12 stycznia 2021

System domknięty [OPOWIADANIE]

Wyjeżdżając na rodzinny urlop – tym razem spędzany na Dolnym Śląsku – Wojciech nie przypuszczał, że sprawy przybiorą taki obrót.

 

To miał być zwykły, typowy urlop – jak co roku. Mąż i żona, dzieci, samochód wypełniony po brzegi bagażami i palący przez to więcej niż zwykle, nocleg w agrogospodarstwie i codzienne wypady do interesujących miejsc znajdujących się maksymalnie godzinę drogi od miejsca pobytu. Wyjątkiem w tym standardowym planie miała być kolacja, na jaką Wojciech planował zabrać Basię. No ale dziesiąta rocznica ślubu zdarza się tylko raz – można więc pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa i zjeść w dobrej restauracji na wrocławskim rynku. Szczególnie, że małżonkowie mieli się z czego cieszyć. I chodzi zarówno o bardzo dobre relacje między nimi (ktoś z duszą romantyka rzekłby, że miłość kwitnie), dopisujące zdrowie i stabilną sytuację materialną (kredyt wręcz sam się spłacał), jak i fakt, że wspominane tego wieczora ich wesele było nie lada wydarzeniem i odbyło się w jednym z ostatnich terminów przed pandemią koronawirusa. Gdyby zdecydowali się na tę większą, ładniejszą salę, musieliby czekać blisko rok dłużej, a wiosną roku 2020 sytuacja była przecież zupełnie inna od tej z lata 2019. Gdyby czekali, to standardowe wesele – nie mówiąc już o góralskim, jakie często odbywały się na Sądecczyźnie, skąd pochodzi Barbara – nie wchodziłoby w grę. Im się jednak udało, co wielu znajomych przez kilka lat wspominało z pewną nutą zazdrości.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Jak więc nie świętować? Idąc tym tropem, Wojciech i Basia – zostawiając dzieci pod opieką Ewy, jej siostry mieszkającej w stolicy Dolnego Śląska – poszli na romantyczną kolację we dwoje i kosztowali owoce morza bez oglądania się na ceny. Kalmary, krewetki, przegrzebki, ośmiorniczki, homary. Wszystko to, co lubią, ale na co zwykle szkoda wydawać im pieniędzy.

 

Gdy wydawało się, że ów kończący się wieczór będzie można ostatecznie uznać za bardzo udany i wspominać niezwykłą kolację przez najbliższe tygodnie, płacący za dania Wojciech usłyszał od kelnera – pierwszy raz w życiu – groźnie brzmiące słowa: przykro mi, transakcja odrzucona.

 

To pewnie jakiś problem techniczny, spróbujmy jeszcze raz – odrzekł z pewnym niepokojem w głosie Wojciech.

 

Oczywiście, spróbujmy, ale komunikat na terminalu sugeruje, że ma pan zablokowane konto – odpowiedział grzecznie kelner.

 

Nie rozumiem. Co to za komunikat? – zapytał coraz bardziej przerażony Wojciech.

 

E14, czyli konto zablokowane z powodu złamania regulaminu jednej z sieci społecznościowych. Ale spróbujmy, bo może faktycznie terminal coś źle odczytał, takie rzeczy rzadziej niż kiedyś, ale jednak nadal się zdarzają. Proszę przyłożyć, PIN i zielony – powiedział spokojnym głosem uprzejmy do granic absurdu pracownik restauracji. – Przykro mi, jednak E14 – dodał po chwili.

 

I co teraz? – zapytała zagubiona Barbara.

 

Możecie państwo zapłacić gotówką – stwierdził kelner.

 

Pan żartuje? Gotówki nie widziałem od kiedy zakazali – stwierdził wzburzony całą sytuacją Wojciech. W rzeczywistości jednak gotówki nikt w Polsce nie zakazał, jednak społeczeństwo w taki sposób, w dużym myślowym skrócie, określało zmiany legislacyjne nakładające na przedsiębiorców uciążliwą konieczność „spisywania z dowodu” osób płacących gotówką kwoty wyższe niż 20 złotych. Rząd tłumaczył przepisy walką z „praniem brudnych pieniędzy”, jednak nieoficjalnie wiadomo było, że to cios w szarą strefę i – przede wszystkim – osoby unikające aktywności w tak zwanym „systemie domkniętym”. W praktyce zmiana doprowadziła do porzucenia przez większość ludzi posługiwania się banknotami i monetami, szczególnie, że po latach funkcjonowania programu „Polska bezgotówkowa” terminale mieli nawet sprzedawcy obwarzanków na krakowskich ulicach i miejscowe kwiaciarki.

