Radek33
274.4K

Przerażające!!!"Teraz Twoje męczeństwo będzie polegać na oblaniu ciepłym moczem..."

W.Sumliński: „Chcą zniszczyć Księdza Małkowskiego!” Apeluję do jego przełożonych o godne traktowanie tego niezwykłego kapłana!Przyjaciela Błogosławionego Księdza Jerzego Popiełuszki!

K... pier…, jeśli wygłosisz ten pier… wykład, to gorzko tego pożałujesz” - takimi słowami miał zwrócić się do księdza Stanisława Małkowskiego jego przełożony, ksiądz proboszcz z parafii X. Za co wyzwiska? - Bo ksiądz Stanisław Małkowski znalazł się w gronie prelegentów Kongresu „Dla społecznego panowania Chrystusa Króla”.

O co chodzi? Przed kilku dniami zadzwonił do mnie profesor Mirosław Dakowski. - Panie Wojtku, niech pan coś zrobi, bo zamęczą Stasia. On sam nie ma już siły się bronić – rzucił krótko, by po chwili dodać: - Został wyzwany od najgorszych i to nie pierwszy raz. Tym razem tylko za to, że znalazł się na liście prelegentów Kongresu „Dla społecznego panowania Chrystusa Króla”, który odbył się 24 i 31 maja br. w Warszawie i Częstochowie. Jest coraz gorzej…

Zapytałem księdza Stanisława Małkowskiego, czy to prawda. - I cóż ja mogę odpowiedzieć? Prawda, niestety – odparł smutno.

Z dalszej relacji księdza wynikało, że nie uległ groźbom i wykład wygłosił. I od tamtej pory ksiądz proboszcz nasilił ograniczanie odnośnie liczby odprawianych pogrzebów - ograniczając tym samym do minimum sprawowanie służby (i przy okazji także możliwość pozyskiwania środków do życia).
Przez kilka dni zastanawiałem się, czy można, czy wolno mi, taką informację upublicznić – Ksiądz Stanisław zostawił mi w w tej kwestii wolną rękę. Rozważałem różne aspekty sytuacji, radziłem się osób, którym ufam i doszedłem do wniosku, że milczeć w tej sprawie jednak nie można, z wielu względów - nie tylko dlatego, że w ten sposób nikt nie ma prawa zwracać się do starszego człowieka, tym bardziej do kapłana – i to jeszcze takiego Kapłana…

Refleksje dotyczące osoby księdza Stanisława Małkowskiego, z którym mam zaszczyt się przyjaźnić, zawarłem w książce „Z mocy nadziei”. Tak naprawdę tyle jest do opowiedzenia o tym kapłanie, że nie wiadomo, od czego zacząć. Z jednej rzeczy wypływa sto innych. Problem polega na tym, żeby się zdecydować, o której opowiedzieć najpierw.

Wydarzenie, które charakteryzuje go najlepiej, miało miejsce latem 2010 roku. Na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie podjęto właśnie walkę z krzyżem, bo nowo wybranemu prezydentowi, Bronisławowi Komorowskiemu, przeszkadzał ten symbol Zmartwychwstania, przyniesiony przez harcerzy pod pałac prezydencki po tragicznej śmierci w Smoleńsku prezydenckiej pary, Lecha i Marii Kaczyńskich oraz towarzyszących im blisko stu osób. Krzyża broniło kilkaset modlących się przy nim osób, z księdzem Stanisławem Małkowskim na czele. I właśnie wówczas w samym sercu stolicy miały miejsce wydarzenia, w które pewnie nigdy bym nie uwierzył, gdybym ich nie widział na własne oczy.

Podczas jednej z rozmów ksiądz Stanisław zasugerował mi, że będzie dobrze, jeśli do modlitwy pod krzyżem włączy się więcej osób, więc przyjechałem do Warszawy i dzięki temu mogłem obserwować dramatyczne wydarzenia znajdując się w oku cyklonu. Wraz z innymi modlącymi się osobami spędziłem pod krzyżem tylko jeden dzień, ale to wystarczyło, by zobaczyć dość: hordy satanistów z wytatuowanymi trzema „szóstkami” na palcach i wielkimi przenośnymi magnetofonami, które dudnieniem zagłuszały modlitwy, dziesiątki łysogłowych, pijanych mężczyzn, szarpiących starszych ludzi oraz podobna liczba policjantów, którzy bezczynnie stali tuż obok udając, że nie widzą oprawców oraz ich poniewieranych ofiar. Całość przedstawiała obraz więcej, niż abstrakcyjny.

