kulmsee
274

Rozdział 18. Brama (Opowieści pani Gritty)

Wiatr nieco zelżał. Dął teraz nieprzerwanie, ale stałym rytmem. Otwarta brama zamku odpowiadała mu rezonansem i brzeg rzeki opleciony został przenikliwym dudnieniem. Metalową zbroję rycerzy oblepiała wciąż woda. Wolno wysychając zostawiała tylko na nierównościach opancerzenia zielone drobinki. Wydawały one osobliwy swąd współgrający z ponurym nastrojem tej okolicy. Herman stał na czele chorągwii. Tak jak wcześniej mierzył wzrokiem rzekę, tak teraz uważnie przyglądał się twierdzy. Nie spuszczając z niej wzroku zwrócił się do Kai.
- Bardzo łatwo poddać się temu posępnemu otoczeniu. Mamy jednak coś, co wciąż nam przypomina o domu po tamtej stronie rzeki.
Mówiąc te słowa krzyżak chwycił przyczepione do zbroi kwiaty lawendy. Rzeczywiście ich zapach w tej okolicy nabrał jeszcze większej słodyczy i wyrazistości. Pomimo oblepiającego każdego z krzyżaków brudu rzeki, pomimo zgnilizny otaczającej rosnące nad samą wodą drzewa, pomimo mułu zawierającego zapewne gnijące szczątki dawnych żywych organizmów zapach lawendy otaczał zakonne wojsko odgradzając je szczelnie od tej smutnej rzeczywistości. Dopiero teraz Kaja zrozumiała sens prośby skierowanej do niej przez Birgittę Birgersdotter jeszcze w opactwie Varnhem.
Konrad wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Hermanem i ruszył w pojedynkę w kierunku wciąż otwartej na oścież bramy. Zalegające między murami a rzeką błoto tłumiło tętent końskich kopyt, tak więc dawny mazowiecki książe poruszał się praktycznie bezgłośnie. W przeciwieństwie do pozostałych rycerzy nie nosił hełmu zakrywającego całą głowę, jedynie nasal dzielił jego twarz. Oczy księcia usilnie szukały jakichkolwiek oznak życia. Do zakończonej ostrym łukiem ceglanej bramy pozostało już tylko kilkadziesiąt kroków gdy uszy Konrada wyłowiły z szumu wiatru jakiś chrzęst. Koń mimowolnie wyczuwając wyczekiwanie rycerza stanął. W tej chwili chrzęst powtórzył się, jednak był dłuższy i wyraźniejszy. Nie minęła chwila, a potężna, ciężka brona opadła gdzieś zza ostrego łuku bramy zagradzając wejście do Castrum Eve. Koń stanął dęba, a gdy Konrad go opanował dostrzegł jednocześnie, że za broną pojawili się ludzie. Trzymali wycelowane wprost w niego łuki. Także mur otaczający zamek jakby ożył. Między blankami pojawiły się równie naprężone jak te wewnątrz bramy łuki. Po chwilowym zamieszaniu na powrót wszystko ucichło. W powietrzu tylko można było poczuć napięcie i wyczekiwanie. Książe skierował tymczasem wzrok na ośmioboczną wieżę widniejącą za murem oraz jednym z zamkowych skrzydeł i zawołał donośnie i wolno.
- Nazywam się Konrad. Jestem synem Kazimierza i Heleny. W imieniu Władających Jerozolimą żądam zwolnienia z niewoli Krzysztofa, który podjął decyzję o życiu zgodnie z przedwiecznymi prawami ustalonymi przy zakładaniu podwalin świata. Winy Krzysztofa zostały spłacone przez Jerozolimę. Nie macie już żadnego prawa, aby nadal pastwić się nad tym chrześcijaninem.
Ponownie zaległa cisza, jedynie napięte cięciwy łuków i strzały drżące i gotowe do krótkiego lotu w stronę księcia świadczyły, że ktokolwiek słuchał tych słów. Obserwująca tą scenę Kaja mocniej ścisnęła lejce. Odwróciła się na moment w kierunku Hermana, ale i jego twarz była pełna wyczekiwania. Rycerze zakonni nieco wycofali się na widok wycelowanych w Konrada łuków skupiając całą chorągiew na dość wąskiej przestrzeni. W tym momencie brona bramy lekko drgnęła. Kaja uniosła się chcąc lepiej widzieć co się dzieje. Spodziewając się dojrzeć w bramie ojca skupiała całą swą uwagę na unoszącej się wciąż bronie. Konrad również wycofał się na kilka kroków zwalniając błotnistą drogę wiodącą z zamku w kierunku pozostałych z tyłu rycerzy. Kiedy ostre zakończenie brony znalazło się na wysokości człowieka łucznicy stojący dotąd wewnątrz rozstąpili się. Między nimi przecisnęła się za to postać zmierzająca ku wyjściu z zamku.
***
Kociołek z gęstą zupą to syczał, to świerczał nad ogniskiem rozpalonym w zamkowym kominku.
- Pora wstać - Ewa delikatnie poruszyła ramieniem Krzysztofa. Mężczyzna zmęczony wydarzeniami ostatnich dni spał twardo, jednak dziewczyna nie dawała za wygraną. Krzysztof gdy w końcu oprzytomniał spojrzał najpierw na Ewę, potem na wnętrze przypominające dawną zamkową kaplicę. Teraz była zupełnie pusta, a gołe mury ozdabiały tylko pozbawione witraży okna. Czerń nocy dopiero co rozświetlały pierwsze łuny świtu. Krzysztof przypomniał sobie, że dawniej razem ze swymi rodzicami śpiewali często pieśni jakże bardzo pasujące do tej pory dnia.

