Maria Valtorta 2
Wizja rozpoczęła się podczas Komunii św. 9 lutego 1944. A, 1736-1745
Widzę wnętrze domu w Nazarecie. Patrzę na pokój przypominający jadalnię, w
której rodzina spożywa posiłki i zażywa odpoczynku w godzinach wytchnienia.
Jest to całkiem małe pomieszczenie z prostym stołem w kształcie prostokąta i
rodzajem skrzyni przysuniętej do muru, służącej do siedzenia z jednej strony
stołu. Przy innej ścianie stoi krosno tkackie i taboret, dalej dwa inne taborety i
półka z lampami oliwnymi oraz inne przedmioty. Otwarte drzwi wychodzą na
mały ogród. Jest chyba wieczór, bo ostatni promień słońca oświetla wierzchołek
wysokiego drzewa, ledwie zazielenionego pierwszymi listkami.
Jezus siedzi przy stole. Spożywa posiłek, a Maryja usługuje Mu, przechodząc
tam i z powrotem przez małe drzwi, które – jak mi się wydaje – prowadzą do
miejsca, w którym jest palenisko, gdyż przez uchylone drzwi można dostrzec
jego błysk.
Jezus mówi dwa, a może trzy razy do Maryi, aby i Ona usiadła i jadła. Jednak
Maryja nie chce. Potrząsa głową, uśmiechając się ze smutkiem. Przynosi
ugotowane w wodzie jarzyny, zastępujące chyba zupę, smażone ryby i
następnie ser, miękki, w kształcie kuli, przypominający kamienie uformowane
przez potok. Na koniec podaje czarne oliwki. Okrągły i szeroki chleb jako zwykłe
danie jest już na stole. Ma kolor raczej ciemny, zawiera otręby. Jezus ma przed
Sobą amforę z wodą i kielich. Je w milczeniu patrząc na Mamę spojrzeniem
pełnym bolesnej miłości.
Maryję – to jest widoczne – ogarnia troska. Chodzi tam i z powrotem dla
dodania sobie odwagi. Choć jest jeszcze jasno, zapala lampę, stawia ją koło
Jezusa, a wyciągając ramię głaszcze ukradkiem Jego głowę. Otwiera torbę,
która jest chyba z czystej wełny, wykonana ręcznie i nieprzemakalna, w kolorze
orzechowym. Przeszukuje ją, wychodzi do ogródka, idzie aż do końca, dochodzi
do rodzaju spiżarki. Wychodzi z jabłkami już pomarszczonymi, z pewnością
przechowywanymi od lata. Wkłada je do sakwy. Następnie bierze chleb, dorzuca
też mały serek, choć Jezus nie chce i mówi, że reszta wystarczy.
Potem Maryja znowu podchodzi do stołu, do jego najwęższego brzegu po lewej
stronie Jezusa i patrzy, jak On je. Spogląda na Niego ze smutkiem, z
uwielbieniem, z twarzą jeszcze bledszą niż zwykle, którą – jak się zdaje –
postarzyła troska. Oczy ma wielkie z powodu okalających je cieni – znak
wylanych już łez. Wydaje się, że błyszczą bardziej niż zwykle, obmyte
wypełniającymi je łzami, gotowymi [znowu] wypłynąć. Dwoje bolesnych i
umęczonych oczu.
Jezus je powoli i w sposób widoczny zmusza się do tego, chcąc jedynie sprawić
przyjemność Matce. Jest zamyślony bardziej niż zwykle, podnosi głowę i patrzy
na Maryję. Napotyka spojrzenie zalane łzami i opuszcza głowę z szacunku dla
Jej wzruszenia. Ogranicza się do wzięcia w ręce delikatnej dłoni, którą Maryja
trzyma opartą o brzeg stołu. Bierze ją w Swą lewą rękę i przykłada do policzka,
przyciska do niego i tuli, aby odczuć pieszczotę tej biednej drżącej ręki [Mamy].
Potem całuje ją z jakże wielką miłością i szacunkiem.
Widzę Maryję, która podnosi wolną lewą rękę do ust, jakby chciała zagłuszyć
szloch. Potem ociera palcami łzę, wymykającą się spod rzęs i płynącą po
policzku. Jezus zaczyna znowu jeść, a Maryja wychodzi pospiesznie, bardzo
szybko do mało już oświetlonego ogródka. Znika. Jezus opiera lewy łokieć na
stole, podpiera czoło ręką i zagłębia się w myślach, zapominając o jedzeniu.
Nasłuchuje i wstaje. Wchodzi do ogrodu i rozejrzawszy się dookoła idzie w
prawo, w odniesieniu do domu. Wchodzi przez wejście w skale do kamienistego
pomieszczenia. W jego wnętrzu rozpoznaję pracownię stolarską, teraz
uporządkowaną, bez desek i trocin, bez zapalonego ognia. Jest tam warsztat z
narzędziami. Każde na swoim miejscu. To wszystko. Maryja płacze pochylona
nad warsztatem. Wygląda jak dziecko. Głowę opiera na lewym ramieniu. Płacze
cichutko, lecz boleśnie. Jezus wchodzi po cichu i zbliża się tak powoli, że Maryja
zdaje sobie sprawę z Jego obecności dopiero wtedy, gdy kładzie Jej rękę na
głowie i mówi tonem pełnym miłosnego wyrzutu: «Mamo!»