Mimo takiej sytuacji, potencjalnie bardzo groźnej, kilkaset osób trwało pod krzyżem do czasu, aż pod osłoną nocy zabrano krzyż spod pałacu. Zanim to nastąpiło, ksiądz Stanisław Małkowski został wezwany przez przełożonych do odstąpienia od obrony krzyża, pod groźbą suspensy, czyli zawieszenia czasowo wyrzucającego poza nawias Kościoła. Jednocześnie powiedziano mu ironicznie, że - jak to określił w rozmowie z księdzem jeden z przełożonych - „nie załapałeś się na prawdziwe męczeństwo, to teraz twoje męczeństwo będzie polegać co najwyżej na oblaniu ciepłym moczem”.

Ostatecznie Stanisława Małkowskiego, którego postawa stanowiła wzór dla wszystkich kapłanów, „nagrodzono” odebraniem duszpasterstwa w Hospicjum dla umierających Sacra Miser na Krakowskim Przedmieściu - służby, którą kochał i którą pełnił od lat. Taka „nagroda” za obronę krzyża spotkała bohaterskiego kapłana, który w stanie wojennym cudem uniknął śmierci z rąk Służby Bezpieczeństwa, ale nie uniknął rozlicznych przykrości, a nawet prześladowań w wolnej, podobno, Polsce, w której do dziś, gdyby nie mieszkanie matki na Saskiej Kępie, nie miałby gdzie się podziać.

Pamiętam, jakie wrażenie wywarł na mnie ten niezłomny i skromny ksiądz, gdy przed laty spotkałem go po raz pierwszy. „Prawdziwy kapłan i uczciwy człowiek” – taka była moja pierwsza myśl i taka była pierwsza myśl prawie każdego, kto spotkał na swojej drodze Stanisława Małkowskiego. O takiej ocenie decydowała cała sylwetka, ale przede wszystkim twarz, bo na twarzy człowieka zapisane jest wszystko wstecz, od samego początku. Była to twarz człowieka o takiej uczciwości, że nie było w nim miejsca na nic innego. Po prostu niczego nie pragnął, a trzeba czegoś pożądać, żeby być nieuczciwym. Szczera twarz, otwarta twarz, patrzenie prosto w oczy – to w pierwszej kolejności zwracało uwagę u księdza.

Przez szereg następnych lat przy każdym spotkaniu jedynie utwierdzałem się w przekonaniu, że mam szczęście przyjaźnić się z człowiekiem niezwykłym. Tak było, gdy odwiedzałem go w Hospicium Res Sacra Miser na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie i widziałem, z jakim zaangażowaniem pomaga umierającym pacjentom w przygotowaniu się do przejścia na Drugą Stronę. Tak było, gdy każdą wolną chwilę poświęcał na wspieranie kilkuset nieszczęśników, którzy trafili do miejsc odosobnienia.

Tak było, gdy z pokorą znosił nieformalny zapis na jego nazwisko, utrudniający, a częstokroć wręcz uniemożliwiający mu głoszenie homilii w kościołach na terenie całego kraju. Tak było, gdy na spotkaniu bohaterów programu „Pod prąd” w warszawskich Hybrydach zapytany, co zmieniło się u niego od lat osiemdziesiątych, odpowiedział bez cienia skargi: „nic się nie zmieniło, wtedy byłem w podziemiu i dziś jestem w podziemiu”.

Tak było, gdy bliscy generała Zenona Płatka ze zbrodniczego Departamentu IV SB, nieświadomi niezwykłości sytuacji, poprosili księdza Małkowskiego o zgodę na poprowadzenie katolickiego pogrzebu dla generała, który w latach osiemdziesiątych właśnie na księdza Małkowskiego wydał wyrok śmierci – i uzyskali akceptację niedoszłej ofiary.