 

{{ebook}}

 

Oni mieli terminale, natomiast Wojciech miał problem. Był bez gotówki i karty w obcym mieście z kilkusetzłotowym długiem wobec restauracji. Nie mógł ani wejść w telefonie na aplikację swojego banku, ani na żaden portal społecznościowy, nie mógł też nigdzie zadzwonić. Ani przelew, ani poproszenie kogoś o pomoc nie wchodziło w grę. Sprawy nie mogła rozwiązać także karta czy telefon Basi, gdyż ze względu na „powiązanie kont” w serwisach społecznościowych blokada obejmowała również i ją.

 

Owe ścisłe powiązanie mediów społecznościowych i innych dziedzin życia stanowiło konsekwencję działań globalnych gigantów z branży IT, którzy – w ramach walki z, jak to nazywali, terroryzmem i prawicowym ekstremizmem – zawarli kilka lat temu (zdaje się że niedługo po przegranej Donalda Trumpa i absurdalnym, na kilometr śmierdzącym „szturmie na Kapitol”) sojusz mający oficjalnie na celu odcięcie od świata cyfrowego wszystkich fundamentalistów, zaś w praktyce po prostu ludzi o poglądach innych niż lewicowe. Oczywiście w imię postępu, równości, wolności i tolerancji. A że w trzeciej dekadzie XXI wieku informatyzacja społeczeństw świata zachodniego się rozwinęła, to trudno było wskazać choć jedną dziedzinę życia niekorzystającą z najnowszych technologii, algorytmów i danych w chmurze analizowanych przez sztuczną inteligencję. Blokada prawicy miała być zaś szczelna, więc nie było mowy o odpuszczeniu bliskim blokowanych delikwentów.

 

Wojciech owe mechanizmy znał – choć „znał” to może zbyt wielkie słowo. Słyszał o nich. Bywało, że w prywatnych rozmowach ludzie wspominali o surowym ramieniu cyfrowej „sprawiedliwości społecznej”, wobec której „wyroków” trudno było o odwołanie, a o prawie do obrony mogłeś człowieku zapomnieć. Po co jednak komuś prawo do obrony, skoro sztuczna inteligencja wydawała wyroki w oparciu o najwyższe standardy i była wolna od osobistych uprzedzeń i interesów – tłumaczyli entuzjaści oddawania coraz większych kompetencji bezosobowym algorytmom.

 

Zresztą liczba osób przyznających się do sceptycyzmu wobec nowego modelu życia społeczno-gospodarczego konsekwentnie malała, gdyż wszystkich malkontentów „system domknięty” banował, a więc blokował im dostęp do wszystkiego. Skoro człowieku ci się nie podoba, to się wynoś – brzmiała nieoficjalna dewiza korporacji tworzących ów reżim. A nietrudno było podpaść systemowi głośno go krytykując, gdyż w ostatnich latach do perfekcji opanowano i mocno spopularyzowano mechanizm zarządzania urządzeniami przy pomocy głosu, co przy okazji oznaczało „słuchanie” ludzi w ich własnych domach przez algorytmy.

 

Wojciech, jako architekt projektujący wnętrza, wiedział o tym doskonale, gdyż klienci masowo zamawiali u niego mieszkania naszpikowane mikrofonami i elektroniką powiązaną z „systemem domkniętym”. Kilkanaście małych, nieokablowanych rejestratorów podpiętych do sieci i voilà, gotowe. Teraz np. nie trzeba programować pralki. Wystarczy powiedzieć: 40, bawełna. Proszek i płyn do płukania dozują się same. Niesamowita wygoda. Aż trudno sobie wyobrazić jak ludzie żyli jeszcze 10, 20 lat temu.

 

Niby były obawy o prywatność, ale przecież przez lata funkcjonowania systemu żadne osobiste dane czy rozmowy nie wyciekły, a że prawicowcy mieli problem… to był ich problem. Wojciech przecież do nich nie należał. Nie wiedział więc skąd ban. Sprawę trzeba było wyjaśnić, ale najpierw ta restauracja.