Kiedy ranne wstają zorze,
Tobie ziemia, Tobie morze,
Tobie śpiewa żywioł wszelki,
Bądź pochwalon, Boże wielki!

Dziewczyna odsunęła się nieco pozwalając Krzysztofowi odpędzić ostatnie resztki snu. Ten z kolei uświadomił sobie, że przecież nadszedł wreszcie moment, gdy transportowany drewnianą łodzią miał przepłynąć rzekę oddzielającą niebo od piekła i wkroczyć wreszcie do Jerozolimy. Tam gdzie znajdują się wszystkie jego przybrane dzieci. Szymon, Jakub…

Wielu snem śmierci upadli,
Co się wczoraj spać pokładli...

Krzysztof dalej nucił swoją pieśń, a jego oczy śmiały się wesoło. Wszystko wydawało mu się piękne. I stare ceglane mury, i ogień na palenisku, i sklepienie wysoko nad głową, gdzie krzyżowały się w piękny, prosty sposób dwa architektoniczne żebra. Nawet okna były piękne. Nawet zdawało mu się, że jest w stanie dostrzec przez nie bijący zza rzeki szmaragdowy blask niebieskiego królestwa. To już tak niedaleko. Już za kilka chwil ostatecznie skończy się koszmar wojny. Już za chwilę ciężkie czasy na ziemi odejdą w niepamięć. Będzie można rzucić się w ramiona bliskich, a tamte wydarzenia ulegną zapomnieniu.
Gdy był już gotowy Ewa podała mu prostą drewnianą miskę i wskazała wrzącą w kociołku zupę.
- Kiedy ruszamy? - zapytał mężczyzna nalewając potrawę do naczynia. Dopiero teraz zauważył, że pomieszczenie pełne wczoraj łuczników było zupełnie puste.
- Już za chwilę. Dnieje. Za dwa kwadranse łódź będzie gotowa - odparła Ewa - my też musimy być gotowi.
- Ja mogę płynąć nawet i teraz
Krzysztof uśmiechnął się do dziewczyny pochłaniając wręcz posiłek. Po wielu dniach wątpliwości i beznadziei wróciła do niego nagle pewność siebie. I ten charakterystyczny dla wielu ojców rozmach. Śmiejące się oczy, mocne gesty, stanowczy, donośny głos. To wszystko wróciło gdy wątpliwości ustały, gdy zdawało się, że serce mężczyzny zostało całkowicie uleczone, a rany zadane seriami z karabinów maszynowych w podtoruńskim lesie zabliźniły się całkowicie.
- Zjedz - szepnęła Ewa. W korytarzu prowadzącym z dawnej komnaty komtura do kaplicy rozległy się głośne kroki. Po chwili w wielkim portalu wejścia pojawił się dziwnie niski człowiek. Strzelistość architektury tego miejsca niezwykle mocno kontrastowała z jego przygarbioną postacią.
- O, jesteś Ladonie - zawołała Ewa - Ladon będzie z nami podróżował łodzią na sąsiedni brzeg rzeki - mrugnęła okiem w kierunku przybysza.
- Czy możemy już zejść do łodzi? - odparł Krzysztof zamiast powitania.
- Nie możemy teraz płynąć - odparł zamiast dziewczyny Ladon - Niemcy nadchodzą!
Głuchy odgłos uderzenia drewnianej miski o kamienną podłogę przeszył całe pomieszczenie. Krzysztofem wstrząsnął dreszcz. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie gniewu. Ewa chwyciła go za rękę.