Tak było wreszcie, gdy każdorazowo w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego pokonanie dwustu metrów, od cmentarnej bramy wejściowej do Pomnika Gloria Victis na warszawskich Powązkach, zajmowało nam godzinę, bo setki osób chciało podziękować księdzu za to, że jest, jaki jest…

O tym, jak to możliwe, że taki kapłan traktowany jest w taki sposób w wolnej – podobno – Polsce, szerzej w książce – już jesienią. A niniejszym publicznie apeluję do przełożonych księdza Stanisława Małkowskiego o godne traktowanie tego niezwykłego kapłana. Od dłuższego czasu ten przyjaciel Błogosławionego Księdza Jerzego nie jest traktowany tak, jak na to zasługuje.

Czy jednak to, że tak jest oznacza, że tak być musi?

*********************************************************

Przed nami był jeszcze tylko ostatni dzień naszego tygodniowego pobytu w Kanadzie, który w kontekście ostatnich wydarzeń miał być zarazem dniem najprzyjemniejszym. Przyjechaliśmy kwadrans przed ustalonym czasem, ponieważ podwożący nas na miejsce kolega spieszył się do pracy, ale ksiądz najwyraźniej też nie mógł się doczekać spotkania, bo oczekiwał nas na zewnątrz. Wyszliśmy z samochodu, pożegnaliśmy się z naszym przyjacielem i udaliśmy się w stronę schodów. Zastanawiałem się później, czym było to owe nieokreślone „coś”, co z miejsca mnie zaniepokoiło, gdy podeszliśmy do naszego gospodarza. Starannie wystudiowany obojętny wyraz twarzy? To, że wyglądał znacznie starzej niż przy ostatnim spotkaniu zaledwie przed kilkunastoma godzinami? Oczekujący nas zewnętrznie nie zmienił się nic a nic, ale był to nie ten sam człowiek, co poprzedniego wieczora. Nie spodobało mi się to, co zobaczyłem, zanim się jeszcze odezwał, ale pomimo złych przeczuć nie spodziewałem się, że to, co usłyszę, nie spodoba mi się jeszcze bardziej niż to co widzę.

– Proszę o wybaczenie, ale nie będzie ksiądz mógł odprawić mszy świętej – wyrzucił z siebie jednym tchem.
Zatkało mnie. Zdążyłem tylko skonstatować, że przez tę jedną noc zmieniła się u niego nie tylko mimika, ale nawet głos, który teraz wydawał się głębszy. Najwyraźniej zatkało także księdza Małkowskiego, bo patrzył w twarz naszego gospodarza bez jednego słowa. Może dlatego, że to co naprawdę miałby do powiedzenia, było wbrew jego naturze, a może dlatego, że są sytuacje, w których trudno powiedzieć coś mądrego. Tak więc milczeliśmy, czekając na coś, co miało się wydarzyć, ale się nie wydarzyło. Może na coś w rodzaju „nie będzie mógł ksiądz od-prawić mszy świętej, bo…” albo jakiekolwiek inne wyjaśnienie – ale nie było żadnego. Zamiast tego gospodarz lustrował czubki swoich butów, jakby chciał sprawdzić, czy zostały dobrze wyczyszczone i lśnią jak należy. Najwyraźniej z butami było wszystko w porządku, bo po chwili, podniósł wzrok i dodał:
– Nie będzie mógł ksiądz wziąć udziału także w koncelebrze – tu zawahał się na jedną maleńką chwilkę, jakby coś w sobie ważył. – Ani w spotkaniu z kombatantami – wydusił wreszcie z siebie z niemałym trudem i wyraźnym ociąganiem.

