Towarzystwo Ciemnych Typów

Jeśli dodam jeszcze, że tytułowe Towarzystwo prężnie działało na terenie Włoch, nazywane było Terrorem, a członkami byli Draby i Drabinki, skojarzenie nasuwa się jedno: mafia. Nic bardziej mylnego.
Założycielami Societa dei Tipi Loschi było dwóch turyńskich studentów. Jak głosił statut, dewizą Towarzystwa były słowa: niewielu, ale dobrych jak makaron. Jakie kryteria musiała spełniać owa smakowita elita? Pasja do wspinaczek alpejskich – nie musiała przy tym wiązać się ze szczególnymi umiejętnościami, gdyż nie o profesjonalizm tu chodziło. Co jeszcze? Chęć pracy w organizacjach charytatywnych. Wspólna adoracja Najświętszego Sakramentu.
Czy osoba zimująca w tej samej klasie może zostać świętym?
Radosny uśmiech, duże czarne, błyszczące oczy, śniada cera, żywy chód – dziś pewnie bez problemu znalazłby etat w męskim magazynie. Do tego dobrze zbudowany, wysportowany – nie miał łatwego startowego w walce z pokusami młodości, jednak jak powie o nim spowiednik rok przed śmiercią: W sierpniu 1924 roku był jeszcze niewinny jak w chwili chrztu.
Czy miał wsparcie najbliższych? Ojciec-agnostyk był senatorem, włoskim ambasadorem w Berlinie, wydawał liberalny dziennik La Stampa, obecnie będący własnością koncernu Fiata. Jedynego syna widział jako prawą rękę w biznesie, salonowego wygę, który odziedziczy po nim prestiż i majątek. Jednak Pier Giorgio Frassati, niczym Rose Bukater w Titanicu, nudził się na wytwornych rautach, przychodząc na nie w zdekompletowanym stroju, dzielonym wcześniej z turyńskimi i berlińskimi biedakami. Matka była apodyktyczną malarką, wiecznie upominającą potomstwo za nieprzestrzeganie surowo nakreślonego regulaminu. Jako katoliczka siłą tradycji nie rozumiała i potępiała codzienną żarliwą aktywność modlitewną syna, bojąc się o jego zdewocenie. Ukochana siostra wiernie śledziła fascynacje brata, który nie miał przed nią tajemnic, jednak nie miała większej ochoty i siły ducha, by podążać jego ścieżką. Pier Giorgio regularnie dostawał burę za wynikające z wizyt w kościele spóźnianie się na rodzinne obiady. Niemalże do dnia zgonu słuchał narzekań nieświadomej jego działalności matki o marnotrawieniu czasu, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli – „przegrywaniu życia”. Mimo to kochał rodziców całym sercem, wielokrotnie wybierał posłuszeństwo ich irracjonalnym sądom, szanując moc czwartego przykazania. Miał pod górkę, mógł znaleźć talię uzasadnionych usprawiedliwień losowych, by wybrać bramę szeroką. Wybrał jednak wąskie przejście radykalizmu ewangelicznego.
Był całkowitym zaprzeczeniem zewnętrznego stereotypu katolickiego świętego. Uśmiechnięty i radosny, żartowniś, dusza towarzystwa, odważny. Pytasz mnie, czy jestem wesoły; jakże mógłbym nie być? Dopóki Wiara będzie mi dawała siłę, będę zawsze wesoły: z dusz katolickich smutek powinien być raz na zawsze wygnany. Cierpienie to nie smutek, który jest najgorszą ze wszystkich chorób. Potrafił znakomicie równoważyć odwagę w wyrażaniu poglądów i aktów religijnych z brakiem nachalności i moralizatorstwa. W swoim życiu znalazł miejsce na obie drogi, które wskazuje Jezus: głoszenia Ewangelii na dachach i modlitwy we własnej izdebce. Relacja jednego z przyjaciół: Wieczorem, o zachodzie słońca, dojeżdżaliśmy właśnie do Santhia, w powrotnej drodze ze zjazdu w Novarze, kiedy Pier Giorgio zjawił się w naszym wagonie z różańcem w ręku. Swobodny, wesoły, proponując odmówienie Różańca. Efekt był piorunujący, bo już po chwili, wbrew konwenansom, ze wszystkich wagonów słychać było młode głosy, odmawiające Różaniec. Co za charyzma! Z drugiej strony, codziennie wieczorem długo modlił się szeptem we własnym pokoju. Nie brakowało mu ludzkich umiłowań i poczucia humoru. Pier Giorgio nabył umiejętność doskonałego naśladowania gwizdu lokomotywy, co wykorzystał, by nastraszyć pasażerów podczas postoju pociągu, za co zresztą został ukarany mandatem. Po matce odziedziczył słabość do tytoniu – jedno z najbardziej znanych zdjęć uwieczniło go z fajką w ustach na tle górskich szczytów.
