To wołanie o rozsądek. Do moich kolegów, do innych księży. Chcę im powiedzieć: zobaczcie, do czego prowadzi ta duchowość i takie eksperymenty. Zobaczcie, do czego doprowadziła ikony tej duchowości - ks. Posackiego, ks. Błaszkiewicza, podobno także dominikanina ojca Krzysztofowicza

Ksiądz, który zrzucił sutannę [WYWIAD]

14:39, 07.10.2014 | Małgorzata Rostowska

188
W sierpniu ksiądz Paweł zrzucił sutannę. - Nie mam skłonności homoseksualnych, nie jestem pedofilem, nie mam dzieci ani kochanek - napisał w otwartym liście pożegnalnym. Dlaczego więc odszedł z kapłaństwa?
Jest młody, przed trzydziestką. Elokwentny, zawsze mówi Pan Bóg, Pan Jezus, Matka Boska, nie Jezus czy Maryja. Żegna się przed jedzeniem, odmawia brewiarz. A jednak to on właśnie pod koniec sierpnia porzucił kapłaństwo. To trzeci taki przypadek w diecezji płockiej w tym roku.
Odchodząc, napisał wstrząsający list otwarty do biskupa i Kurii, który obiegł cały płocki Kościół. Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że list napisany w oskarżycielskim tonie, w którym ekskapłan zarzuca, że padł ofiarą eksperymentów psychologicznych i duchowych, czytała lub choćby słyszała o nim większa część płockiego duchowieństwa, zapewne wbrew intencjom adresatów. Dotarł też do niektórych osób świeckich w całej Polsce, między innymi do moich. Co było w liście adresowanym do duchowieństwa i dlaczego ksiądz Paweł porzucił kapłaństwo?
Po co napisał ksiądz ten list?
Mów mi Paweł, nie jestem już księdzem.
Po co napisałeś list? Z zemsty?
Nie, nie mszczę się. Po prostu musiałem opisać swoje motywacje. W naszym księżowskim środowisku zaraz pojawiłyby się różne plotki i rzekome powody. Głównie towarzyskie. A to, że jestem gejem, a to, że mam dziecko. Chciałem chronić swoje dobre imię i moich bliskich.
Dlaczego zatem zrzuciłeś sutannę?
Ze względów moralnych i światopoglądowych. Wierzę w Pana Boga, odmawiam brewiarz, modlę się, ale nie mogę żyć w konflikcie sumienia i za cenę spokoju robić rzeczy, co do których nie jestem przekonany, a wręcz uważam, że są szkodliwe i których stałem się ofiarą. Aby to zrozumieć, trzeba by prześledzić te kilka lat spędzonych w seminarium i kapłaństwie.
Zacznijmy więc od początku - w 2004 r. jako młodych chłopak wstępujesz do Wyższego Seminarium Duchownego w Płocku. Czego wtedy chciałeś?
Przekraczam progi seminarium jako zwykły, prosty kleryk, który chce być księdzem, służyć Panu Bogu i ludziom, sprawować sakramenty, uczyć religii w szkołach.
Brzmi zwyczajnie.
W ogóle życie kapłana jest nudne, wykonujesz w kółko te same czynności. Nudne i samotne. Z drugiej strony niezwykłe, bo sprawujesz niezwykłe sakramenty, pomagasz ludziom, z których każdy ma swoją historię.
Jakie były te pierwsze lata w seminarium?
Wszystko było nowe i fascynujące. Dużo się uczyłem, modliłem, rozmawiałem z ludźmi. Coraz bardziej chciałem być księdzem, pragnąłem wzrostu duchowego. Tak było aż do trzeciego roku.
Co się wtedy stało?
Wtedy nagle okazało się, że moim największym problemem jest mój ojciec, który zmaga się z chorobą alkoholową. Ojciec duchowny w seminarium, któremu bardzo ufałem i zwierzałem się ze wszystkiego, orzekł, że bycie dorosłym dzieckiem alkoholika ma poważne konsekwencje i że mogę nie dostać święceń. I że muszę iść na terapię dla DDA.
Rzeczywiście sytuacja rodzinna aż tak dawała ci się we znaki?
A skąd! Ale ojciec duchowny twierdził, że nawet jeśli ich teraz nie mam, to prędzej czy później pojawią się ogromne problemy w relacjach, kłopoty z autorytetami i tak dalej.
Uwierzyłeś?
Tak, wtedy przyjmowałem wszystko bez zastrzeżeń, ufałem im, poza tym trochę z lęku przed wyrzuceniem. Naprawdę chciałem być księdzem. Na terapię pojechaliśmy do ośrodka pod Poznaniem w pięciu, bo poza mną pomocy psychologa zdaniem ojca duchownego potrzebowało jeszcze czterech kleryków. Po pierwszej sesji jeden z nas opuścił seminarium, do końca dotrwało czterech. Dziś połowa z nas nie jest już księżmi…
Jaka to była terapia?
Jeszcze wtedy standardowa, oparta na programie 12 kroków. Taka, którą leczy się alkoholików. Jej podstawowym założeniem jest twierdzenie, że nie tylko alkoholik jest chory - choruje cała jego rodzina.
Pomogła ci?
Jak cholera. Przytyłem 30 kilo, zaczęła się we mnie rodzić nienawiść do własnego ojca i każdego autorytetu oraz agresja, z którą zmagam się do dziś.
Ale przecież terapeuci często pozwalają na totalny rozpad, by potem można było wszystko na nowo poskładać.
Tylko że mnie nikt nie poskładał. Młodszy kolega przyznał kiedyś, że jak wracałem z tygodniowej sesji, to bał się do mnie odezwać, bo nikt nie wiedział, czy nie wybuchnę, taki byłem nerwowy.
A to dopiero ponury wstęp do twojej historii...
Tak. Od jesieni 2008 ksiądz X opiekun roku, który jest psychoterapeutą, rozpoczyna terapię grupową dla naszego rocznika. To terapia prowadzona metodą ustawień rodzinnych według Berta Hellingera, byłego katolickiego księdza i misjonarza, który jak sam przyznaje, wiele z praktyk wysnuł z obserwacji plemienia Zulusów.
Dodajmy, że to bardzo kontrowersyjna metoda, niektórzy jej propagatorzy nie kryją swoich związków z szamanizmem, o czym można przeczytać nawet na ich stronie. Niemieckie towarzystwo systemowe zdecydowanie odcina się od tej metody, ostrzegając przed jej skutkami.
W terapii chodzi m.in. o to, że osoby wcielają się w role członków rodziny pacjenta. Nie tylko żyjących, ale i przodków z wielu pokoleń wstecz, których przewiny, uczucia, podobno my nosimy. Tzw. pole widzące, czyli prowadzący terapię, interpretuje zachowania członków ustawienia rodzinnego. Terapii blisko do tezy lansowanej przez wiele środowisk kościelnych, zwłaszcza związanych z Odnową w Duchu Świętym o tzw. grzechu międzypokoleniowym. Na przykład grzech aborcji babci może stać się źródłem cierpień jej córki czy wnuczki, która nieświadomie bierze na siebie jej winę. Na terapii „pracuje się z duchami”. To spirytyzm w czystej postaci. Od duchów nie jest wolna również terapia Hellingera.
W terapii brali udział wszyscy klerycy?
Wszyscy z naszego roku - było nas chyba dwunastu.
Czyli wszyscy klerycy mieli problemy psychiczne?
Nie, ale ksiądz X powtarza, że nie ma ludzi zdrowych, są tylko niezdiagnozowani... Oficjalnie, terapia była po to, byśmy się zintegrowali, zacieśnili więzy jako grupa, wspólnota. Zaczynało się od ćwiczeń na integrację, które odsłaniały najbardziej skrywane, traumatyczne doświadczenia z naszego życia. To była rzeźnia.
Rzeczywiście, dobry sposób na integrację…
Klerycy z innych roczników dziwnie na nas patrzyli, gdy niemal co piątek przychodziliśmy na kolację spóźnieni, a w dodatku spłakani, spoceni, wyczerpani. Nurzając się we własnym sosie traum, zranień, kompleksów odizolowaliśmy się od wspólnoty seminaryjnej, a i wobec siebie złudna bliskość szybko zamieniała się we wrogość. Baliśmy się siebie, bo jeden o drugim dużo wiedział, znał sekrety i czułe punkty.
Jak się wtedy czułeś?
Koszmarnie. Zacząłem widzieć duchy, bałem się być sam w pokoju, spałem przy zapalonej lampce. Miewałem ataki paniki, było coraz gorzej.
