Jeszcze kilka miesięcy temu Carrie i Nick DeKlyenowie byli szczęśliwymi rodzicami pięciorga dzieci. Wydawało się, że niczego więcej im nie brakuje. Niestety, nagle Carrie zaczęła skarżyć się na uciążliwe bóle głowy. Przekonana, że boryka się z migreną, poszła do lekarza. Usłyszała: to guz. Ale spokojnie, wytniemy go.
Poddała się operacji z nadzieją, że wyzdrowieje. W domu czekała na nią przecież ukochana (i wymagająca!) gromadka. Niestety, guz okazał się glejakiem wielopostaciowym i wkrótce odrósł. Lekarze przekonywali, że przy odpowiednim leczeniu pacjentka ma szansę na kolejne 10 lub nawet 20 lat życia. Ale wtedy DeKlyenowie dowiedzieli się, że od 8 tygodni spodziewają się dziecka.
Czytaj także:
Wybór Ewy. Kiedy ryzykujesz własne życie dla życia dziecka
Lekarze zalecali chemioterapię (która w tym przypadku doprowadziłaby do poronienia) lub terapię eksperymentalną (przed podjęciem której – ich zdaniem – pacjentka powinna zgodzić się na aborcję). Widząc jednak opór 37-letniej Carrie, przestali ją przekonywać. Kobieta postanowiła zrobić wszystko, żeby wytrzymać do 32. tygodnia ciąży.
Ja i żona jesteśmy ludźmi wiary. Kochamy Pana. Dużo o tym rozmawialiśmy, modliliśmy się. Zapytałem Carrie, co o tym myśli. Jej odpowiedź była stanowcza: nie zgadzała się na dalsze leczenie. Lekarz powiedział, że jeśli żona się go nie podejmie, umrze w ciągu 10 miesięcy. Nawet jej to nie zniechęciło. Wybrała dziecko – wspominał Nick.
Life, czyli życie
O tym, że szóste dziecko będzie miało na imię Life (ang. Życie), Nick i Carrie zdecydowali zanim dowiedzieli się o ciąży i chorobie…
To słodko-gorzkie. Bóg dał nam życie, ale moja żona umiera. Zdecydowaliśmy ocalić nasze dziecko zamiast mojej żony. To bolesne. Czuję, jakby moje serce wyrywało się z piersi – mówił Nick.
Kiedy nienarodzona jeszcze dziewczynka miała 19 tygodni, Carrie zapadła w śpiączkę. Stwierdzono silny udar. Nick prosił, by sztucznie utrzymywać ją przy życiu, aby córeczka miała szansę dalej się rozwijać. W 24. tygodniu ginekolog zadecydował o cesarskim cięciu. Gdy malutka i krucha dziewczynka (ważyła zaledwie 625 g) przyszła na świat, jej tata powiedział: „Carrie właśnie tego chciała, a ja ją popierałem. Nadszedł czas, żeby poszła do domu”.
Następnego dnia Carrie została odłączona od aparatury sztucznie podtrzymującej jej życie. Do ostatniej chwili czuwał przy niej mąż i najstarsze dzieci – Elijah, Isaiah i Nevaeh. Nick pocałował żonę i szepnął jej do ucha: „Kocham cię. Jestem z ciebie dumny. Dobrze zrobiłaś”. Carrie otworzyła oczy, uścisnęła dłoń męża i zmarła.
Do zobaczenia, żono!
Nick i Carrie byli małżeństwem 17 lat, ale znali się znacznie dłużej. Po raz pierwszy spotkali się w kościele, kiedy on miał 12 lat, a ona 10. Wspólnie wzrastali w wierze i dawali jej świadectwo. W wolnych chwilach Carrie pomagała ubogim albo gotowała dla sąsiadów.
Czytaj także:
Na kłopoty… Joanna Beretta Molla i jej „Hymn uśmiechu”
Kiedy nasza córka będzie wystarczająco duża, opowiem jej historię o jej dzielnej mamusi. Opowiem, że Bóg ofiarował jej dar życia ze wspaniałym planem i że nie jesteśmy pewni, dlaczego mamusia musiała być chora i umrzeć, ale taki właśnie był ten specjalny plan i musimy mu zaufać. Opowiem jej też, że mama zrobiła to z miłości do niej i że jest w niebie i już niedługo zobaczymy ją znowu – naprawdę niedługo.
W dniu śmierci żony Nick napisał: „Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie oddaje za przyjaciół swoich (J 15,13). Carrie jest już w obecności Pana. Mogę sobie tylko wyobrazić, czego teraz doświadcza.
Carrie, kochamy cię i będziemy za tobą tęsknić, ale to, co pozostawiłaś, będzie żyło. Poruszyłaś tak wielu i twoja miłość do Jezusa była widoczna w tym, jak żyłaś. Ze względu na naszą wiarę wiemy, że zobaczymy się znowu”.
Źródła: usatoday.com, detroitnews.com, lifesitenews.com, people.com