- Chodź, pobiegniemy na wieżę. Zobaczymy co się dzieje!
Mężczyzna w pierwszym momencie zaskoczony poddał się jej rozkazowi i po chwili pędził razem z nią co tchu po stromych schodach wijących się wewnątrz ośmiobocznej budowli. Zanim wybiegli na dziedziniec Ewa zdążyła tylko krzyknąć do przybysza: zamknijcie bramę!
***
Tomek z całych sił próbował rozruszać silnik Swordfisha. Razem z Jakubem naprzemiennie to kręcili śmigłem, to sprawdzali instalację paliwową w samolocie.
- Nic z tego, tu chyba potrzeba pana Włodzimierza - sapnął w końcu Jakub ocierając pot z czoła. Słońce nad opactwem Varnhem prażyło niemiłosiernie.
- Może to wina temperatury? - zawahał się Tomek.
- Bo ja wiem? Może. Nigdy nie zdarzyło się tutaj coś podobnego. Żeby samolot pana Włodzimierza odmówił posłuszeństwa…
- Zawołajmy go! Może Kaja potrzebuje pomocy? - Tomek wyraźnie się niecierpliwił.
- A ja myślę, że Władający Jerozolimą nie ustalili jeszcze czasu, w którym będziesz mógł polecieć po ojca Tomku - odparł tubalny głos. Zza rozłożystego wiśniowego drzewa wyszedł Włodzimierz.
- Ale… - Tomek niecierpliwił się coraz wyraźniej.
- Nie czas chłopcy. Coś poszło nie tak - odparł ojciec Józefa.
***
- Widzisz? To Niemcy - Ewa szeptała prosto do ucha Krzysztofa nie pozwalając dojść mu do głosu.
- Widzisz? To czarne orły na proporcu. Takie jak mieli ci w Barbarce. Widzisz? Pamiętasz? Widzisz tamtego Polaka? Słyszysz jak woła? Chce byś pojechał razem z tymi Niemcami! To chyba jakaś kpina! To on sprowadził krzyżaków do Polski. Ale co to za Polak! Przecież jego matka była Czeszką! To on sprowadził tu to całe zło. Chcesz z nimi jechać? Jedź! Jedź, tak samo jak pojechałeś wtedy z Niemcami do Barbarki. Co za kpina! Jerozolima z ciebie kpi! Chciałeś się uwolnić, a oni dzięki Jerozolimie po ciebie wrócili! My cię więzimy? Tu jesteś wolny! Przecież nikt nie zabrania ci iść z tymi Niemcami!
Szept dziewczyny stał się bardziej syczący. Włosy stały się już widocznie mokre. Miało się wrażenie, że ich powierzchnia kryje coś pod sobą. Nagle na szczycie wieży, tuż obok miejsca gdzie stała Ewa pojawił się kruk, potem drugi.
- Chodź. Zaprowadzę cię do Niemców… Niemcy przyszli po ciebie… Chodź... - Ewa postawiła stopę na schodku rozpoczynającym drogę z wieży w dół. Krzysztof spojrzał jednak zza flanki na formujących szyk rycerzy z czarnymi krzyżami na piersi i spuścił oczy. Zamiast zejść na dół usiadł pod flanką na której zaraz potem przefrunęły kruki. Ewa uśmiechnęła się.
- Zostań - szepnęła, po czym zbiegła po schodach w stronę bramy. Brona podniosła się i Ewa wyszła naprzeciw zakonnym rycerzom.