Maryja podnosi głowę i patrzy na Jezusa przez zasłonę z łez. Wspiera się na
Nim, mając dwie złożone ręce oparte na Jego prawym ramieniu. Jezus brzegiem
szerokiego rękawa ociera Jej łzy i przyciąga Ją w Swoje ramiona, do serca,
całując w czoło. Jest pełen dostojeństwa, wydaje się bardziej męski niż zwykle,
a Maryja wydaje się młodsza, tylko na Jej twarzy zaznacza się boleść.
«Chodź, Mamo!» – mówi do niej Jezus, obejmując Ją mocno ramieniem. Idzie i
wchodzi do ogródka. Siada na ławce przysuniętej do muru domu. W nocy ogród
jest cichy. Jedynie księżyc świeci pięknie i blask dochodzi z jadalni. Noc jest
spokojna. Jezus zwraca się do Maryi. Na początku nie rozumiem słów, zaledwie
szeptanych, którym Maryja poddaje się, opuszczając głowę. Potem słyszę:
«Zapraszaj krewnych. Nie zostawaj sama. Będę wtedy spokojniejszy
wypełniając Moją misję. Moja miłość nie sprawi Ci zawodu. Będę często
przychodził i sprowadzę Cię, kiedy będę w Galilei, a nie będę mógł przyjść do
domu. Przyjdziesz zobaczyć się ze Mną. Mamo, ta godzina musiała nadejść....
Rozpoczęła się tutaj, gdy ukazał Ci się Anioł. Teraz wybiła i musimy ją przeżyć,
prawda, Mamo? Potem, po zniesionej próbie, przyjdzie pokój i radość. Trzeba
nam jednak najpierw przejść przez tę pustynię jak kiedyś Ojcowie, aby wejść do
Ziemi Obiecanej. Ale Pan dopomoże nam, jak im pomógł. Udzieli nam pomocy
jak duchowej manny, by nakarmić naszego ducha w najcięższym
doświadczeniu. Zwróćmy się razem do naszego Ojca...»
Jezus wstaje, Maryja wstaje razem z Nim. Wznoszą oczy ku niebu – dwie żyjące
hostie rozbłyskające w nocy. Jezus wypowiada Modlitwę Pańską powoli, głosem
czystym, oddzielając wyrazy. Kładzie nacisk na słowa: «...Przyjdź Królestwo
Twoje. Bądź wola Twoja...»
Oddziela wyraźnie te dwa zdania od innych. Modli się z rozpostartymi
ramionami, nie tak jak na krzyżu, lecz z gestem wykonywanym przez kapłana,
kiedy mówi: „Pan z wami‟. Maryja ma ręce złożone.
Potem wracają do domu. Jezus, którego nigdy dotąd nie widziałam pijącego
wino, nalewa z amfory stojącej na półce trochę białego wina do kielicha. Niesie
je do stołu. Bierze Maryję za rękę, przymusza do zajęcia miejsca obok Siebie i
prosi Ją o wypicie wina i zjedzenie kawałka chleba, który podał Jej, umaczawszy
go uprzednio w winie. Czyni to z tak wielkim naleganiem, że Maryja musi ulec.
Jezus wypija resztę wina.
Następnie tuli Mamę do Siebie, do serca. Jezus i Maryja nie spoczywają na
łożach biesiadnych, lecz siedzą obok siebie, jak my czynimy to w czasie posiłków. Milczą, trwają w oczekiwaniu. Maryja głaszcze prawą rękę Jezusa i
Jego kolana. Jezus głaszcze ramię i głowę Maryi. Potem wstaje, Maryja również.
Obejmują się i całują wiele razy. Za każdym razem wydaje się, że już się
rozstaną, lecz Maryja znowu tuli do siebie Swe Dziecko. Madonna... lecz również
Mama, która musi się odłączyć od Swego Syna i wie, dokąd doprowadzi to
rozstanie. Niech nikt mi więcej nie mówi, że Maryja nie cierpiała. Tak i ja
sądziłam wcześniej, ale już nie teraz.
Jezus bierze ciemnoniebieski płaszcz. Wkłada go na ramiona i zakrywa głowę.
Potem przewiesza sakwę, wkładając ją za skórzany pas, aby Mu nie przeszkadzała w czasie marszu. Maryja Mu pomaga. Nie może skończyć
poprawiać Jego ubrania, płaszcza i nakrycia głowy. Ciągle ukradkiem Go
głaszcze.
Uczyniwszy gest błogosławieństwa nad domem, Jezus idzie w kierunku wyjścia.
Maryja podąża za Nim i na progu całuje Go po raz ostatni. Droga jest cicha i
pusta, oświetlona blaskiem księżyca. Jezus rusza w drogę. Odwraca się jeszcze
dwa razy, by spojrzeć na Mamę, która stoi wsparta o obramowanie drzwi,
bledsza niż księżyc i cała lśniąca: milczy i płacze. Jezus coraz bardziej oddala się
po białej drodze. Maryja cały czas płacze we drzwiach. Potem Jezus znika za
zakrętem drogi. Rozpoczęła się Jego droga głosiciela Ewangelii, która zakończy
się na Golgocie.
Maryja zalana łzami wchodzi do domu i zamyka drzwi. Dla Niej też rozpoczęła
się droga, która doprowadzi Ją na Golgotę. Dla nas...