Radek33
608

Ostatnia wieczerza,umywanie nóg,ustanowienie Najświętszego Sakramentu-wizja Bł.A.K.Emmerich

OSTATNIA WIECZERZA.
Wczoraj jeszcze zapytywali uczniowie Jezusa, gdzie zechce pożywać z nimi baranka wielkanocnego. Dziś, już przed świtem zawołał Jezus do Siebie Piotra i Jana i umówił z nimi wszystko, co mieli przysposobić i urządzić do uczty paschalnej w Jerozolim. Powiedział im, by poszli do Jerozolimy, a tam idąc pod górę Syjon, napotkają męża z dzbankiem wody, znanego im, bo już poprzedniej Wielkanocy był on w Betanii gospodarzem Jezusa przy uczcie paschalnej; za nim mieli iść aż do domu i rzec mu tak: „Mistrz kazał ci powiedzieć, że zbliża się czas Jego i że chce obchodzić u ciebie Wielkanoc." Potem mieli żądać, aby im pokazał wieczernik już urządzony i tam przysposobić wszystko, co potrzeba.
Nieco później widziałam obu Apostołów już w Jerozolimie; wąwozem, biegnącym na południe od świątyni wstępowali powoli na północny stok góry Syjon. Na południowej stronie wzgórza świątyni stały jeszcze rzędy domów. Nieco dalej płynął w głębi wąwozu potok, a po drugim jego brzegu wiodła pod górę droga; tędy to szli Apostołowie. Po uciążliwym marszu znaleźli się na wyższym poziomie, niż szczyt wzgórza świątyni. Przeszli teraz na południowy stok Syjonu i tu na wolnym, pochyłym nieco placu, w pobliżu starego budynku, otoczonego dziedzińcami, ujrzeli człowieka, którego mieli spotkać. Poszli za nim i blisko domu już oznajmili mu to, co Jezus kazał powiedzieć. Człowiek ów ucieszył się bardzo nimi i ich słowy; oznajmił im, że już zamówiono u niego ucztę (zapewne uczynił to Nikodem), lecz on nie wiedział dla kogo; cieszy się więc bardzo, że właśnie Jezusa gościć dziś będzie. Mąż ten zwał się Heli, a był szwagrem Zachariasza z Hebron; w jego to domu w Hebron oznajmił Jezus zeszłego roku po szabacie o śmierci Jana Chrzciciela. Miał on pięć córek jeszcze niezamężnych i syna jedynaka, który był Lewitą i przyjacielem Łukasza, zanim jeszcze tenże został wyznawcą Chrystusa. Corocznie chodził Heli ze sługami na święta do Jerozolimy, najmował tu salę paschalną i przyrządzał baranka wielkanocnego dla takich, którzy nie mieli swego gospodarza.
Na tegoroczne święta najął salę w starożytnym obszernym budynku, należącym do Nikodema i Józefa z Arymatei. Budynek ten stał na południowym stoku góry Syjon, niedaleko od zamku Dawida, a także od rynku, dochodzącego od strony wschodniej do zamku. W koło domu rozciągał się obszerny dziedziniec, otoczony grubymi murami. Ocieniały go szpalery drzew. Na dziedzińcu, na prawo i na lewo od bramy, stało przy murach kilka mniejszych budynków. W jednym z nich spożywała ucztę paschalną Najświętsza Panna z resztą świętych niewiast, tu też nieraz przebywała z nimi po ukrzyżowaniu Chrystusa. Główny budynek z salą najętą przez Helego wznosił się w środku dziedzińca, ale nieco ku tyłowi. W tym to domu za czasów króla Dawida ćwiczyli się dzielni bohaterowie i dowódcy wojsk w kunszcie wojennym. Przed wybudowaniem świątyni stała tu przez jakiś czas arka przymierza; w jednej z podziemnych piwnic były jeszcze ślady o tym świadczące. W piwnicach tutejszych krył się swego czasu prorok Malachiasz, tu pisał swe proroctwa o Najświętszym Sakramencie i o ofierze nowego przymierza. Salomon miał ten dom w wielkim poszanowaniu; zachodził tu nawet jakiś figuralny związek, ale nie pamiętam już, jaki. Gdy Babilończycy zburzyli większą część Jerozolimy, dom ten dziwnym trafem ocalał. Obecnie był w posiadaniu Nikodema i Józefa z Arymatei; ci przekształcili odpowiednio główny budynek na dom godowy dla gości wielkanocnych i wynajmowali go zwykle na święta. Zresztą zaś przez cały rok używali całego domostwa na skład kamieni budowlanych i nagrobków; tu mieściła się także pracownia kamieniarska. Józef z Arymatei posiadał w swym miejscu rodzinnym łomy kamienia pierwszej jakości; wydobyty kamień sprowadzano tu, obrabiano pod jego nadzorem na nagrobki, gzymsy i kolumny, i tym prowadził Józef handel. Nikodem również prowadził różne interesy budowlane, a przy tym dla rozrywki, z amatorstwa zajmował się rzeźbiarstwem. Wyjąwszy czasy świąteczne, rzeźbił nieraz posągi w tej sali, czasem znów w piwnicy pod nią. To jego zajęcie było po części przyczyną ścisłej przyjaźni z Józefem z Arymatei jako też wspólnych podejmowań się różnych przedsiębiorstw.