Spojrzałem na księdza Stanisława, na twarzy którego uwidocznił się gniew, ale zaraz potem smutek, jak płomień objął go w jednej chwili – lecz opanował się. Pytającym wzrokiem spojrzał na księdza z Toronto, który jednak ponownie zajął się lustracją swoich butów.
– Niech ksiądz spojrzy mi w oczy – poprosił wreszcie ksiądz Stanisław Małkowski. Gospodarz oderwał spojrzenie od ziemi i spojrzał na starszego o ćwierć wieku kapłana.
– Mam tylko jedno pytanie: dlaczego?
– Proszę o nic nie pytać. Byłoby dobrze, gdyby ksiądz już sobie poszedł – odparł gospodarz parafii.
Nie zdążyłem dobrze się zastanowić, jak zachować się w tej sytuacji, ani co będzie dalej, gdy nagle ksiądz Stanisław energicznie ruszył do przodu. – Co ksiądz najlepszego wyprawia?! – gospodarz wbiegł za nim i zastąpił mu drogę.
– Za chwilę odejdę, ale chciałbym zmówić modlitwę i pokłonić się Jezusowi.
– To niech ksiądz pokłoni się gdzie indziej. Jest tyle innych kościołów – krzyknął miły naszemu sercu wczorajszy serdeczny gospodarz, dziś jakże odmieniony. Z wczorajszej grzeczności nie pozostał nawet ślad. I nagle dotarło do mnie to, co powinienem dostrzec od razu, ale z jakichś przyczyn nie dostrzegłem: ten człowiek był przerażony. Śmiertelnie przerażony. Naparł teraz na księdza Stanisława całym ciężarem swojego ciała i, nim zdążyłem zareagować, wypchnął go za drzwi świątyni, do tego tak niefortunnie, że, zatrzaskując je, głęboko zranił księdzu wskazujący palec. Krew pociekła strużką na podłogę i sutannę.
– Przykro mi – rzucił na odchodne gospodarz parafii.

Wyjąłem chusteczkę i obwinąłem nią ranę mojego przyjaciela, który wydawał się jakby nieobecny. Staliśmy z księdzem przez chwilę w milczeniu, po czym usiedliśmy na schodach świątyni, do której wchodzili mijający nas ludzie. Dziesiątki, może setki osób podążających na uroczystą mszę świętą. Pamiętam, co wtedy pomyślałem: jak nieprawdopodobnym absurdem była ta sytuacja, w której do kościoła mógł wejść każdy – absolutnie każdy – tylko nie kapłan, który całe życie zawierzył Bogu.
Wszystko to było tak kuriozalne i nierzeczywiste i aż trudno było uwierzyć, że działo się naprawdę. Ale to działo się naprawdę…

Spojrzałem na mojego przyjaciela i ujrzałem widok, który wstrząsnął mną do głębi, bo było to coś, czego nie widziałem ani nigdy wcześniej, ani nigdy później. W jego oczach, jeszcze przed chwilą tak ufnych i radosnych, był teraz niewysłowiony smutek, a po policzku spływała łza, gość na tym obliczu niezwykle rzadki. Zastanawiałem się potem wielokrotnie, co poruszyło tego dzielnego człowieka do tego stopnia, że aż doprowadziło do niemej rozpaczy – coś, co nie udało się ani oprawcom z SB, którzy wydali na niego wyrok śmierci, ani bandytom z WSI, którzy przy pomocy agentury niszczyli go przez dziesiątki lat, a udało się innemu księdzu, który jeszcze kilkanaście godzin wcześniej był uosobieniem uprzejmości i zapewniał o swojej przyjaźni. I doszedłem do jedynego sensownego wniosku: najprawdopodobniej zadziałał kontrast – przepaść pomiędzy wytworzoną dnia poprzedniego wizją szczęścia, jakim dla tego najprawdziwszego z prawdziwych kapłanów była perspektywa odprawienia mszy świętej i spotkania z kilkuset polskimi kombatantami w Kanadzie, a brutalnością wyrzucenia z kościoła dnia następnego. Była to przepaść zbyt wielka i zbyt niepojęta nawet dla tego człowieka nie do złamania.

Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do kolegi, który nas tu przywiózł. Przyjechał błyskawicznie. Nie zadawał zbędnych pytań, ale ja wiedziałem, że on wie. Później okazało się, że tak było w istocie i że kiedy zobaczył nas siedzących na schodach kościoła, postanowił zatrzymać w kadrze ten niecodzienny obraz, wykonując zdjęcie komórką… Po trzech kwadransach byliśmy już w domu, w Mississaudze, mając przed sobą cały dzień, który dla nas tak naprawdę już się skończył…

Wieczorem, gdy w mieszkaniu naszych przyjaciół wszyscy poszli już spać, pogrążyłem się w rozmyślaniach. Nie były to przyjemne rozważania.
Myślałem o księdzu z Toronto. Było coś niepojętego w tym, że ksiądz, tak serdeczny i gościnny, podejmujący księdza Stasia Małkowskiego z taką atencją i wręcz uwielbieniem, nagle, niczym w kreskówkach, przemienił się w człowieka zimnego, brutalnego i wręcz wrogiego

