Maria Valtorta 4
(por. Mt 3, 13-17, Mk 1,9-11; Łk 3,21n; J 1,31-34) Napisane 4 lutego 1944. A,
1706-1713
Jezus mówi:
«Jan nie potrzebował dla siebie żadnego znaku. Jego duch, przebóstwiony od
łona matki, posiadał spojrzenie nadprzyrodzonej inteligencji, która byłaby
udziałem wszystkich ludzi, gdyby byli wolni od winy Adama.
Gdyby człowiek pozostał w stanie łaski, niewinny i wierny Stwórcy, ujrzałby
Boga poprzez zewnętrzne oznaki. Księga Rodzaju wspomina, że Pan Bóg
rozmawiał swobodnie z niewinnym człowiekiem i że człowiek nie uciekał na
dźwięk tego głosu, lecz rozpoznawał go bez pomyłki. Takie było przeznaczenie
człowieka: widzieć i rozumieć Boga, [być] jak dziecko wobec ojca.
Potem przyszła wina i człowiek nie ośmielił się już patrzeć na Boga, nie potrafił
już rozpoznawać i rozumieć Boga. I coraz mniej to potrafi.
Jan, Mój kuzyn Jan, został obmyty z winy, kiedy Pełna Łaski pochyliła się z
miłością, by ucałować Elżbietę – przedtem bezpłodną, a teraz oczekującą
dziecka. Dziecko poruszyło się z radością w jej łonie, czując jak z jego duszy
opadają łuski winy, tak jak strup odpada z rany w chwili jej uzdrowienia. Duch
Święty, który uczynił z Maryi Matkę Zbawiciela, rozpoczął – poprzez Maryję,
Żyjące Cyborium Wcielonego Zbawienia – Swe dzieło zbawienia wobec tego
dziecka, które miało się narodzić. Miało ono być ze Mną zjednoczone nie tyle
więzami pokrewieństwa, ile przez misję, która uczyniła z nas jakby wargi
wypowiadające słowo. Jan był wargami, a Ja – Słowem. On – Prekursor w
[głoszeniu] Dobrej Nowiny i w losie męczennika. Ja – ten, który doskonali Moją
Boską Doskonałością Dobrą Nowinę, zapoczątkowaną przez [głoszenie] Jana i
jego męczeństwo w obronie Bożego Prawa.
13 Jan nie potrzebował żadnego znaku. Znak był jednak konieczny z powodu
ociężałości innych. Na czym Jan mógł oprzeć swoje twierdzenie, jeśli nie na
niezaprzeczalnym
dowodzie,
który
dostrzegłyby
oczy
opieszałych
i
[usłyszałyby] uszy ociężałych?
Tak samo Ja nie potrzebowałem chrztu. Jednak Mądrość Pana osądziła, że
chrzest powinien stać się chwilą i drogą spotkania. [Mądrość Pana] sprawiła, że
Jan wyszedł z groty na pustyni, a Ja – z Mego domu, i połączyła nas w tym
momencie, by otwarło się nade Mną Niebo i aby zstąpiła na Mnie Boska
Gołębica. Zstąpiła na Mnie, który miałem chrzcić ludzi Jej mocą. Z Nieba zaś dał
się słyszeć jeszcze potężniejszy głos [wyrażający] myśl mojego Ojca: “Oto Mój
Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. [Stało się tak,] aby ludzie nie
mogli się tłumaczyć i aby nie mieli wątpliwości nie wiedząc, czy powinni iść za
Mną, czy nie.
Objawienie się Chrystusa dokonało się wiele razy. Pierwsze, po narodzeniu, było
[ukazaniem się] Mędrcom, drugie – w Świątyni; trzecie – na brzegu Jordanu.
Potem nadeszły niezliczone inne objawienia się. Dam ci je poznać, bo Moje cuda
ujawniają Moją Boską naturę, aż do ostatnich [cudów]: Zmartwychwstania i
wstąpienia do Nieba. Moja ojczyzna została napełniona Moimi objawieniami, jak
ziarnem rzuconym w cztery strony świata. [Objawiłem się] każdej warstwie
[społecznej] i w każdym miejscu życia: pasterzom, możnym, uczonym,
niewierzącym, grzesznikom, kapłanom, panującym, dzieciom, żołnierzom,
Hebrajczykom i poganom.
[Moje ujawnienia się] jeszcze dziś się powtarzają, lecz – tak jak wtedy – świat
nie zgadza się z nimi lub raczej nie przyjmuje obecnych cudów i zapomina o
dawnych. A Ja nie rezygnuję. Powtarzam się, aby was ocalić, aby was
doprowadzić do wiary we Mnie.