 

Szczęśliwie Basia pamiętała numer telefonu swojej siostry – Ewy. Przyszła, zapłaciła, problem z głowy – choć ile się wstydu najedli w tę swoją dziesiątą rocznicę…

 

Mimo wyjścia obronną ręką z opresji małżonkowie nadal mieli nie lada problem. Zablokowane konto w banku, zablokowane telefony, zablokowany mobilny internet, a więc brak jakiejkolwiek komunikacji, a do tego zerowe zapasy gotówki (i tak przecież traktowanej w społeczeństwie z podejrzliwością i bardzo niepraktycznej za sprawą konieczności uzupełniania kilku dokumentów przy każdej płatności powyżej 20 zł).

 

Ban – zgodnie z logiką „systemu domkniętego” – musiał być powszechny i masowy. Wszyscy przedsiębiorcy godzili się jednak na warunki narzucane przez monopolistę (bo de facto te kilkanaście globalnych korporacji współpracowało tak ściśle, że nie sposób nazwać ich podmiotami konkurującymi ze sobą). Warunki nie były jednak złe. Operatorzy „systemu domkniętego” oferowali wszystko i to za darmo. I tak bank nie musiał tworzyć własnej infrastruktury cyfrowej czy aplikacji mobilnej. Wszystko, czego potrzeba, oferowały największe korporacje. Tak więc każdy posiadacz konta korzystał z tej samej strony – ściśle zintegrowanej z mejlem czy kontem na profilu społecznościowym.

 

Podobnież z usług gigantów korzystało państwo: od infrastruktury umożliwiającej istnienie cyfrowej administracji po dziennik elektroniczny w szkołach – on także został dostarczony w ramach „systemu domkniętego”. Nie trzeba było więc odpalać osobnej strony czy aplikacji, żeby sprawdzić oceny dziecka. O wszystkim poinformował nas system albo przez powiadomienie w telefonie czy mejlu, albo udzielając odpowiedzi na pytanie zadane na głos w domu.

 

Państwa, firmy duże i małe, osoby prywatne. Zalet systemu było tak wiele, że nikt poważny nie miał ochoty szukać dziury w całym. Wojciech jednak musiał, bo cały dorobek jego życia został z nieznanego mu powodu zablokowany i nawet gdyby w jakiś sposób dostał się do ich mieszkania w jego rodzinnym Płocku, to miałby problem z otworzeniem drzwi, gdyż skanujący siatkówkę oka zamek także był zintegrowany z „systemem domkniętym”.

 

Na szczęście we Wrocławiu, w którym tego dnia nocowali wraz z rodziną, była siedziba jednej z firm tworzących cały globalny system administracyjno-usługowy. A jak firma, to i nakazany prawem punkt konsultacyjny, który – wbrew nazwie – stanowił tak naprawdę miejsce składania odwołań od decyzji o blokadzie. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że otrzymanie informacji o powodach zablokowania dostępu praktycznie do wszystkiego stanowiło proste zadanie.

 

„Złamanie standardów społeczności” – najczęściej na takim zdawkowym komunikacie poprzestawały firmy blokujące osobom dostęp nie tylko do swoich, ale i wszelkich innych usług oferowanych przez potentatów, którzy wspólnie zdominowali rynek. I najczęściej po kilku dniach następowało zniesienie bana, gdyż twórcy „systemu domkniętego” uznawali, że jeśli ktoś zgłasza się do nich z wyjaśnieniem, to najpewniej nie jest prawicowym fanatykiem, a po prostu „się zapomniał” (o błędach algorytmu firmy mówiły niezwykle rzadko, chcąc chronić doskonałą opinię swojego nieomylnego – zdaniem wielu – „dziecka”).

 

Sprawa Wojciecha była jednak bardziej skomplikowana, co z jednej strony uniemożliwiało natychmiastowe odblokowanie dostępu do sieci, bankowości czy nawet domu, z drugiej jednak pozwalało mu uzyskać informacje o swojej „winie”. Musiał w tym celu udać się na… policję, gdyż w związku z jego „czynami” sztuczna inteligencja „systemu domkniętego” – i to na podstawie kilku „dowodów” – złożyła doniesienie o możliwości popełnienia przezeń przestępstwa.

