktora „JAACAP” (proszę przepisać na swoim papierze firmowym i wprowadzić poprawki wedle własnego uznania)

I tak to wygląda. Dla niektórych naukowców – tych wtajemniczonych i zaliczających się do kręgów kluczowych liderów opinii – wszystko sta­ło się tak zwyczajne i oczywiste, że usiłowali nawet wykorzystać to, by uniknąć odpowiedzialności za treść artykułów opatrzonych ich nazwi­skiem. Po tym, jak odkryto, że ważne badanie nad lekiem przeciwbólo­wym o nazwie Vioxx nie ujęło poprawnie zgonów, do jakich doszło na skutek zażycia tego preparatu86, pierwszy autor tekstu powiedział „New York Timesowi”: „Firma Merck zaplanowała badanie, zapłaciła za nie, przeprowadziła je […] Firma Merck zgłosiła się do mnie już po zakoń­czeniu tego badania ze słowami: »Chcemy, by pomógł nam pan w pracy nad tym referatem«. Początkowa wersja referatu została napisana przez firmę Merck, a potem przesłano mi ją do zredagowania”. W takim ra­zie wszystko gra.

Ten proceder nie ogranicza się jedynie do artykułów w czasopismach. Firma zajmująca się pisaniem tekstów medycznych, STI, stworzyła cały podręcznik dla medyków opatrzony nazwiskami dwóch starszych leka­rzy87. Jeśli przejrzycie dokumentację na ten temat, która jest już obec­nie ogólnodostępna, szkic podręcznika głosi, że opłaciła go firma GSK i został on napisany przez dwóch pracowników firmy zajmującej się pi­saniem tekstów medycznych, również opłaconych przez GSK. Jednak we wstępie opublikowanego już podręcznika lekarze, których nazwiska pojawiły się na jego okładce, zaledwie dziękują STI za „wsparcie redak­torskie” oraz GSK za „nieograniczony grant edukacyjny”.

Doktor Charles Nemeroff, jeden z „autorów” tego podręcznika, odpowiedział na te zarzuty na łamach „New York Timesa” w 2010 roku. Napisał, że to on sformułował koncepcję książki, napisał oryginalny za­rys, zrecenzował każdą stronę, a firma GSK „nie ingerowała w treść”88. Abyście sami mogli wyciągnąć z tego wnioski, załączyłem poniżej skan listu wysłanego Nemeroffowi na początku projektu przez firmę zajmują­cą się pisaniem tekstów na zamówienie89. Obiecuję, że już po raz ostat­ni przedstawiam tu takie dokumenty, ale nie pozostawiają one żadnych niedomówień. Z tego, co tu widzę, firma STI zatrudniająca komercyjnych pisarzy, wynajęta przez GSK, stwierdza m.in. „Rozpoczęliśmy pracę nad tekstem”, a także „Załączamy gotowy zarys treści, aby pan go skomento­wał”. Widzimy również kalendarium, zgodnie z którym tekst jest ciągle przesyłany sponsorowi do „akceptacji” i „zatwierdzenia”. (…)