A ojciec duchowny? Nie widział, co się dzieje?
Ojciec duchowny utwierdzał mnie w przekonaniu, że mój stan emocjonalny może mieć związek z żołnierzem radzieckim, który popełnił samobójstwo w moim rodzinnym domu. Wtedy dopiero zacząłem się bać nie na żarty.
Ile trwała terapia?
Rok. Ale zrozumienie tego, że stałem się przedmiotem eksperymentów, przyszło później - w 2011 roku jeden z moich kolegów obejrzał film „Uwikłanie”, który opowiada o dramatycznych skutkach, jakie może wyrządzić terapia metodą Hellingera.
W swoim liście zarzucasz rozpad twojej osobowości nie tylko terapiom.
Kolejne eksperymenty, którym jako klerycy byliśmy poddawani, miały naturę religijną. Ostatnie lata seminarium to bezkrytyczny zachwyt nad duchowością charyzmatyczną, zielonoświątkową, którą bombardowano nas na każdym kroku.
Z tego, co wiem, wszyscy, i księża, i klerycy, nawet katecheci muszą uczestniczyć w rekolekcjach charyzmatycznych.
Tak, teraz praktycznie nie ma już innych rekolekcji. Nas wysłano na obowiązkowe rekolekcje Odnowy w Duchu św. To było na piątym roku, rekolekcje u św. Jana Chrzciciela prowadził jeden z księży diecezjalnych.
Czego Was uczył?
Otwarcia na Ducha Świętego. Czyli na przykład jak mamy mówić w językach, a więc de facto bełkotać jak małe dziecko jakieś niezrozumiałe słowa.
Też bełkotałeś?
Oczywiście, chciałem się przecież otworzyć na działanie DuchaŚwiętego.. Przychodziło mi to z trudem, więc rosło we mnie poczucie winy, że to pewnie ja coś robię źle. Podczas rekolekcji w seminarium i potem, po święceniach widziałem, jak ludzie padali w ławkach, gdy ksiądz krzyczał: „zstąp, Duchu Święty”, jak ludzie kładli się pokotem na podłogę podczas tzw. spoczynku w Duchu św. Położyłem się i ja, skoro wszyscy padali jak muchy po nałożeniu rąk przez kapłana. Widziałem tzw. Toronto blessing, czyli święty śmiech. To rzekomo dar śmiechu, ale wygląda naprawdę przerażająco, gdy ktoś zaczyna histerycznie rechotać podczas adoracji Najświętszego Sakramentu… Czułem nieautentyczność tej sytuacji, sztuczność, ale robiłem wszystko, czego ode mnie wymagano.
Mimo wszystkich tych doświadczeń cały czas jeszcze chciałeś być księdzem?
Tak, choć zaczął się we mnie budzić krytycyzm. Pojawiła się myśl: „a co, jeśli ja tu marnuję łaskę Bożą”? Ale wtedy nie miałem czasu na rozważanie. Pisałem pracę magisterską, uczyłem się do końcowych egzaminów, przygotowywałem się do święceń.
Nadeszły upragnione święcenia…
Otrzymałem je z rąk biskupa płockiego 12 czerwca 2010 roku.
I zaczął się kolejny…
Cyrk…
Chciałam powiedzieć etap.
To ten sam cyrk, choć są różne karuzele. Zaraz po święceniach trafiłem do miejscowości A. To w diecezji płockiej stolica charyzmatyków. Jej proboszcz to wielki propagator tego rodzaju duchowości. Nota bene niedawno został zawieszony i wysłany na roczny urlop. Mówi się, że to kara za publiczne odprawianie egzorcyzmów nad opętaną dziewczyną. Jedna z uczestniczek tego wstrząsającego wydarzenia wylądowała w szpitalu z objawami paraliżu.
W miejscowości A byłeś jednak krótko, bo było to zastępstwo wakacyjne.
Tak, wspominam ten czas bardzo miło. Byłem tam praktycznie sam, tylko z gosposią tamtejszej plebanii, bardzo życzliwą, pobożną kobietą. Przez pół lata odprawiałem tam msze, spowiadałem, organizowałem ogniska dla młodzieży, rajdy rowerowe.
Ale wakacje szybko mijają i jedziesz na swoją pierwszą parafię do miejscowości B. To twoje pierwsze wielkie rozczarowanie po święceniach.
Ujmę to tak - do tej pory nie rozumiem, jak można wysłać młodego księdza, zaraz po święceniach do tak specyficznej parafii... To dla mnie traumatyczne doświadczenie.
Tracisz ideały?
Jestem w duchowym paraliżu, pustce. Doskwiera mi samotność. Co gorsza, mam wrażenie, że wszyscy wiedzą o różnych uwarunkowaniach towarzyskich i finansowych na plebanii, ale nikt nie reaguje. Jestem tam sam, nikt ze mną nie rozmawia. Nieraz, gdy wracam na plebanię po lekcjach w szkole, przed drzwiami mieszkania stoi zimny obiad. Proboszcz wie, że wiem o jego sekretach i że mi się to nie podoba. Nakłania, bym poprosił biskupa o przeniesienie do innej parafii.
Poprosiłeś biskupa?
Nie. Trochę na przekór, a trochę dlatego, że wciągnęło mnie życie poza plebanią. Mam dobry kontakt z ministrantami, z młodzieżą. Spowiadam, głoszę kazania, organizuję spotkania różańcowe dla młodzieży, w których uczestniczy najpierw 18, a potem ponad 50 osób, przygotowuję uczniów do bierzmowania. Przychodzi do mnie młody człowiek i mówi, że nie wierzył w Pana Boga, ale teraz uwierzył. Nigdy tego nie zapomnę.
Ale i do B dociera duchowość charyzmatyczna.
Tak, niestety mam w tym swój udział. Podczas drugiego roku pobytu w B zostaję poproszony o odprawienie rekolekcji Odnowy w Duchu Świętym. Zgadzam się i tak jak mnie uczono w seminarium powalam ludzi na ziemię, organizuję co miesiąc Wieczór Uwielbienia, coś takiego jak płockie Wieczory Chwały. Wyjeżdżam z młodzieżą na rekolekcje Wojska Gedeona. Duchowość młodych jest rozgrzana, są gotowi oddać życie za wiarę, chcą wstąpić do zakonu. Po powrocie do domu wszystko stygnie, niektórzy piją, palą, ćpają, jak dotąd. Jadę z kolegą do wspólnoty Mamre, której wielu członków wierzy, że za każdym grzechem, nałogiem, nawet przedmiotem stoi inny demon. Pierwszy raz widzę egzorcyzmy, patrzę, jak ksiądz wciska na siłę stułę w usta jakiejś osoby, w którą ponoć wszedł demon, bo jadła pokarmy ofiarowane bożkom. Jestem przerażony.
Upadki, spoczynki, hipnozy, demony. To wszystko w Kościele?
Tak. Jeszcze wtedy w to wszystko wierzę. Zgodnie z tym, co wtłoczono mi w seminarium, to pierwotne, apostolskie działanie Ducha Świętego. Rzekomo tak pierwsi chrześcijanie przeżywali swoją wiarę.
Po dwóch latach opuszczasz jednak miejscowość B.
Zostaję wysłany na studia doktoranckie z bioetyki do Krakowa. Cieszę się, to wielka szansa na wyrwanie się z parafii.
Ale i tam nie udaje ci się zagrzać miejsca.
Jestem rezydentem na parafii, ale proboszcz traktuje mnie jak wikarego. Przygotowuję ministrantów, prowadzę młodzież do bierzmowania, chodzę po kolędzie. Na uczelni mam zajęcia we wtorki i środy, ale i tak nie na każde mogę iść. Na przykład tego dnia, gdy mam wykłady, wypada pogrzeb. Proszę proboszcza o zastępstwo. „Nie, nie siedzi tu ksiądz za darmo” - słyszę. Znów jestem sam. W lutym 2013 r. proszę biskupa o przeniesienie do Warszawy, bo nie mogę równocześnie i studiować, i być wikarym. Odpowiedź Kurii jest odmowna. Ale latem 2013 zostaję wysłany na studia do Rzymu.
To marzenie wielu księży.
Może, ale ja trafiam do Wiecznego Miasta, będąc w stanie kompletnego rozbicia emocjonalnego. Jestem na skraju wytrzymałości psychicznej. Całymi dniami siedzę sam w pokoju. Boję się wychodzić, płaczę, chcę umrzeć, nie istnieć. Już na jesieni tego samego roku ostatkiem sił wracam do Polski. Zatrzymuję się u siostry, biorę leki antydepresyjne.