Czy wiesz, Mario, co robisz? Czy raczej: co Ja robię, sprawiając, że widzisz
Ewangelię? To usilna próba doprowadzenia ludzi do Mnie. Pragnęłaś tego w
swych żarliwych modlitwach. Nie ograniczam się więcej do słowa. Ono ich
męczy i oddala. To grzech, ale tak jest. Uciekam się więc do wizji, do wizji Mojej
Ewangelii, i wyjaśniam ją, aby ją uczynić jaśniejszą i bardziej przyciągającą.
Tobie daję pociechę wizji. Wszystkim udzielam środka, dzięki któremu można
Mnie pragnąć i poznać. Jeśli środek ten nie jest używany i jeśli oni – jak okrutne
dzieci – odrzucają Mój dar, nie rozumiejąc jego wartości, tobie pozostanie ten
dar, a na nich spadnie Mój gniew. Mógłbym jeszcze raz uczynić dawny wyrzut:
«Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie
zawodzili».[por. Mt 11,16-19, Łk 7,11-35] Trudno, zostawmy ich. Niech
„nienawracalni‟ gromadzą na swe głowy węgle żarzące, a my zwróćmy się ku
owieczkom, usiłującym poznać Pasterza. Pasterzem jestem Ja, a ty jesteś laską,
która je do Mnie prowadzi.»
Jak ojciec widzi, śpieszyłam się, by umieścić te szczegóły, które z powodu ich
małości wymknęły mi się, a które ojciec pragnął posiadać. Czytając dziś zeszyt
zauważyłam jedno zdanie Jezusa, które może służyć za regułę. Dziś rano
powiedział ojciec, że nie może rozpowszechniać opisów napisanych moim
osobistym stylem. Sama odczuwam ogromny lęk i ponieważ nie chcę być znana,
dlatego bardzo się z tego ucieszyłam. Czy jednak nie jest to sprzeczne ze
słowami Pana z ostatniego dyktanda zapisanego w tym zeszycie? «Im bardziej
będziesz uważna i dokładna (w opisie tego, co widzę), tym większa będzie
liczba tych, którzy przyjdą do Mnie.» Oznacza to, że te opisy muszą być
poznane. W przeciwnym razie jakże mogłoby się zrealizować to, że dzięki nim
wielka liczba dusz przyjdzie do Jezusa? Podkreślam ten punkt, a ojciec uczyni
14 to, co się mu wyda lepsze. Po ludzku podzielam to zdanie. Tu jednak nie
jesteśmy na gruncie ludzkim i ludzka natura przekazujących słowo [Pana]
powinna zaniknąć. Nawet w dzisiejszym dyktandzie Jezus rzekł: «sprawiając,
że widzisz Ewangelię, próbuję silniej doprowadzić ludzi do Mnie. Nie ograniczam
się więcej do słowa... Uciekam się do wizji... wyjaśniam ją, aby ją uczynić
jaśniejszą i bardziej przyciągającą.» A zatem?
Powiem jednak ojcu, że ta uwaga mnie zaniepokoiła. Jestem przecież biedną
nicością i skupiam się zaraz na sobie, Zazdrośnik ucieszył się z tego. Byłam
zaniepokojona w takim stopniu, że myślałam, iż nie będę już pisać o tym, co
widzę, lecz jedynie dyktanda. [Szatan] syczy w moim sercu: “Widzisz? Twoje
sławetne wizje nie są do niczego przydatne! Służą jedynie temu, by cię uznano
za szaloną, czyli za taką jaką jesteś rzeczywiście. Cóż widzisz? To larwy twego
chorego mózgu. Innych rzeczy potrzeba, by zasłużyć na Niebo!” Cały dzień
trzyma mnie pod niszczycielskim ciosem pokusy. Zapewniam ojca, że nie
cierpiałam w takim stopniu z powodu mojej wielkiej boleści fizycznej, w jakim
cierpiałam od tego. On chce mnie doprowadzić do rozpaczy. Mój Piątek to
dzisiejszy Piątek duchowych pokus. Myślę o Jezusie na pustyni i o Jezusie w
Getsemani...
Jednak nie przyznaję się do pokonania, aby nie wywołać śmiechu tego
podstępnego demona. Walczę z nim i przeciw temu, co we mnie najmniej
duchowe. Piszę o mojej dzisiejszej radości. Zapewniam równocześnie, że co do
mnie czułabym się zadowolona, gdyby Jezus odebrał mi dar wizji – który
stanowi przecież moją największą radość – byle tylko zachował dla mnie miłość
i miłosierdzie.