Interwencja NATO na Ukrainie może doprowadzić do wojny z Rosją

Czy ktoś jeszcze pamięta, gdy w naszej części świata było w miarę spokojnie? Wydarzenia przyspieszają i wiele wskazuje na to, że pewnym siłom udało się doprowadzić do incydentu, który umiędzynarodowił konflikt ukraiński. Czyni to z niego prawdopodobne zarzewie III wojny światowej, a Polska będzie w niej krajem frontowym.

Jeszcze w styczniu 2014 roku wydawało się, że rewolucja na Ukrainie prędzej czy później zgaśnie. Jednak komuś bardzo zależało na tym, aby się tak nie stało. Gdy tylko igrzyska olimpijskie w Soczi chyliły się ku upadkowi dokonano przewrotu w Kijowie. Zastrzelono ponad sto osób i do dzisiaj nie wiadomo kto strzelał. Skutkiem tego było przejęcie władzy przez środowisko sprzyjające nacjonalistom ukraińskim.

Problem polega na tym, że wschodnia i zachodnia Ukraina nie są jednorodne i tak jak na zachodzie mówi się po ukraińsku to na wschodzie rozmawia się tylko po rosyjsku. Na dodatek casus Krymu pokazał, że tam gdzie jest zdecydowana większość Rosjan, albo ludzi uważających się za Rosjan, separatyści są traktowani jak wybawiciele a nie najeźdźcy.

Źródło: twitter
Taki stan rzeczy trwa do dzisiaj i nasila się gdy wzrasta poziom terroru serwowanego cywilom w Ługańsku i Doniecku. Ostrzał artyleryjski i rakietowy, wymierzony w powstańców bardzo często sieje spustoszenie wśród ludności cywilnej. Media rosyjskojęzyczne pokazują drastyczne zdjęcia ludzi zabitych na skutek takiego ostrzału. Na próżno czekać na takie przekazy w zachodnich mediach. Za to sącząc swoją propagandę załamują ręce nad tym jak bardzo Rosja nasila swoją.

Tak jak snajperzy niewiadomego pochodzenia, którzy rozstrzelali ludzi na Majdanie doprowadzili do eskalacji konfliktu, tak podobną rolę odgrywa obecnie zestrzelenie malezyjskiego Boeinga. Trudno chyba zakładać, że separatyści zestrzelili malezyjski samolot celowo, jeśli już to była to pomyłka, tylko czy był to przypadek czy celowa operacja mająca za cel uzyskanie pretekstu do interwencji wojskowej NATO?

Źródło: twitter
Największym przegranym tej całej sytuacji jest niewątpliwie Putin i Rosja, a największym wygranym jest Ukraina. Dzięki temu, że spadł lot MH17 udało im się uczynić z tej wojny konflikt międzynarodowy. Wszystkie mądrale kiwają teraz ze zrozumieniem głowami, że no tak, to zaszło za daleko, trzeba wprowadzić na Ukrainę nasze wojska. Aż skóra cierpnie gdy słyszy się takie zapowiedzi lub uzgodnienia o powołaniu polsko-ukraińsko-litewskiej brygady, która ma walczyć powstańcami. Gdyby do tego doszło to będzie dowód na nasze bezpośrednie zaangażowanie militarne w tym konflikcie, co może mieć dla nas niedługo tragiczne konsekwencje.

Wiadomo też, że po obu stronach konfliktu walczą liczne zastępy najemników. Jest tam wielu Polaków, ale też Czechów, Amerykanów, Włochów i innych tak zwanych "niezależnych ekspertów", którzy po prostu walczą w ramach kontraktów w prywatnych armiach jak Academi.

Źródło: twitter
Z najnowszych doniesień wynika, że po stronie separatystów walczą bojownicy z Kaukazu, a wczoraj dotarła grupa najemników z Serbii. Szerokim strumieniem płynie też dostawa broni w tym czołgów T-64 i BWP, które docierają do tak zwanej Noworosji z terytorium Federacji Rosyjskiej.

Z drugiej strony frontu słychać o próbie formowania ochotniczego oddziału wojskowego składającego się z etnicznych Żydów, którzy określają się jako "patrioci Ukrainy". Najemnicy mają się rekrutować z osób żydowskiego pochodzenia, które służyły w przeszłości w armii izraelskiej lub ukraińskiej.

Źródło: twitter
Konflikt u naszych wschodnich sąsiadów bardzo niebezpiecznie zbliżył się do tego, aby uzyskać status wyzwalacza globalnej katastrofy. Rosja otwarcie już stwierdza, że niepokoi ją zwiększanie obecności NATO w Europie Wschodniej i w najbliższym czasie dokonane zostaną przegrupowania broni jądrowej. Wygląda to bardzo poważnie i sytuacja może się wyeskalować bardzo szybko.

Najbliższe kilka tygodni może być kluczowe dla przyszłości naszego kontynentu, a jeśli żadna ze stron nie odpuści to we wrześniu faktycznie dzieci mogą nie pójść do szkoły, co przepowiadał jakiś czas temu premier Donald Tusk. Swoją drogą to ciekawe, że po katastrofie w Smoleńsu polskie władze zachowały się tak aby nie denerwować Rosji, nawet kosztem upokorzeń, a teraz ci sami rządzący wyrywają się wręcz przed szereg tak jakby ktoś kazał im dążyć do konfrontacji.
źródło: Zmiany na ziemi.