Nadal chcesz być księdzem?
Wtedy chcę odejść. Brakuje odwagi. W Kurii są wściekli, że zmarnowałem szansę studiów w Rzymie. Proponują mi kolejną terapię. Nie zgadzam się, płaczę. Proszę o przydzielenie mnie do pomocy duszpasterskiej w jakiejś spokojnej parafii w diecezji. Podaję trzy miejsca. W dwóch mnie nie chcą, zgadza się tylko proboszcz parafii w Zakroczymiu, ks. Jerzy Bieńkowski.
To piąte miejsce w ciągu trzech lat kapłaństwa…
Ale wreszcie trafione. Ks. Bieńkowski to to dobry, szlachetny, mądry człowiek, najlepszy proboszcz, jakiego spotkałem. Wreszcie widzę normalne życie kapłańskie. Jest dla mnie jak ojciec, poświęca mi czas. Zaczynam jeść, spać, modlić się. Wracam do sił. Ksiądz podsuwa mi mądre lektury, ważne książki. Zaprzyjaźniam się też z wikarym. Te chwile stabilizacji pozwalają mi na weryfikację tego, przez co przeszedłem i czego mnie uczono.
Z twojego listu wiem, że spokój nie trwa długo. Kolejny cios przychodzi szybko - ks. Bieńkowski nagle umiera.
Jego śmierć to dla mnie ogromny cios. Próbuję go ratować, wzywam pogotowie. Umiera w szpitalu, 17 lutego 2014 r. Po jego śmierci przychodzi nowy proboszcz. Jestem rezydentem, więc nie ma tu już dla mnie miejsca.
Czeka cię kolejna przeprowadzka. Przestałam liczyć, która to już.
Już 14 marca br. jestem w miejscowości C. Znów prowadzę normalną posługę duszpasterską, uczę w szkole, dużo jeżdżę na rowerze. Ale nie jestem już tym samym człowiekiem. Czytam książki Andrzeja Migdy o pentekostalizacji chrześcijaństwa, zaczynam widzieć, że bardziej niż księdzem rzymskokatolickim bywałem uczony na pastora zielonoświątkowego, czytam o ofiarach duchowości charyzmatycznej, zaczynam łączyć fakty, rozumieć wiele spraw, na które w seminarium było embargo od czasu wyrzucenia dwóch księży profesorów sprzeciwiających się takim praktykom wobec kleryków. Znów nie mam z kim o tym wszystkim porozmawiać. Wiesz o czym rozmawiamy, gdy wychodzimy do zakrystii po mszy św.? Proboszcz mówi: „chmurzy się, będzie burza. Dobrze, niech popada, bo ziemia sucha”. Na to wikary: „oj tak, jak ostatnio grzebałem w ziemi, to była strasznie sucha”. I tak w kółko. Nie chciało mi sią nawet go pytać, po co człowieku, w tej ziemi grzebałeś? Być może stąd w ludziach fascynacja duchowością charyzmatyczną? Tam się nie gada o suchej ziemi.
Zaczynasz myśleć o porzuceniu kapłaństwa?
Tak. Szybko zaczynam się orientować w układzie towarzyskim, w którym pogrążony jest proboszcz. Nie chcę milczeć. Mówię wprost, co mi się nie podoba. Krytykuję otwarcie jedną z tych osób, która w czasie Triduum Paschalnego stawia przy ołtarzu wielkiego, prawie metrowego zająca jako symbol Wielkanocy. Osoby z tego „układu” zaczynają się bać tej mojej gadatliwości. Czuję, jak to się skończy, więc zaczynam przygotowywać się do wyjścia - zdaję egzaminy na prawo. Spodziewam się kolejnego przeniesienia. Proboszcz staje się dla mnie zaskakująco miły.
Jest lato 2014 roku. Przewidywania się potwierdzają.
18 sierpnia dostaję informację, że mam opuścić miejscowość C i przenieść się do kolejnej parafii. Tym razem w Mławie. To koniec. Sześć dni później wysyłam swój list. Piszę w nim do biskupa, że nie podejmę tego wyzwania, nie mam już sił na kolejną zmianę. Odchodzę.
Nie próbują cię zatrzymać?
Próbują. Dają mi do wyboru jedną z trzech opcji: klasztor, inna diecezja albo… terapia. Ostatnia propozycja była chyba jakimś nieudanym żartem. Miałem wrażenie, że najbardziej zależy im, żeby nikt nie przeczytał listu.
Ale mimo tych próśb wysyłasz list.
Bo jestem nadal synem Kościoła. To wołanie o rozsądek. Do moich kolegów, do innych księży. Chcę im powiedzieć: zobaczcie, do czego prowadzi ta duchowość i takie eksperymenty. Zobaczcie, do czego doprowadziła ikony tej duchowości - ks. Posackiego, ks. Błaszkiewicza, podobno także dominikanina ojca Krzysztofowicza, jak skończył proboszcz z A, jak twórca Wieczorów Chwały. Spójrzcie na owoce - i dla kapłanów, i dla wiernych, którzy odchodzą z Kościoła do zborów zielonoświątkowych.
Może pojawić się zarzut, że całą odpowiedzialność za decyzję o odejściu z kapłaństwa, zrzucasz na innych. Na eksperymenty terapeutyczne, na kolejnych proboszczów, duchowość charyzmatyczną czy wręcz zielonoświątkową. Nie masz sobie nic do zarzucenia?
Mam - że niewystarczająco dbałem o siebie i uśpiłem czujność. Że się poddałem bezrefleksyjnie temu wszystkiemu, a mogłem mieć większe rozeznanie, skoro intelektualna część mojej osoby pracowała bez zarzutu. O to mam do siebie pretensje. Teraz żyję jak normalny świecki człowiek, modlę się, odmawiam brewiarz, zaczynam studia i odzyskuję równowagę.
A co z sakramentem kapłaństwa?
Teologicznie będę księdzem do końca życia, a niektórzy teologowie twierdzą nawet, że i po śmierci. Bo nie przemijają tylko miłość i kapłaństwo.
portalplock.pl/…/7985_ksiadz_kto…
Okrutnik
A to są skutki kryzysu posoborowego właśnie
angeloch
Nemo potest duobus dominis servire !
Dzięki za tak szczegółowe wyłożenie tematu. Włożyłeś wiele wysiłku. Bóg zapłać.
My wiemy, że to szatańskie działanie. Czerpać od heretyków to przystać do nich, to zdradzić Pana Jezusa. To jest nova ecclesia i novam fidem.
Nemo potest duobus dominis servire !
Sekty charyzmatyczne - desant protestantyzmu - nawaleni duchem
naszeblogi.pl/48091-sekty-cha…
www.ulicaprosta.lap.pl/…/20-powaleni-w-d…
"Powaleni w Duchu"
Często słyszymy, jak różni entuzjaści charyzmatów twierdzą, że Duch Święty zstępując na człowieka obezwładnia go swoją mocą, bierze go w niewolę, powala.
W dzisiejszych czasach zjawisko to zdaje się być się znakiem rozpoznawczym obecności …Więcej
Sekty charyzmatyczne - desant protestantyzmu - nawaleni duchem

naszeblogi.pl/48091-sekty-cha…
www.ulicaprosta.lap.pl/…/20-powaleni-w-d…

"Powaleni w Duchu"

Często słyszymy, jak różni entuzjaści charyzmatów twierdzą, że Duch Święty zstępując na człowieka obezwładnia go swoją mocą, bierze go w niewolę, powala.
W dzisiejszych czasach zjawisko to zdaje się być się znakiem rozpoznawczym obecności Ducha, dowodem przyjęcia namaszczenia. Na zgromadzeniach z udziałem ludzi takich jak Benny Hinn, Rod Parsley, Richard Roberts i wielu innych, staje się swoistym "znakiem firmowym" ich usługi. Nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że Duch Święty potrafi dokonywać cudów, ale zanim uznamy jakąś praktykę za normę zamiast za cud, musimy sprawdzić, czy jako taka jest ona przedstawiona w Biblii.
I cóż tam znajdujemy? Nie znajdujemy w Piśmie nawet śladu takich praktyk.