Czy poprzedniego dnia mógł udawać kogoś, kim w rzeczywistości nie był, czy jego życzliwość mogła być tylko przemyślaną na zimno grą? Nie!
Jego zachowanie było nazbyt spontaniczne i szczere, by mogło być udawane. Wiedziałem, że nie ma takiego aktora, który potrafiłby wcielić się w taką rolę aż do tego stopnia. Poza wszystkim – po co ksiądz miałby odgrywać taką rolę i czemu miałaby służyć tak wyrafinowana gra? Nie miałem zatem najmniejszych wątpliwości, że uwielbienie naszego gospodarza okazywane księdzu Małkowskiego poprzedniego wieczora było równie spontaniczne, co autentyczne. Co się więc stało, że doszło w nim aż do takiej przemiany i to zaledwie w ciągu jednej nocy? Nie zamierzałem przed samym sobą udawać, że wiem, co spowodowało, że ksiądz z Toronto zachował się tak jak się zachował, ale w oparciu o logikę i zdrowy rozsądek, a także na bazie tego, że wiedziałem, co wiedziałem, było tylko jedno wytłumaczenie. Darowałem sobie zatem pytanie o to, kto zadziałał – a jednak sam fakt, że ktoś zadziałał, był dla mnie tak oczywisty, jak to, że woda jest mokra. Być może ktoś, komu nasz gospodarz się pochwalił, jakiego to nazajutrz będzie miał gościa, a kto chodził na „smyczy” kogoś innego, uraczył go bajeczką o „szalonym Małkowskim”? A może ktoś uświadomił mu, że podejmując takiego gościa właśnie pogrzebał swoją karierę i co najwyżej załatwił sobie „awans” do parafii na Grenlandii bez prawa głoszenia kazań, bo ksiądz kardynał X..., szczery przyjaciel prezydenta Polski Bronisława Komorowskiego – z którym kardynał jest po imieniu – a zaprzysięgłego wroga księdza Małkowskiego, nie podaruje takiego afrontu? A może wydarzyło się jeszcze coś innego?

Jasne było dla mnie jedno: ktoś przypilnował tej sprawy i nie popełnił „grzechu zaniechania”.

********************************************************************************************************

Fragment książki pt. „Ksiądz”

Dochodziła 22 15 w minioną sobotę, gdy zadzwonił do mnie ksiądz Stanisław Małkowski. - Przed chwilą zostałem napadnięty i pobity w moim domu przez więźnia, którym się opiekowałem. Co w tej sytuacji powinienem zrobić? - zapytał krótko...