Solą jego życia była praktyczna, ewangeliczna miłość bliźniego. Potrafił zrezygnować z wypadu w ukochane góry, jeśli kolidowało to z jego obowiązkami w Konferencji św. Wincentego, opiekującej się biednymi i chorymi. To właśnie z racji czasu poświęcanego na działalność społeczną nie zaliczył egzaminu z łaciny, co zaskutkowało powtarzaniem roku. Był prawdziwym autsajderem z pustymi kieszeniami. Więcej, brał skrupulatnie notowane i zwracane pożyczki, które przeznaczał na żywność i ubrania dla biedaków z przedmieść Turynu i Berlina. Podkreślał potrzebę otwarcia serca w kontakcie z ubogim, by nie był on suchym aktem jałmużny, na co zwraca uwagę Angiolo Gambaro: Przesuwa się koło nas cicho, dyskretnie, nie oczekując pochwały, dając ubogiemu chleb i swoje serce, sierocie serdeczną pieszczotę, starcowi promienny uśmiech, choremu troskliwą pomoc. W jego misji jest coś heroicznego: odchodzi niemal od rodzinnego domu, jego wygód, zaspokojenia wszelkich potrzeb materialnych, od przyjemności i rozrywek, ucząc nas siły ducha, wytrwałości, energii, odwagi, ofiarności. Nie dba o wspaniałe możliwości, jakie daje mu pozycja jego rodziny w świecie, i nie waha się wnosić swego ewangelicznego ducha wyrzeczenia i ubóstwa w to życie, które człowiek uczynił czymś podobnym do uczty dzikusów, gdzie biesiadnicy wydzierają sobie nawzajem jadło, zamiast je sobie podawać. To właśnie jeden z tych najmniejszych, których Frassati umiłował, zaraził go chorobą Heinego-Medina. Doświadczając stopniowego paraliżu ciała, konał w samotności, nie chcąc nękać swoim bólem najbliższych. Rodzina, zaabsorbowana pogrzebem babci Piera, zbyt późno zorientowała się w stanie zdrowia młodzieńca, szczepionka z Francji nie zdążyła na czas. Frassati umierał w cierpieniu, ale z błogim uśmiechem na ustach, czekając spotkania z Panem i Królestwem, do którego życie na ziemi było jedynie drabiną.
Gdy na potrzeby procesu beatyfikacyjnego, przy obecności lekarzy, rodziny i rzeszy świadków 31 marca 1981 roku przeprowadzono ekshumacje zwłok, ujrzano kosmyk czarnych włosów, lekko pociemniałe czoło, tęczówki oka. Ciało Pier Giorgia jako jedyne w grobowcu rodzinnym nie uległo rozkładowi. Polska mistyczka Fulla Horak pisała we wspomnieniach, że wśród kilkunastu świętych, którzy ukazywali się jej w objawieniach, znajdował się właśnie ten włoski sympatyk cygar. Nie sposób nie zakończyć słowami Jezusa, które skierował do faryzeuszy podczas wspólnego posiłku z celnikami: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary.
www.fronda.pl/…/towarzystwo-cie…