Główny budynek, właściwy wieczernik, zbudowany był w podłużny czworobok, otoczony w koło niższym od niego krużgankiem, który można było połączyć w jedną całość ze środkową wysoką salą; cały bowiem budynek nie ma właściwie ścian, tylko wspiera się na kolumnach i filarach ale odstępy między kolumnami zasłonięte są zwykle ruchomymi ścianami. Światło wpadało do sali przez okrągłe otwory, umieszczone w ścianach powyżej krużganka. Przed właściwą salą był jeszcze z przodu przedsionek o trzech wejściach; z niego dopiero wchodziło się do wysokiej sali, zaopatrzonej w kilka lamp, wyłożonej pięknymi płytami. W czasie świąt i uroczystości obijano ściany do polowy wysokości matami i kobiercami, odmykano otwór w suficie, zwykle zasłonięty, i przesłaniano go przezroczystą, błękitną, połyskującą gazą. W drugim końcu sali zwiesza się od sufitu zasłona z podobnego materiału; za zasłoną tworzy się więc w ten sposób jakby osobna mała komnata.
Sala, podzielona w ten sposób na trzy części, ma pewne podobieństwo ze świątynią, obejmuje bowiem przedsionek, „Miejsce święte" i „Miejsce najświętsze." W ostatniej części, oddzielonej zasłoną, składano zwykle po bokach suknie i różne sprzęty, w środku zaś stał rodzaj ołtarza, który niebawem opiszę. Ponad trzema schodami wystawała ze ściany kamienna ławeczka w kształcie trójkąta prostokątnego, którego ostry koniec ścięty był mniej więcej w połowie obu boków. Musiała ona stanowić górną część pieca, w którym pieczono baranka wielkanocnego, bo dziś np. były schody całkiem ciepłe. Z boku były drzwiczki, prowadzące do sali tuż za ścianą, stąd można było zejść na dół do miejsca, gdzie rozpalano ogień, a dalej do innych sklepów i piwnic, ciągnących się pod salę. Na wystającej ławeczce, czy też ołtarzu, porobione były różne skrzynki i szuflady dające się wysuwać, dalej u góry jakieś otwory, jakby ruszty, osobne miejsca do rozniecania ognia i osobne do gaszenia go. Nie da się to zresztą w całości dobrze opisać. Wyglądało to na ognisko lub piec do pieczenia placków wielkanocnych i innego pieczywa, a także do palenia kadzidła; w święta palono tu zapewne resztki i okruchy z uczty; była to więc niejako kuchnia wielkanocna. Nad tym sterczała ze ściany niszowata skrzynka w kształcie daszku z krokwi, opatrzona u góry otworem z klapą, zapewne do wypuszczania dymu. Przed tą niszą zwieszała się od góry figurka baranka wielkanocnego; baranek miał wbity nóż w gardło, a zdawało się, że krew spływa z niego na ołtarz; jak to jednak było urządzone, nie wiem już dokładnie. W niszy przy ścianie były trzy barwne szafeczki, otwierające się i zamykające przez obracanie, jak nasze tabernakulum; tu składano różne naczynia wielkanocne i nieckowe czarki, a później przechowywano w nich Najświętszy Sakrament. W bocznych salach koło wieczernika stały tu i ówdzie murowane łoża, a na nich leżały zwinięte grube kołdry. — Pod całym budynkiem ciągnęły się piękne piwnice. Arka przymierza stała swego czasu od tyłu pod tym miejscem, gdzie teraz kuchnia wielkanocna stoi. Pięć kanałów pod domem sprowadza w dół góry wszelkie nieczystości i zlewy, dom bowiem wysoko jest położony. Już dawniej widziałam, jak Jezus nauczał w tym domu i uzdrawiał chorych. Raz, jak już wspominałam, nocowali tu także uczniowie w bocznych komnatach. Podczas gdy Piotr i Jan rozmawiali z Helim, znajdował się Nikodem w jednym z bocznych budynków na podwórzu, dokąd uprzątano kamienie, rozłożone koło wieczernika. Już przed tygodniem widziałam, jak uprzątano podwórze i przyrządzano wieczernik na uroczystość wielkanocną. Między innymi znajdowało się tam także kilku uczniów.