Poradziłem księdzu Stanisławowi, by natychmiast powiadomił policję, tym bardziej, że napastnik, który go pobił i ograbił z pieniędzy, zapowiedział powrót. - Brat, z którym przed chwilą rozmawiałem, poradził mi to samo. Dzwonię zatem na policję - odparł ksiądz Stanisław i poprosił, by nie nagłaśniać sprawy, bo - jak tłumaczył - obawia się o zdrowie mamy, która mogłaby przeżyć stres związany z informacją o napadzie i w efekcie podupaść na zdrowiu. Danego księdzu słowa,rzecz jasna,dotrzymałem i nikomu o wydarzeniu nie opowiedziałem. Ponieważ jednak informacja przedostała się do mediów (co było do przewidzenia, choćby z tego względu, że ślady pobicia widocznesą na twarzy księdza), czuję się w obowiązku nawiązać do tego wydarzenia, które potencjalnie może okazać się niebezpieczne – i nie myślę tu tylko o pospolitych przestępcach. Nie trzeba bowiem wielkiej „pomysłowości”, by wyobrazić sobie scenariusz, w którym tzw. „nieznani sprawcy” podejmują jakieś działanie zrzucając odpowiedzialność na tychże pospolitych przestępców i odnosząc je do napaści, której ksiądz Stanisław Małkowski właśnie padł ofiarą. O wydarzeniu z ostatniej soboty myślę zatem z jednej strony w kategoriach ostrzeżenia, z drugiej - smutnej refleksji. Ten niezwykły ksiądz, który cudem uniknął śmierci z rąk Służby Bezpieczeństwa, ale nie uniknął rozlicznych - najdelikatniej rzecz ujmując – przykrości w wolnej, podobno, Polsce, do dziś, gdyby nie mieszkanie matki na Saskiej Kempie, nie miałby gdzie się podziać. Przez ostatnich trzydzieści lat, które właśnie upływają od śmierci Błogosławionego Księdza Jerzego Popiełuszki, jego najbliższy przyjaciel cały czas jest marginalizowany, a nawet prześladowany, z najróżniejszych zresztą stron.Groźba suspensy za obronę krzyża na Krakowskim Przedmieściu, odebranie posługi w hospicjum Res Sacra Miser czy wyzwiska za uczestnictwo w Kongresie „ Dla społecznego panowania Chrystusa Króla”, to tylko przykłady przykrości, jakie spadają na księdza Stanisława Małkowskiego. Na dobrą sprawę, nie wiadomo za co. Pytań jest więcej: dlaczego na przykład przełożeni jasno i jednoznacznie nie powiedzą publicznie, że na księdzu Stanisławie nie ciąży żaden zakaz wygłaszania homilii poza Diecezją Warszawską, który to rzekomy zakaz jest niejednokrotnie przywoływany,jako pretekst do odmawiania wiernym zgody na zapraszanie księdza Małkowskiego? Jest czymś niepojętym, że puszczona przed laty w ruch fałszywa informacja wciąż jest podtrzymywana i nikt z tym nic nie robi. A to także tylko jeden z wielu przykładów spychania na margines najbliższego przyjaciela Błogosławionego Księdza Jerzego Popiełuszki, którego okrągłą, trzydziestą rocznicę śmierci, będziemy obchodzić za niespełna dwa miesiące. Warto w tym miejscu przypomnieć - ku przestrodze - że w stosunku do Księdza Jerzego SB też posługiwała się pospolitymi przestępcami, nim przystąpiono do "ostatecznego rozwiazania". Jeżeli więc nie teraz jest dobry czas na wyprostowanie zawirowań” nagromadzonych wokół księdza Stanisława Małkowskiego i na udzielenie wsparcia temu duchowemu spadkobiercy Księdza Jerzego - to kiedy?

Wojciech Sumliński

blog.wsr24.pl/ksiadz-fragment…

wpolityce.pl/kosciol/199743-sumlinsk…

oraz fragmenty książki"Ksiądz"W.Sumlińskiego
Radek33
To co umieściłem to nie jest wszystko co Ks. Stanisław musi znosić, może kiedyś jeszcze spiszę i wrzucę inne fragmenty z książki "Ksiądz", która polecam, jak np zadziwiające odpowiedzi rzecznika kurii która odwiedził Wojciech Sumliński, dotyczące ks. Małkowskiego, oraz złośliwości które do tej pory go spotykają od przelozonych
Radek33
Większość z tego co wstawiłem nie ma w internecie, przepisałem ręcznie z książki "Ksiądz" W Sumlinskiego
Doktor wiee
Tak się kończy brak lustracji w kościele ,,Judasze'' którzy powinni być osądzeni za współpracę z komuną dobrze się mają ba nawet dużo z nich awansowało ale język i słownictwo swoich mocodawców jak widać zachowali i po tym ich poznacie.
Radek33
A ilu z nich SB powsadzalo do seminariów jako agentów i do dziś robią kariery? Tylko jeden Pan Bóg wie
NOWAERA shares this
132
Przesyłam dalej.
Tradycja i Wiara
Lepiej moczem niż kwasem. Niech nie narzeka. I od razu męczeństwo ... Oj zmiękliśmy wszyscy, a szczególnie księża...
Radek33
I po co tak pieprzysz, Kto narzeka? Słyszałeś gdzieś o tym wcześniej? Gdyby nie W. Sumliński prawie nikt nie miałby pojęcia jak dreczony jest ks. Stanisław. I nie on ma się za męczennika, tylko zakpił z niego przełożony, najpierw naucz się czytać, przemyśl i dopiero komentuj
Bogna Fler
Straszne, to się w głowie nie mieści, że można tak traktować starszego człowieka - kapłana i człowieka bez skazy. W strasznych męczarniach będzie konał sprawca tych prześladowań, o karze wiecznej nie wspomnę.