Kiedy Duch zstąpił na Jezusa podczas chrztu, Pan wyszedł z wody - nie upadł ani nie utonął! Pan Jezus ma moc uzdrawiania najpoważniejszych nawet chorób, leczy ślepotę i paraliż kończyn, a jednak nikt, kogo On dotknął, nigdy nie upadał "pod mocą". W przypadku Piotra lub Jana również nie widać, by dotykali ludzi i doprowadzali ich do upadku. W trakcie wkładania rąk nie nakazywali innym uczniom stawać z tyłu, by mogli łapać tych, którzy padali powaleni mocą.
W Nowym Testamencie ludzie nie ustawiali się w szeregu czekając, aż "namaszczenie" będzie przechodzić z jednej osoby na drugą - apostołowie również tak nie czynili. Czy możecie sobie wyobrazić któregokolwiek apostoła podbiegającego do ludzi, klepiącego ich po czołach lub ustawiającego ich w kolejce do upadania na wznak? Nie było wówczas kojącej muzyki ani śpiewanych w kółko refrenów przygotowujących atmosferę namaszczenia i upadania pod mocą. Nikt nie wykrzykiwał bez końca zwrotów takich jak: "Ogień!", "Dotknij!" lub “Więcej, Panie!" Skąd więc biorą się tego rodzaju praktyki?
Osoby popierające takie działania powinny rozważyć, co tak naprawdę przypisują Duchowi Świętemu. Nie istnieje biblijny precedens "upadania pod mocą Ducha", w taki sposób, jak to ma miejsce w dzisiejszych czasach.
Jezus jest Tym, Który chrzci i namaszcza Duchem Świętym. Jedynym prawdziwym źródłem mocy jest Chrystus, a co otrzymują ludzie podczas "upadania pod mocą Ducha"? Czy takie przejawy mocy są przekonującym dowodem Bożej obecności? Ew. Jana 10:41-42 powiada, "A wielu do niego przychodziło i mówiło: Jan wprawdzie żadnego cudu nie uczynił, ale wszystko, cokolwiek Jan o nim powiedział, było prawdą. I wielu tam w niego uwierzyło."
Jan przekonywał słuchaczy nie posługując się cudami. Rzeczywiście nawracał ludzi i czynił ich naśladowcami. Ludzie wiernie kroczą w wierze poprzez poznanie prawdy (Słowa), a nie dzięki przejawom mocy. Nie potrzebujemy być "powaleni w Duchu", ale obrzezani "przez Ducha" czyli Słowo [Jan 6:63; Hebr. 4:12]. To pierwsze ma miejsce podczas ekspozycyjnego [opartego wyłącznie na tekście Pisma - red.] zwiastowania, to drugie przychodzi poprzez osobiste doświadczenie. Jedno przychodzi przez obiektywne Słowo, które uczy i przekonuje przez Ducha Świętego, drugie jest subiektywne - przez osobę dotykającą cię lub przekazującą moc. Słowo jest biblijne, ludzkie odczucie - nie.
W Starym Testamencie widzimy wiele przykładów świętych, którzy upadali na ziemię. W I Mojż. 15:12-18, kiedy Abrahama ogarnął sen, opadły go także strach i głęboka ciemność - i wcale nie było to przyjemne przeżycie. To szczególne wydarzenie przypieczętowało przymierze Boga z Abrahamem, gdy Bóg mówił o przyszłości jego potomstwa. Nie doświadczył tego żaden z potomków Abrahama. Zwróćcie uwagę, że ten fragment Biblii wcale nie mówi, iż doznanie to było przyjemne. W I Mojż. 17:3 Abraham upada na twarz, ale nie jest to opis pozbawionego woli aktu doświadczania mocy Ducha, jak twierdzą niektórzy. Abraham upadł twarzą do ziemi z własnej woli, by okazać cześć Bogu w akcie całkowicie świadomego uwielbienia.
Inne fragmenty Pisma dla porównania:
I Mojż.15, 17:1-3; Joz. 5:13-15; Ez. 1:28,43;1-5, 44:4; Mat.17:5-6; Obj. 1:7, 7:11, 11:16-17; Dz. Ap. 9.
Wiele osób opisanych w Biblii upada do tyłu, ale wcale to nie jest wyrazem błogosławieństwa! W I Sam. 4:18 Heli upadł na wznak słysząc o śmierci swoich synów oraz pojmaniu Arki i zmarł. W Iz. 28:13 prorok zwiastuje o Bożym słowie, które ma odświeżać, ale jeśli nie będzie przyjęte, stanie się sądem "aby idąc padli na wznak i potłukli się".
We wszystkich tych przykładach upadanie do tyłu (na wznak) jest znakiem sądu, a nie błogosławieństwa! W I Sam. 28:20 czytamy o Saulu, który natychmiast padł "jak długi" na ziemię, gdy usłyszał o swojej nieuchronnej śmierci z ust Samuela po spotkaniu z wróżką w En-Dor.
II Księga Kronik w rozdziale 5 opisuje Bożą chwałę napełniającą ukończoną Świątynię. Powiada: "Kapłani nie mogli ustać, aby pełnić swoją służbę, z powodu tego obłoku, gdyż świątynię Bożą napełniła chwała Pana". (w.14). Takie wydarzenie nie może stać się normą w dzisiejszym Kościele, do czego wielu dąży. To była uroczystość z okazji ukończenia budowy Świątyni. Sprowadzono Arkę, a Salomon miał zebrać kapłanów w miejscu świętym. Wewnątrz chwała manifestowała się w fizyczny sposób jako obłok, a reszta Izraela znajdowała się wciąż na zewnątrz. W II Kron. :2 i I Król. 8:11 kapłani nie mogli wejść do świątyni i wykonywać służby kapłańskiej przed PANEM ponieważ świątynia była pełna chwały PANA.
W Księdze Ezechiela 1:28 i 2:1 kapłan jest obezwładniony przez ukazaną mu wizję i upada na twarz w uwielbieniu. Święci upadają na twarz w świadomym poddaniu przed Bożą Świętą obecnością. Nie są oszołomieni i zdezorientowani, jak w dzisiejszych czasach podczas niektórych duchowych usług. W konfrontacji z prawdziwą Bożą mocą wrogowie upadają do tyłu. W 2 rozdziale Listu do Filipian Pismo powiada, że każde kolano się ugnie. Ludzie świadomi wielkości Tego, Któremu służą, upadają na twarz z własnej woli i w pełni świadomie. Ci, którzy upadają pod mocą na wznak, pozostają w buncie i brak im poddania.
Gdy Daniel spotyka anioła [Dan 10:4-11], mówi: "Lecz nie było we mnie siły; twarz moja zmieniła się do niepoznania i nie miałem żadnej siły (...) padłem na twarz nieprzytomny i leżałem twarzą ku ziemi". Daniel upadł na twarz - upadł do przodu. To nie był przypadek. Prorok Daniel otrzymał objawienie, które miało wypełnić Słowa Pisma.
W czasach Starego Testamentu ci, którzy doświadczali takich przeżyć, nie byli nowonarodzeni, nie mieszkał w nich na stałe Duch Święty, a zatem objawienia takie nie mogą być uznane za normę w dzisiejszym Kościele. Jan ujrzał Jezusa uwielbionego w niebie (Obj. 1:17) i opisał to zdarzenie w następujący sposób: "Toteż gdy go ujrzałem, padłem do nóg jego jakby umarły. On zaś położył na mnie swoją prawicę i rzekł: Nie lękaj się, jam jest pierwszy i ostatni, i żyjący" Jan był pełen lęku. Nie rozpoznał Pana jako tego Jezusa, którego znał na ziemi.
A co z Saulem na drodze do Damaszku w rozdziale 9 Dziejów Apostolskich? Ci, którzy propagują "upadanie pod mocą Ducha", powołują się na doświadczenia Saula i ukazanie się Pana na drodze do Damaszku w Dz. Ap. 9:3-4 jako biblijnego poparcia swojej teorii. Saul jako niewierzący był na drodze do następnej zbrodni. Został powalony na ziemię przez światło ("Szechina" - chwała) i miał objawienie Chrystusa. Kiedy Saul upadł, nikt go nie dotykał i nie było tam nikogo, kto by mógł go złapać. Biblia nie opisuje dokładnie, w jaki sposób upadł Saul, lecz przekład grecki Pisma wskazuje, że upadł na ziemię z własnej woli.
