U PROGU ŻYCIA Rozdział 1: Obowiązek miłości
Wszyscy mamy te same opowieści w albumach: rączki niemowlaka trzymane przez zmęczone dłonie matki, uśmiech dziecka na szkolnym przedstawieniu, ojciec z kamerą VHS, gotowy uchwycić każde "kocham cię, tato". Wszyscy mieliśmy rodziców, którzy tą miłość dawali tak, jak potrafili. Jedni nieudolnie, drudzy zbyt brutalnie, trzeci nadmiernie, ale jednak dawali.I nagle robi się ciążka cisza. Bo przychodzi moment, kiedy ten rodzic się przewraca. Już nie trzyma kamery, tylko balkonika. Już nie mówi, że cię kocha, tylko nie wie, kim jesteś. Już nie gotuje rosołu, tylko trzeba go karmić. I wtedy zaczyna się najbrudniejsze oszustwo naszego pokolenia: obowiązek miłości.
Nie mówimy o miłości. Mówimy o teatrze, o farsie, o grotesce w wykonaniu dzieci, które czują się zobowiązane. Nie z serca. Z przymusu. Z presji otoczenia. Z lęku przed wyrzutem sumienia. "Przecież to mój ojciec". Ale kiedy patrzysz na ich wizyty, widzisz wszystko, tylko nie relację.
Wchodzą jak księża na pogrzeb: kurtuazyjnie, chłodno, z zegarkiem w ręku. Pędzą przez tematykę rozmowy jakby się bali, że padnie pytanie o przeszłość. Bo tam czeka złość, trauma, nieprzeżyta wina. Życie w rozkroku między tym, czego nie powiedzieli, a tym, co udają, że jest okej. Mają pretensje do rodziców, ale nie mają jaj, by je wypowiedzieć. Więc milczą. I milczeniem skazują starych ludzi na samotność.
Ale śmieszniejsze zaczyna się w momencie, gdy pojawia się opiekunka. Wtedy nagle są oczekiwania. Żeby mówiła z sercem, żeby dbała, żeby była blisko. Ma dać rozmowę, empatię, uśmiech. A ty, dziecko? Co dałeś? Przyszedłeś z czterema kawałkami ciasta i rozliczasz system jak księgowy. Patrzysz na zegarek, patrzysz na opiekę, patrzysz na rachunki. Ale nie patrzysz ojcu w oczy. Nie wiesz, co powiedzieć, więc mówisz o pogodzie. Nie przynosisz zupy, przynosisz poczucie obowiązku. Jakbyś go jeszcze raz karmił wyrzutem.
To nie jest troska. To jest dezynfekcja sumienia. Świadomość, że przecież "nie oddałem go do hospicjum". Przecież "jest w swoim domu". Przecież "ma opiekę". Ale on nie miał mieć tylko opieki. MIAŁ MIEĆ CIEBIE. Miał mieć twoją obecność, twoją rozmowę, twoje śmiechy z dawnych lat. Nie kogoś za 18 zł brutto na godzinę. Ciebie.
I nie chodzi o to, że masz rzucić wszystko. Chodzi o to, że masz być CZŁOWIEKIEM. Takim, który nie chowa się za telefonem i zupką przyniesioną raz w tygodniu. Tylko takim, który umie usiąść, potrzymać za rękę i powiedzieć: "Wiem, że nie zawsze było dobrze. Ale jesteś ważny."
Bo wiesz, co jest najtragiczniejsze?
Ci starzy ludzie nie umierają z braku leków. Umierają z braku znaczenia.
Niech ten rozdział będzie kłem wbitym w szyję obłudy. Niech przebije serca dzieci, które są dorosłe tylko na papierze. Miłość to nie jest wspomnienie z dzieciństwa. To obecność w starości. Jeśli kogoś kochasz, to jesteś. Jeśli cię nie ma, to nie kochasz. Proste.
Jeśli mówisz, że nie masz czasu dla umierającego ojca, to nie masz serca. A może nigdy go nie miałeś. Tylko maskę dobrego syna, która teraz spada, bo zrobiło się niewygodnie.
Miłość to nie jest obowiązek. Ale kto raz jej dotknął, ten wie, że nie można jej udawać. Ani zastępować opiekunką. Ani przynosić w reklamówce z Biedronki. Miłość albo jest, albo jej nie ma. I dopiero w starości wszystko wychodzi na jaw. Kto karmił, a kto tylko wystawiał rachunek.
Nie pytaj, czy zrobiłeś dla niego wszystko. Zapytaj, czy zrobiłeś coś z miłości.
Można się długo tłumaczyć: że życie było szybkie, że pracy za dużo, że system, że kredyty, że opieka to niełatwa sprawa. Że przecież odwiedzałem, że przecież dzwoniłem, że zorganizowałem opiekunkę. Że miałem dobre intencje, tylko nie miałem czasu.
Ale ten rachunek to nie Excel. To nie będzie lista rzeczy do odhaczenia. To nie będzie ocena z religii.
Na końcu zostaje tylko jedno pytanie:
Czy kochałeś?
Nie: czy mówiłeś, że kochasz.
Nie: czy byłeś miły.
Tylko: czy twoja miłość miała twarz, gest i czas.
Czy dała drugiemu człowiekowi poczucie bezpieczeństwa, gdy się rozpadał?
Czy klęknęła przy jego wózku, zanim zrobiła przelew?
Czy go wysłuchała, zanim zatrudniła terapeutkę?
Czy była w stanie usiąść, znieść jego gorycz, oddech, niemoc – i być obok bez kalkulacji?
Bo miłość zawsze ma formę człowieka, który ją niesie.
Jaka twoja dusza, taka twoja miłość.
Jaki jesteś – tak dajesz.
Zły człowiek nie ma dobrej miłości. Miłość nie przechodzi przez egoizm.
Nie ma w niej miejsca na półśrodki.
Na terminy.
Na kurtuazję.
I nie ma próżni.
Jeśli nie żyjesz miłością – żyjesz w strachu.
Jeśli nie kochasz – kalkulujesz.
Jeśli nie oddajesz serca – będziesz musiał oddać wszystko inne.
Bo przyjdzie dzień, gdy sam usiądziesz na tym wózku.
I to, jak dziś traktujesz swoich rodziców, dzieci zapisują nie w zeszycie –
tylko w swojej miłości.
Którą kiedyś... oddadzą tobie.
I może wtedy zrozumiesz, że nie istnieje coś takiego jak „obowiązek miłości”.
Bo miłość bez wolności to nie jest miłość.
To transakcja.
Miłość nie jest kwiatem z kiosku.
To twoje odbicie. I twoje dziedzictwo.
Brama Główna -zapraszam