Pomówiwszy z Piotrem i Janem, powrócił Heli przez dziedziniec domu; oni zaś, zwróciwszy się na prawo, zeszli w dół północnym stokiem Syjonu, poszli mostem przez wąwóz i drugą jego stroną doszli po ścieżkach, obsadzonych krzewami, do owego szeregu domów, stojących od południowej strony świątyni. Tu stał dom starego Symeona, zamieszkały obecnie przez jego synów, tajemnych uczniów Jezusa. Najstarszy z nich, wysoki brunet, zwał się Obed, a był sługą przy świątyni; tego to wywołali Apostołowie i poszli z nim najpierw na wschód od świątyni przez tę część wsi Ofel, którędy szedł Jezus do Jerozolimy w niedzielę Palmową; tu skręciwszy do miasta, obeszli północną stronę świątyni i przybyli na rynek bydła. W południowej części rynku były ogrodzone piękne trawniki, jakby małe ogródki, gdzie pasły się baranki. Przy wjeździe Jezusa do Jerozolimy myślałam, że to umyślnie tak urządzono na tę uroczystość, tymczasem przekonałam się, że tu zawsze w czasie świąt sprzedawano baranki wielkanocne. Do jednego takiego ogrodzenia wszedł Obed. Baranki obtoczyły go zaraz i potrącały główkami, jako kogoś dobrze znajomego; on zaś wybrał cztery z pomiędzy nich i te odniesiono do wieczernika. Po południu widziałam, jak Obed pomagał w wieczerniku baranka wielkanocnego przyrządzić.
Piotr i Jan chodzili jeszcze długo po mieście za różnymi sprawunkami. Później widziałam ich w gospodzie, stojącej przed bramą na północ od Kalwarii w północno zachodniej stronie miasta, gdzie gościło wielu uczniów. Była to właściwa gospoda uczniów przed Jerozolimą, i zarządzała nią Weronika, której właściwe imię było Serafia. Stąd poszli obaj do domu Weroniki, bo i tu mieli niejedno do załatwienia. Mąż jej, radny miasta, bawił przeważnie poza domem, oddany swym zajęciom, a chociaż i był w domu, to trzymał się z dala od niej. Weronika była mniej więcej w wieku Najświętszej Panny. Z Najświętszą Rodziną z dawna żyła w znajomości; jeszcze gdy Jezus jako chłopiec pozostał na święta w świątyni jerozolimskiej, ona posyłała Mu tam pożywienie.
Apostołowie otrzymali tu różne naczynia, które po części uczniowie zanieśli do wieczernika w nakrytych koszach; wzięli stąd również kielich, którym Jezus się posługiwał przy ustanowieniu Najświętszego Sakramentu.
Wspomniany kielich był dziwnym naczyniem, tajemniczego pochodzenia. Przez długi czas spoczywał w świątyni między innymi starożytnymi, a cennymi naczyniami, których cel i początek dawno uległ zapomnieniu, podobnie jak i teraz niejeden starożytny, święty klejnot, z upływem wieków i zmianą okoliczności, poszedł w niepamięć. Od czasu do czasu wybierano w świątyni przestarzałe, nieznane z użytku naczynia i klejnoty, sprzedawano je, lub dawano przerabiać inaczej, stosownie do potrzeby. I to najświętsze naczynie chciano nieraz przerobić, ale kielich, zrobiony z jakiegoś nieznanego kruszcu, nie dał się stopić w ogniu, więc go zarzucono. Za zrządzeniem Bożym znaleźli go raz młodzi kapłani w skarbcu świątyni, porzucony wraz z jakimś rupieciami w skrzyni i jako stary, zapomniany sprzęt ofiarowali na sprzedaż miłośnikom starożytności. Cały garnitur, tj. kielich z wszystkimi dodatkami, kupiła wtenczas Weronika i już nieraz służył on Jezusowi przy ucztach świątecznych, a od ostatniej wieczerzy przeszedł w stałe posiadanie gminy wyznawców Chrystusa. Do kielicha należał cały garnitur przenośny, sporządzony stosownie do celu, jaki miał spełnić, tj. do ustanowienia Najświętszego Sakramentu. Dawniej oczywiście nie było go, ale nie pamiętam już, kiedy, i czy nie z polecenia samego Pana dodatek ten zrobiono.