Jezus nie ukazał się po to, aby powalić Pawła na ziemię. Nie pozwolił także Pawłowi pozostać na niej, lecz rzekł: "wstań i idź do Damaszku." Pamiętajcie, że Saul nie był w tym czasie zbawiony, więc zdarzenie to nie może w żadnym wypadku być używane za przykład do naśladowania dla wierzących ludzi w dzisiejszych czasach. Paweł całkowicie świadomie rozmawiał z Panem. W Dz. Ap. 26:14, wspominając to zdarzenie oświadcza, że wszyscy, którzy byli z nim widzieli światło i upadli na ziemię, lecz tylko on słyszał głos [22:9]. Aż tak mocny bodziec był potrzebny, by przykuć uwagę Pawła, gdy szedł swoją drogą zabijać chrześcijan. Ci, którzy byli z Pawłem, upadli także, ale byli niewierzący i w takim stanie pozostali. A zatem, wydarzenie to - łącznie z upadaniem na ziemię (upadanie pod mocą Bożą) - nie może być używane jako argument uznający je za znak duchowego błogosławieństwa, jak to się powszechnie dziś wyznaje.
W przykładach zarówno staro- jak i nowotestamentowych , człowiek znajdujący się pod działaniem mocy nie ma w sobie Ducha, który przebywa w nim na stałe. W chwili aresztowania Jezusa [Ew. Jana 18:4-6] Pan objawił swoją moc w szczególny sposób. Dał się poznać żołnierzom, którzy mieli go aresztować, a oni "cofnęli się i upadli na ziemię". Jezus najpierw objawił się wypowiadając swoje boskie imię "Ja jestem" i wyraźnie pokazując im, po kogo przyszli. Dał się im poznać, a wówczas upadli na ziemię pod sądem. Ci pogańscy grzesznicy upadli na wznak. Ale wcale nie doświadczyli objawienia, nie otrzymali namaszczenia ani nie przeżyli nawrócenia. Po prostu powstali i aresztowali Jezusa. Nie dokonała się w nich żadna zmiana - nadal byli wrogami Jezusa. Co ciekawe, żaden z naśladowców Jezusa nie upadł na ziemię podczas aresztowania. Nie jest więc to z pewnością wydarzenie mogące stanowić wzór do naśladowania dla Kościoła. Ci, którzy praktykują ten widowiskowy rytuał upadania "pod mocą Ducha" w dzisiejszych czasach, albo zaprzeczają biblijnym faktom, albo je lekceważą - byle tylko przeżyć coś, o czym nie ma nawet wzmianki w Nowym Testamencie.
Nawet w "Słowniku ruchów zielonoświątkowych i charyzmatycznych"napisane jest: "Nie ma tu wzmianki o Duchu [Jan 18:1-6], a Jan nie opisuje relacji pomiędzy Duchem, mocą i Jezusem. Tekst ten pozostaje zagadką, zwłaszcza że Jan nie podaje żadnego wytłumaczenia, ani nie opisuje skutku ich upadku.
Wygląda na to, że ci, którzy pozostają w stanie buntu przeciwko Bogu, upadają w Biblii na wznak. Może to być także znakiem w czasach dzisiejszych - nie znakiem błogosławieństwa, lecz braku poddania Jego Słowu. Jest więc znakiem sądu. Twierdzenie, że Bóg czyni "nową rzecz" nie ma żadnego precedensu w Biblii. Niektórzy próbują usprawiedliwić i obronić te praktyki czerpiąc z tekstów znajdujących się w Starym Testamencie i wyrywając je z ich pierwotnego kontekstu. Opierają się na kilku wydarzeniach z Dziejów Apostolskich, ale nikt nie może uczynić z nich normy dla Kościoła (wierzących) w dzisiejszych czasach.
Moc jest raczej po to, aby ludzi podźwignąć, a nie powalić i odrzucić. Przy bramie zwanej Piękną Piotr powiedział do niewidomego: "srebra i złota nie mam, ale w imię Jezusa POWSTAŃ i chodź". Wielu z tych na nowo namaszczonych wyznawców mocy nie jest w stanie powiedzieć tych słów, gdyż właśnie srebro i złoto posiadają w obfitości. Moc Boża podnosi ludzi, a ci, którzy są powalani na ziemię i drżą, nie są owładnięci Duchem Świętym, lecz często jako ludzie opętani przez demony potrzebują uwolnienia. Nie reagują tak na znak otrzymania Bożej mocy, ale raczej potrzebują Bożej mocy, by tę reakcję przerwać.
Wiele osób podróżuje z nabożeństwa na nabożeństwo, aby otrzymać namaszczenie od namaszczonego pośrednika, który dysponuje mocą. Jaki jest sens w tym, że kogoś powala się na ziemię, podnosi i powtarza ten rytuał osiem razy? Czy jeden raz nie wystarczy, by otrzymać namaszczenie? O co chodzi w tym doświadczeniu? Na kim skupiona jest uwaga? Przecież mamy nie koncentrować swej uwagi na naczyniu, ale na Panu, który używa i naczyń i instrumentów. Czyż jedno namaszczenie, które udzielane zostaje ludziom, nie wystarczy? Czy też może dzieje się to na pokaz?
Zdarza się, że upadający ludzie padają jeden na drugiego, jak samochody podczas karambolu na autostradzie. Ludzie powalani są na ziemię w stylu przypominającym sztuki walki. Takie zachowanie w żaden sposób nie przynosi chwały Bogu. Sztuka walki, energia chi, guru wkładający ręce na ludzi (jak w okultyzmie) i wreszcie powalający ich na ziemię. Są tutaj podobieństwa, których nie wolno ignorować. Któż jest w stanie poprzez słowo, dotyk lub wyciągnięcie ramion bądź wskazanie palcem przekazać moc, która powali kogoś na ziemię? Kiedy telewizyjni ewangeliści dmuchają na ludzi - ci upadają. Ale gdy Chrystus tchnął na swoich uczniów, ci nie upadli. Ludzie nie upadali, gdy dotykał ich Jezus. Bóg nie udzielił tego rodzaju mocy żadnemu człowiekowi. Zgodnie z przekazem Biblii Duch przychodził nieoczekiwanie. Duch zwany jest Pocieszycielem i Pomocnikiem, podobnie jak Jezus. Jezus odchodząc powiedział, że przyśle nam kogoś takiego jak On Sam. Zadanie Ducha Świętego miało polegać na zastąpieniu Jezusa w ciele poprzez zamieszkanie we wszystkich wierzących i wprowadzenie ich w społeczność z Bogiem. Pytanie, jakie powinniśmy postawić, brzmi: czy Pan Jezus popełniał jakiś błąd lub miał niedobór mocy? Jeśli nie, to dlaczego Duch miałby działać w taki sposób, skoro ma wskazywać na Jezusa? Czy taka jest natura Jezusa, czy też to działa obca Jemu siła? Jak może człowiek, który przejawia Jego moc, powalać ludzi na ziemię? Jak to możliwe, że ta sama osoba, która właśnie upadła pod wpływem jego dotknięcia, jest później obejmowana przez tego samego człowieka i utrzymuje się na nogach? Któż zatem kontroluje całą sytuację, jeśli te rzeczy dzieją się na skinięcie ręki lub słowo jednego człowieka? Dlaczego wydarzenia takie mają miejsce tylko podczas dużych konferencji i zgromadzeń, a nie w codziennym życiu?
Charles Hodge - jeden z największych teologów - miał powiedzieć na ten temat: "Nie ma w Biblii nic, co by mogło prowadzić nas do uznania tych cielesnych emocji jako oczywistych dowodów religijnych przeżyć. Takie doświadczenia nie towarzyszyły ani kazaniom Chrystusa, ani jego apostołów. Nie słyszymy o wybuchach płaczu, omdleniach, drgawkach czy bełkocie podczas zgromadzeń, w których uczestniczyli. Oczywiste jest, że głośny krzyk i konwulsje nie są spójne z ich nauczaniem, a zatem powinno się ich pochwalać. Nie mogą pochodzić z Boga, ponieważ on nie jest źródłem zamieszania" (C. Hodge p. 80 1851).
Owocem Ducha jest powściągliwość. Pytanie, jakie powinni sobie zadać ci, którzy są otwarci na nowe doświadczenia, brzmi: czy Bóg ma dla mnie doświadczenie, które nosi w sobie aspekt ofiary i charakter Ducha? Czy On chce, bym postępował przeciwnie do Jego natury i tego, czego próbuje mnie uczyć? Ef. 5:18-19 powiada: "bądźcie pełni Ducha, rozmawiając ze sobą przez psalmy i hymny, i pieśni duchowne, śpiewając i grając w sercu swoim Panu". To jest wciąż aktualny nakaz, mamy być stale pełni Ducha. Czy jednak duchowa pełnia ma być stale odczuwalnym fizycznym doświadczeniem? Nie. Paweł mówi, że pełnia Ducha oznacza powściągliwość, radość, pieśń. Przeciwieństwem prawdziwego biblijnego napełnienia Duchem jest brak samokontroli, padanie na ziemię. Widzimy tu KONTRAST. Biblijna definicja duchowej pełni znaczy dla nas po prostu poddanie się i życie pod Jego kontrolą. Przeciwieństwem jest znajdowanie się poza kontrolą jak kukła na ziemi, pijana i niczego nieświadoma. Paweł mówi, by być pełnym Ducha to być pełnym powściągliwości i samokontroli. Być pełnym znaczy poddać się Panu i Jemu oddać władzę nad naszym życiem. On chce, byśmy wykonywali Jego dzieło świadomie, a nie jako ludzie powaleni, głusi i otumanieni. Napełnienie Duchem nie powoduje takich samych skutków jak działanie napojów alkoholowych - wręcz przeciwnie. Jeśli by tak było, ludzie napełnieni radością przychodziliby do kościoła na dużym rauszu. Wielu ludzi twierdzi, że właśnie taka jest radość Pana, ale radość Pana jest naszą siłą, a nie słabością, nie sprawia, że ludzie nie są w stanie podnieść się z podłogi.
Istnieje cały system motywacyjny przygotowujący człowieka do tego tak zwanego "duchowego przeżycia". Najpierw pojawia się oczekiwanie na tego typu zdarzenie, autosugestia, że upadnę. Ludzie są otwarci na tego typu doświadczenie będąc oswojeni z myślą, że dowodem zstąpienia Ducha na nich będzie fizyczny upadek i traktują to jako wydarzenie pochodzące od Boga. W swoich umysłach są otwarci na to, by potraktować takie przeżycia jako dowód Bożego działania. A zatem gdy ktoś dotknie ich lub wskaże palcem - podporządkują się. Jeszcze jedna rzecz, którą należy wziąć pod uwagę, to presja otoczenia, by podporządkować się temu, co się dzieje i czego się oczekuje. Oczekuje się, że osoba stojąca w gronie innych także upadnie. Ci, którzy nie upadną, czują się zakłopotani, widząc innych leżących na ziemi. Obawiają się też, że zostaną uznani za ludzi nie duchowych, boją się oceny innych. Upadanie w odpowiednim momencie staje się efektem wyuczonej metody. Wiele osób przyznaje później, że upadło na ziemię tylko po to, by nie rozczarować mówcy. Inni upadają w nadziei, że to da im doświadczenie, jakiego nigdy wcześniej nie przeżyli. Jeszcze inni utrzymują, że upadli pod mocą Bożą.
Musimy także rozważyć możliwość, że jeśli to doświadczenie jest prawdziwe, może być czymś niewypowiedzianie niebezpiecznym dla uczestników - że mamy do czynienia z mocą demonów. Wiele osób zajmujących się zagadnieniami okultystycznymi w fałszywych religiach odkrywa, że "upadanie pod mocą Ducha" nie jest zjawiskiem nowym. Taka moc jest obecna w hinduizmie. Żona Sziwy-niszczyciela - Kali - znana jest również jako Szakti - moc. Gdy guru dotyka czoła swoich wyznawców, ci mogą upaść na ziemię, śmiać się, trząść lub doświadczać ekstatycznych objawień, nirwany lub oświecenia. Istnieje wiele pogańskich praktyk, takich jak "szaktipat" (przekaz energii) przez hinduskich guru, który obserwowany z boku wygląda dokładnie jak "upadanie pod mocą Ducha". Jedyna różnica polega na tym, że hinduskie praktyki pojawiły się jako pierwsze, poprzedzając współczesne praktyki wielu zielonoświątkowców. Sekty opisują również Ducha jako moc. Bruce R. McConkie, apostoł i autorytet Kościoła Mormonów pisał: "Duch Boga, który emanuje z Bóstwa, może być przyrównany do elektryczności". (Doktryna Mormomów, str. 752-53). Czyż nie to samo słyszymy od tych, którzy doświadczają takich manifestacji?
Jedynym sposobem odróżnienia prawdy od fałszu jest próba.Jezus otrzymał największe namaszczenie, a jednak gdy modlił się o ludzi - ci nie upadali. Także sam Jezus nie upadł, gdy doświadczył namaszczenia. Duch łagodnie zstąpił na Niego w postaci gołębicy. Zjawisko upadania i podobne praktyki są obce Pismu. Czy Duch Święty może być rozrzucany wokół jako siła? Ten duch idzie tam, dokąd każe mu iść osoba, która o tym decyduje. Zgodnie z Biblią to my mamy się poddać i iść tam, dokąd kieruje nas Duch, a tu mamy do czynienia z czymś przeciwnym. Jezus nauczał że Duch Święty idzie dokąd chce. To On wybiera, w jaki sposób będzie poznany w sercach wierzących i żaden człowiek nie ma prawa decydować, gdzie On spocznie. W Ew. Jana 3:8 czytamy: "Wiatr wieje dokąd chce i szum jego słyszysz, ale nie wiesz skąd przychodzi i dokąd idzie. Tak jest z każdym, kto narodził się z Ducha." Nikt nie wie, skąd przychodzi Duch i dokąd idzie. Duch przyrównany jest do wiatru. Ci, którzy dostępują namaszczenia zdają się mówić Duchowi dokąd ma iść i wiedzą, dokąd pójdzie wkrótce i co On lub "to coś" uczyni. Zastanówcie się, moi przyjaciele! Skąd biorą się te doświadczenia? Nawet apostołowie ich nie przeżywali! Co to za moc, która działa? Gdzie jest jej źródło? Pamiętajcie, że Duch jest samym Bogiem, który wszystko we wszystkim wypełnia. Gdziekolwiek obecność Ducha pojawiała się w Starym Testamencie, dotykała wszystkich, lecz dzisiaj osoba zawiadująca tą mocą stoi mocno na nogach, podczas gdy inni uczestnicy owych zjawisk padają na ziemię. Czy tylko ci kaznodzieje są odporni na działanie owej mocy?
Biblia nakazuje nam, abyśmy te moce sprawdzali. Dojrzali chrześcijanie badają duchy; niemowlęta, słabi i cieleśni chrześcijanie unikają sprawdzania [Hebr. 5:13-14] z powodu naiwności lub braku poczucia bezpieczeństwa i chcą uniknąć poznania prawdy. Skutek będzie taki sam dla wszystkich, którzy nie strzegą swoich dusz. Upadają wskutek niszczących i niebiblijnych nauk, które ranią ich własne chrześcijaństwo i świadectwo. Tak jak mówienie językami traktowane jest jako dowód obecności Ducha, podobnie i upadanie pod mocą także wyszło poza granice Biblii. (...)
Alan Morrison z Diakrisis Publications (...) rozpoznaje w tej ukrytej mocy (...) starą sztukę hipnozy, praktykowaną przez Antona Mesmera (1734-1815). "Jak zauważył jeden z badaczy okultyzmu, zjawisko definiowane obecnie jako hipnoza wywodzi się z praktyk uzdrawiającej wiary Mesmera na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego wieku. (James Webb, the Occult Establishment Open Court 1976, s.352)"
Właściwie można by nazwać Mesmera ojcem upadania pod mocą Ducha, gdyby nie fakt, że był on czystym okultystą. Mesmer twierdził, że odkrył zjawisko, które nazwał magnetyzmem zwierzęcym. Interesując się ESP [1] pisząc doktorat z astrologii wykorzystał naukowe podejście badając duchowe kontakty i transe poprzez magnetyzm zwierzęcy (fluid magnetyczny) . "Odkrył, że ożywienie nieznanych mocy w człowieku pomaga mu uzyskać wgląd w prawdy wszechświata zakryte przed większością ludzkości zasłoną niewiedzy". Napisał on w swojej rozprawie doktorskiej i powtórzył w serii pism, że w fałszywych twierdzeniach można odkryć rdzeń prawdy, gdy interpretuje się je przy pomocy takich nauk jak astrologia, alchemia, onejromancja [2], przepowiadanie przyszłości.
Potem wyjaśniał to zjawisko poprzez magnetyzm zwierzęcy. Inne osoby znajdujące się pod wpływem Mesmera to Samuel Hanneman - ojciec homeopatii [3]. Phineas B.Quimby, który także był mesmerystą, jako pierwszy zainicjował korzystanie z duchowych mocy nazywając ją nieznaną energią a później mocą umysłu. Poprzez tę moc uzdrowił Mary Baker Eddy, która później założyła sektę zwaną Christian Science (Nauka chrześcijańska).