 

Na komisariacie przy ulicy Podwale Wojciech poznał „prawdę”. Blokada została nałożona bezterminowo, a jej zdjęcie jest w zasadzie niemożliwe i ewentualnie (co wcale nie było pewne) mogło nastąpić po uznaniu go przez sąd za niewinnego zarzucanych czynów propagowania systemu nazistowskiego.

 

Ale zaraz, zaraz. Jaki nazizm? Czy w tej historii pominięto istotny element zaangażowania Wojciecha w jakąś neohitlerowską bojówkę? Nic z tych rzeczy.

 

Wojciech był jednak dla „systemu domkniętego” podejrzany już od dłuższego czasu. Co prawda nie należał do żadnej partii ani nawet niezbyt angażował się politycznie, jednak będąc studentem, udostępnił w mediach społecznościowych zdjęcie z Marszu Niepodległości, na którym był wtedy pierwszy i zarazem ostatni raz w życiu. Ponadto miał „polubionych” kilku publicystów i polityków, którzy mimo podważania politycznej poprawności jakimś cudem jak dotąd uniknęli bana (być może zostawiono ich dla zachowania pozorów pluralizmu). Do tego system – dzięki zaoferowaniu państwu elektronicznego dziennika – wiedział, że najstarsze dziecko Wojtka i Basi, chodząca już do szkoły podstawowej Zosia, uczęszcza na lekcje religii, zaś cała rodzina co niedzielę odbiera i nadaje swoimi telefonami sygnał z lokalizacji: kościół. Oczywiście zgodnie z regulaminem nie była to podstawa do blokady, ale system wiedział swoje i cierpliwie czekał na potknięcie się Wojciecha.

 

Nastąpiło ono kilka godzin przed odwiedzinami we wrocławskiej restauracji. Cała rodzina bowiem, nie myśląc w ogóle o systemowych konsekwencjach, od samego rana przemierzała malownicze Góry Sowie, co skrzętnie rejestrował smartfonowy system lokalizacji. Po południu zaś wszyscy uczestniczyli w zupełnie legalnej, komercyjnej wycieczce po tunelach kompleksu Rzeczka w Walimiu, zaś wyznaczanie w nawigacji trasy do tej atrakcji nie pozostało bez śladu. To nic nielegalnego i nawet „system domknięty” zasadniczo nie miałby z tym problemu, jednak Wojciech był na cenzurowanym, a jego zachowania badano znacznie dokładniej i wystarczyła jedna, nawet legalna „wpadka”, by zostać zidentyfikowanym jako potencjalne zagrożenie. Tymczasem kompleks Rzeczka, jak i wiele innych podziemnych konstrukcji w Górach Sowich, to element nieukończonego nazistowskiego projektu budowlanego Riese. Sprawę przesądziło szukanie w sieci przez Wojciecha zdjęć niemieckiej broni z czasów II wojny światowej, którą chciał pokazać swojemu synkowi Filipowi – siedmiolatek zainteresował się tematem, gdy przewodnik prezentował karabiny. Jego tata zaś nieopatrznie, żeby nie powiedzieć: głupio, z ciekawości zerknął na ogłoszenie dotyczące sprzedaży replik starych pistoletów. Nic nie kupił, bo po co mu to, a interesowała go tylko cena takich „zabawek”, ale jednak fakt jest faktem – sprawdzał.

 

Na tej podstawie algorytm ułożył w całość „obraz” osobowości Wojciecha: za młodu Marsz Niepodległości, potem nielewicowa publicystyka, dziecko na lekcji religii, udział w mszach, a wszystko zakończone wizytą w obiekcie górniczo-architektonicznym wzniesionym niewolniczą pracą więźniów nazistów i wyszukiwanie broni. Dla „systemu domkniętego” wszystko było jasne. Czy podobną decyzję podejmie sąd? To pokaże przyszłość. Na razie zaś cała rodzina mieszka we Wrocławiu u siostry Basi, żyjąc w obawie o przyszłość. Sądy bowiem zwykle potwierdzają donosy sztucznej inteligencji. System jest wszak niezależny, obiektywny, nie ma osobistych sympatii i antypatii. Podejmuje decyzje w oparciu o fakty. Te zaś nie pozostawiły złudzeń.

 

 

Michał Wałach

{{ebook}}

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(9)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie