o. Mariusz Ledochowicz

Droga mojego powołania wiodła mnie przez cztery bartoszyckie kościoły. Bramę do łaski wiary otworzył mi chrzest, który otrzymałem w kościele farnym pw. Jana Ewangelisty. Pierwszą Komunię świętą przyjąłem w kościele pw. Chrzciciela. Tu jako dziesięcioletni chłopiec służyłem jako ministrant. Kiedy na moim osiedlu powstała nowa parafia pw. św. brata Alberta Chmielowskiego, razem z kolegami zgłosiliśmy się do nowego księdza jako ministranci. Od tamtej pory chętnie chodziłem do kościoła i spędzałem tam dużo czasu. Wielki wpływ na to miała postawa księdza, który miał dar zjednywania sobie dzieci i młodzieży. Po przyjęciu sakramentu bierzmowania moja więź z parafią urwała się wskutek zmiany miejsca zamieszkania.
W liceum spotkałem siostrę zakonną, która zaproponowała mi wyjazd do Częstochowy. Przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej obudziło się moje serce, które zawsze skrycie modliło się do Maryi. Wizyta w Częstochowie miała swoje konsekwencje...
W tym okresie przynależeliśmy do parafii pw. św. Brunona z Kwerfurtu. To kościół pod tym wezwaniem, czwarty na mojej drodze powołania, uważam za kolebkę mojego powołania kapłańsko-misyjnego. Od misjonarza Prus - św. Brunona trafiłem do misyjnego Zgromadzenia Księży Werbistów. Nie dziwię się też zbytnio, że rok moich święceń kapłańskich zbiega się z 1000-leciem śmierci św. Brunona.
Kiedy patrzę na historię swojego życia przez pryzmat wiary, mam wystarczająco dużo argumentów, aby powiedzieć, że scenariusz mojego życia pisze wyraźnie ręka Pana Boga. A ja chciałbym zagrać jak  najlepiej rolę, jaką dał mi Bóg, czyli być dobrym człowiekiem i świętym kapłanem.

za: "Misjonarz" nr 5/2009, str 9

 

Artykuły opisujący działalność i pracę duszpasterską Ojca Mariusza:

- "Smak pierwszego doświadczenia misyjnego" - Misjonarz nr 1/2011, str. 12-13.

- Meksykański miesiąc procesji - Misjonarz 12/2012, str. 28-29.