Helena Blavatsky, medium i matka teozofii, czytała dzieła Mesmera, które dały jej podstawy mistycyzmu. Nazwa metody ewoluowała od "mocy okultystycznej" do "hipnozy". Gdy przyjrzeć się temu uważnie, różnice są ledwie zauważalne. John Weldon w swojej książce Psychic Forces and occult Shock pisze na str. 255: "W rzeczywistości wszystkie zjawiska okultystyczne występujące w mesmeryzmie występują także w hipnozie". Wygląda na to, że korzeniem nowoczesnej hipnozy jest mesmeryzm. Martin Ebon, powszechnie szanowany jako autorytet okultystyczny, połączył ze sobą oba zjawiska: "Mesmeryczny lub hipnotyczny trans zbliżony jest do transu mediumistycznego". Praktyki Mesmera trudno odróżnić od tego, co praktykuje się w niektórych charyzmatycznych odłamach współczesnego Kościoła. "Mesmer poruszał się majestatycznie odziany w szatę koloru blado-liliowym przesuwając dłonie nad ciałami pacjentów lub dotykając ich długą żelazną różdżką. Skutki były rozmaite. Niektórzy pacjenci nie odczuwali nic, niektórzy odczuwali mrowienie, innych opanowywał histeryczny śmiech, drgawki lub atak czkawki. Niektórzy popadali w trans hipnotyczny, który nazywano 'przesileniem' zwiastującym rychłe wyzdrowienie." (R. Cavendish, The magical arts RKP 1984 str. 180). Świadectwa mówią, że ludzie ci czuli się dobrze, odczuwali odświeżenie, ulgę i doświadczali poczucia zdrowia. Wyobraźcie to sobie - te same zachowania i objawy w wykonaniu niewierzących. Zastanawiające!
Dr Fritjof Capra, profesor fizyki na uniwersytecie w Berkeley i zwolennik ruchu New Age, powiada: "Szamani używali od stuleci technik terapeutycznych, takich jak grupowa psychodrama, analiza marzeń sennych, sugestia, hipnoza, wyobrażanie sterowane (wizualizacja) oraz psychoterapia, zanim narzędzia te zostały ponownie odkryte przez nowoczesną psychologię". (The Turning Point p. 337, 1982)
Kierując się poszukiwaniem błogosławieństwa odrzucili prawdę, przyjmując nadnaturalne doświadczenie. Nie jest to doświadczenie biblijne, choć być może nadnaturalne. Otwierając się na nie otworzyli się na zwiedzenie, gdyż przyjęli to przeżycie nie sprawdzając go. Jak na ironię, ludzie poszukując błogosławieństwa porzucili prawdę na rzecz nadnaturalnego doświadczenia bez sprawdzenia źródła i poszukiwania biblijnych dowodów.
Czy Biblia gdziekolwiek ukazuje ludzi ustawiających się w szeregu podczas niedzielnego zgromadzenia, aby mogli otrzymać moc przekazywaną przez namaszczoną osobę? Nie ma czegoś takiego jak "kanały" czy "generatory", w których płynie Jego moc. Jezus zawsze jako jedyny chrzcił Duchem Świętym, nie potrzebujemy żadnego innego pośrednika. Jezus jest naszym przykładem do naśladowanie. Gdy Pan został namaszczony, Duch zstąpił na niego w postaci gołębicy, a nie dzikiego zwierzęcia np. nosorożca. Ci, którzy uczestniczą w takich praktykach, muszą rozważyć, jakie cechy przypisują Duchowi Świętemu.
W Biblii nie znajdujemy zasady "przekazywania Ducha" i musimy zastanowić się, skąd biorą się takie przeżycia. Nie wykluczamy, że Bóg może kogoś obezwładnić swoją obecnością, zakwestionować jednak trzeba takie przeżycia, gdy stają się one codzienną praktyką w kościele i uznawane za dowód działania Ducha.
Benny Hinn nazywany jest przez niektórych duchowym fanatykiem, co nie jest niczym nowym. Marcin Luter rozpoczynając reformację powiedział, że za jego czasów była pewna grupa kaznodziejów, która pomieszała swego własnego ducha z Duchem Świętym "myślą, że Duch Święty wypełnia ich po brzegi". Jan Kalwin ostrzegał: "fanatyzm, który umniejsza znaczenie Pisma, na korzyść otrzymania natychmiastowego objawienia sprzeciwia się każdej zasadzie chrześcijaństwa. Bo gdy pysznią się wyniośle duchem, zawsze wówczas mają skłonność do odrzucania Słowa Bożego, aby uczynić miejsce dla własnej fałszywej nauki".
Zaprawdę starotestamentowe słowa proroka Ozeasza brzmią dziś tak samo prawdziwie, jak wówczas:
"LUD MÓJ GINIE, GDYŻ BRAK MU POZNANIA, PONIEWAŻ ODRZUCIŁ POZNANIE" [Oz. 4:6]
Kiedy przeżycie zastępuje biblijną wiedzę, znaczy to, że odrzuciliśmy Boże standardy.
Poznanie może być bolesne, gdy poddaje nas naprawie, ale koszt będzie znacznie wyższy, gdy podążymy za fałszywą nauką, która charakteryzuje się tym, że jest łatwa do przyjęcia i kojąca dla tych, którzy odrzucają prawdę.
Tłumaczenie: Małgorzata Klecka
Nemo potest duobus dominis servire !
Czego Was uczył?
Otwarcia na Ducha Świętego. Czyli na przykład jak mamy mówić w językach, a więc de facto bełkotać jak małe dziecko jakieś niezrozumiałe słowa.
Też bełkotałeś?
Oczywiście, chciałem się przecież otworzyć na działanie DuchaŚwiętego.. Przychodziło mi to z trudem, więc rosło we mnie poczucie winy, że to pewnie ja coś robię źle. Podczas rekolekcji w seminarium i potem, po święceniach …Więcej
Czego Was uczył?
Otwarcia na Ducha Świętego. Czyli na przykład jak mamy mówić w językach, a więc de facto bełkotać jak małe dziecko jakieś niezrozumiałe słowa.
Też bełkotałeś?
Oczywiście, chciałem się przecież otworzyć na działanie DuchaŚwiętego.. Przychodziło mi to z trudem, więc rosło we mnie poczucie winy, że to pewnie ja coś robię źle. Podczas rekolekcji w seminarium i potem, po święceniach widziałem, jak ludzie padali w ławkach, gdy ksiądz krzyczał: „zstąp, Duchu Święty”, jak ludzie kładli się pokotem na podłogę podczas tzw. spoczynku w Duchu św. Położyłem się i ja, skoro wszyscy padali jak muchy po nałożeniu rąk przez kapłana. Widziałem tzw. Toronto blessing, czyli święty śmiech. To rzekomo dar śmiechu, ale wygląda naprawdę przerażająco, gdy ktoś zaczyna histerycznie rechotać podczas adoracji Najświętszego Sakramentu… Czułem nieautentyczność tej sytuacji, sztuczność, ale robiłem wszystko, czego ode mnie wymagano.
Allegro
popieram autora tekstu. Jasnym jak słońce jest fakt, że od paru dobrych dekad wszechobecna nowo-moda na odnowy w duchu św. i ich protestancka kanwa, rozwala KK niczym pełzająca lawa wulkanu błotnego. Jednak żydowskie srebrniki nie tylko usprawiedliwiają ich nienaturalną obecność w KK ale nauczają i nakazują, oswajać się z nimi !! ZGROZA
wacula25wp.pl
angeloch A jednak mój drogi nadal tkwisz w błędzie i na dodatek chcesz się utwierdzić .To wszystko zawsze będzie zależało stale od ciebie a nie od formacji bo to ty zawsze możesz znaleźć jakąś pomoc w tym problemie jeśli kochasz BOGA nad wszystko bo możesz skączyć jak kiedyś Ksiądz Międlar wystąpił z zakonu i atakuje przełożonych. Winą za swoją decyzję obarcza przełożonych bezmyślnie zamiast …Więcej
angeloch A jednak mój drogi nadal tkwisz w błędzie i na dodatek chcesz się utwierdzić .To wszystko zawsze będzie zależało stale od ciebie a nie od formacji bo to ty zawsze możesz znaleźć jakąś pomoc w tym problemie jeśli kochasz BOGA nad wszystko bo możesz skączyć jak kiedyś Ksiądz Międlar wystąpił z zakonu i atakuje przełożonych. Winą za swoją decyzję obarcza przełożonych bezmyślnie zamiast siebie, ?
Quas Primas
Przykre, ale prawdziwe i pewnie nie on jeden. lomax napisał, że mógł iść do FSSPX. Ano mógł, tylko skąd miał o tym wiedzieć? Przecież w dzisiejszych, posoborowych seminariach nic nie mówi się o św. Tomaszu z Akwinu czy św. Augustynie, a Abp Lefebvr'e i Bractwo Piusa X, to przecież "schizmatycy" i "sekciarze" dla większości kapłanów i pseudo wykładowców. Po raz pierwszy nie zgadzam się z …Więcej
Przykre, ale prawdziwe i pewnie nie on jeden. lomax napisał, że mógł iść do FSSPX. Ano mógł, tylko skąd miał o tym wiedzieć? Przecież w dzisiejszych, posoborowych seminariach nic nie mówi się o św. Tomaszu z Akwinu czy św. Augustynie, a Abp Lefebvr'e i Bractwo Piusa X, to przecież "schizmatycy" i "sekciarze" dla większości kapłanów i pseudo wykładowców. Po raz pierwszy nie zgadzam się z częścią wypowiedzi Croisade. Myślę, że ten ksiądz nie zawinił. Wielu kapłanów nie wskazało mu dobrej drogi, wręcz sprawiło mu pranie mózgu, a ten, który zaczął to robić, zmarł. Posoborowe seminaria, to tak, jak zwykłe studia. Jedni się uczą informatyki, drudzy medycyny, czy prawa, a w seminariach uczą się jak odprawiać novusa i jak rozentuzjazmować ludzi chryzmatami. Widocznie ten kapłan oczekiwał prawdziwej duchowości. Duchowości katolickiej a nie protestanckiej. Zaufał duchownemu ( dla niego to był autorytet), który wykorzystał to, dla siebie tylko wiadomych celów. Znam kleryka- dziś już kapłana ( w Tradycji), którego zmuszali do cosobotniego bycia na "mszy" w neo, do czytania Gazety Wyborczej...Był posłuszny i czytał (był odpytywany), chodził też do neo, jednak NIGDY nie brał komunii św do ręki, zawsze klękał na Baranku Boży i podczas przyjmowania komunii. Nie mogli na niego patrzeć, wytykali go palcami, wciąż był na "dywaniku", proponowali "urlop" i wiele jeszcze innych przykrości go spotkało. Miał jednak chłopak szczęście, bo spotkał kapłana, który wskazał mu prawdziwe źródła wiary i prawdziwą duchowość. Zmienił seminarium i dziś jest kapłanem (2-gi rok), który z nieopisaną radością opowiadał mi, jaki był szczęśliwy, kiedy złożył Przysięgę Antymodernistyczną. Faktem jest, że już w seminarium zetknął się troszkę z Tradycją... Kapłan z powyższego artykułu, nie miał tego szczęścia.
Młot na posoborowe
angeloch Patrzę na nie go z realnej strony. Katolik to nie "chłopiec do bicia" i nie ma to nic wspólnego z nienawiścią. Dostał wiele szans. Kardynał Wyszyński do wrogów K.K. powiedziałby ;NON POSSUMUS. Jak się rozkręci wyjdzie z niego maniak seksualny. ponieważ "lechici" uznają poligamię, dlatego będzie się nakręcał o aferach seksualnych księży. Znam go jeszcze pod ksywą JAREMA 123. Atakuje …Więcej
angeloch Patrzę na nie go z realnej strony. Katolik to nie "chłopiec do bicia" i nie ma to nic wspólnego z nienawiścią. Dostał wiele szans. Kardynał Wyszyński do wrogów K.K. powiedziałby ;NON POSSUMUS. Jak się rozkręci wyjdzie z niego maniak seksualny. ponieważ "lechici" uznają poligamię, dlatego będzie się nakręcał o aferach seksualnych księży. Znam go jeszcze pod ksywą JAREMA 123. Atakuje prawdziwych katolików i Polaków. To jest portal KATOLICKI, a nie portal AGORA - JERZEGO URBANA
angeloch
Młot na posoborowe - popatrz na Marcusa z innej strony. Niech wszyscy zobaczą kto kim jest i co reprezentuje. Katolik kocha grzeszącego a nienawidzi grzechu. Jego grzech i tak w niego uderzy (jeżeli się nie ocknie). Przebacz mu, bo nie wie co czyni.
Markus_Glauk
Młot na posoborowe masz kutasie musztardę ?
NIE ?!
------------
No to z czym do inteligencji ?
Do BIEDRONKI zapierdalaj po musztardę za 99 gr.Więcej
Młot na posoborowe masz kutasie musztardę ?
NIE ?!
------------

No to z czym do inteligencji ?
Do BIEDRONKI zapierdalaj po musztardę za 99 gr.
Markus_Glauk
Tak.
Jam to jest.
Katol.
Utożsamiam się z tymi nieborakami których tujesza swołecz
ujebała banem.
-----------------------------------------------------------------------
-----------------------------------------------------------------------
angeloch ZABLOKUJ TEGO JAREMA 123 obecnie Markus_Glauk TO CHAMSKI. PROWOKATOR I HEJTER Z POGAŃSKIEJ SEKTY SŁOWIAŃSKICH LECHTÓW - ANTYPOLAK I ANTYKATOLIK. …Więcej
Tak.
Jam to jest.
Katol.
Utożsamiam się z tymi nieborakami których tujesza swołecz
ujebała banem.
-----------------------------------------------------------------------
-----------------------------------------------------------------------
angeloch ZABLOKUJ TEGO JAREMA 123 obecnie Markus_Glauk TO CHAMSKI. PROWOKATOR I HEJTER Z POGAŃSKIEJ SEKTY SŁOWIAŃSKICH LECHTÓW - ANTYPOLAK I ANTYKATOLIK. ZOBACZ JEGO WPISY. Kiedyś sam się wkopał i wygadał
Młot na posoborowe
angeloch Kim są pogańscy Lechici? To sekta, aby atakować katolików zobacz:
M. Gniadek-Zieliński, K.L. Łuksza: TurboSłowianie atakują Michalkiewicza - Magazyn Polskie Sprawy #4 www.youtube.com/watchWięcej
angeloch Kim są pogańscy Lechici? To sekta, aby atakować katolików zobacz:

M. Gniadek-Zieliński, K.L. Łuksza: TurboSłowianie atakują Michalkiewicza - Magazyn Polskie Sprawy #4 www.youtube.com/watch
Markus_Glauk
zawze sie jakiś kutafon kilof dopierdoli.
Markus_Glauk
jak zasadzisz z kopa tekiemu kilofu, to zaboli.
Wienc co ?
Oddać złomiarzom.
3 więcej komentarzy od Markus_Glauk
Markus_Glauk
Blokuj blokuj, bo młotek tak radzi.
No debili nie brakuje.Więcej
Blokuj blokuj, bo młotek tak radzi.

No debili nie brakuje.
Markus_Glauk
nima nic gorszego jak kilof na posoboeowie w opozycji do młota.
Markus_Glauk
Kutas jak huj jest z Młot na posoborowe.
-----------------------
Młot na posoborowe 1 minutę temu
angeloch ZABLOKUJ TEGO JAREMA 123 obecnie Markus_Glauk TO CHAMSKI. PROWOKATOR I HEJTER Z POGAŃSKIEJ SEKTY SŁOWIAŃSKICH LECHTÓW - ANTYPOLAK I ANTYKATOLIK. ZOBACZ JEGO WPISY. Kiedyś sam się wkopał i wygadał
Lubię to
WięcejWięcej
Kutas jak huj jest z Młot na posoborowe.
-----------------------
Młot na posoborowe 1 minutę temu

angeloch ZABLOKUJ TEGO JAREMA 123 obecnie Markus_Glauk TO CHAMSKI. PROWOKATOR I HEJTER Z POGAŃSKIEJ SEKTY SŁOWIAŃSKICH LECHTÓW - ANTYPOLAK I ANTYKATOLIK. ZOBACZ JEGO WPISY. Kiedyś sam się wkopał i wygadał

Lubię to
Więcej
Młot na posoborowe
angeloch ZABLOKUJ TEGO JAREMA 123 obecnie Markus_Glauk TO CHAMSKI. PROWOKATOR I HEJTER Z POGAŃSKIEJ SEKTY SŁOWIAŃSKICH LECHTÓW - ANTYPOLAK I ANTYKATOLIK. ZOBACZ JEGO WPISY. Kiedyś sam się wkopał i wygadał