Całe urządzenie przedstawiało się tak: Na płaskiej płycie stał wielki kielich, a w koło niego sześć małych kubków. W płycie tej znajdował się wysuwany rodzaj szufladki, ale nie pamiętam już, czy zawierał on świętość, czy nie. W samym kielichu stało drugie, mniejsze naczynie, na kielichu leżał talerzyk, przykryty sklepioną kopułką. W podstawce kielicha był umyślny schowek na małą łyżeczkę. Wszystkie naczynia osłonięte były cieniutką tkaniną i przykryte zwykle wielką wydrążoną półkulą, jakby parasolem, zrobioną — zdaje się — ze skóry, a opatrzoną u góry gałeczką. Kielich składał się z właściwego kubka na wino i z podstawki, później zapewne dodanej; podstawka była bowiem z innego materiału, a sam kielich z jakiejś brunatnej masy, gładkiej jak szyba zwierciadła. Kształt miał gruszkowaty, po bokach dwa uszka do podnoszenia, bo ciężar jego był dość znaczny. Cały był pozłacany czy też wyłożony złotem. Podstawka wyrobiona była sztucznie z ciemnej złotej rudy. W koło obejmował ją z tegoż materiału wąż i latorośl winna, a prócz tego wysadzona była drogimi kamieniami. W podstawie, jak już wspomniałam, był schowek dla małej łyżeczki.
Kielich sam przechowywał później Jakub Młodszy przy kościele jerozolimskim. Wiem, że dotychczas znajduje się on gdzieś w bezpiecznym ukryciu i kiedyś znowu wyjdzie na jaw w stosownym czasie, jak i teraz do ostatniej wieczerzy. Mniejsze kubki przeszły w posiadanie innych kościołów, i tak jeden był w Antiochii, inny znów w Efezie; w ogóle naczynia te dostały się siedmiu kościołom. Kubki te należały kiedyś do Patriarchów, którzy pili z nich pełen tajemnic napój, gdy odbierali lub udzielali błogosławieństwa, jak to w swoim czasie widziałam i opowiadałam.
Początek wielkiego kielicha ginie w pomroce wieków. Posiadał go już Noe i w czasie potopu ustawił go w arce na samej górze. Melchizedek przyniósł go z sobą z kraju Semiramidy, gdzie był zarzucony, do Kanaanu, gdy zakładał osady w Jerozolimie; w nim składał wobec Abrahama ofiarę chleba i wina, i potem mu go pozostawił. Później widziałam go u Mojżesza. Masa, z której był zrobiony, była tak zbitą, jak masa dzwonu. Nie zdawał się być wykuty ręką ludzką, lecz jak gdyby przyroda sama go ukształtowała i jakoby wytworzył się z łona ziemi. Kiedy powstał i z czego, to było wiadomym tylko samemu Jezusowi. Ja przewidziałam go. Nie wiadomo, czy świątobliwa Katarzyna chciała przez to wyrazić, że kielich był przezroczysty, czy też, że przewidziała go, lub odgadła w widzeniu duchem swoim.
Podczas gdy obaj Apostołowie zajęci byli w Jerozolimie przysposobieniem uczty baranka wielkanocnego, w Betanii żegnał się Jezus czule z Łazarzem, świętymi niewiastami i Matką Swą. Nauczał jeszcze na ostatek i udzielał wszystkim stosownych upomnień.
Z Najświętszą Matką Swą miał Jezus na osobności rozmowę, z której przypominam sobie niektóre szczegóły. I tak mówił, że na przyrządzenie paschy posłał do Jerozolimy Piotra, jako uosobienie wiary, i Jana, uosobienie miłości. O Magdalenie, która w ostatnich czasach odchodziła prawie od siebie z ciągłego smutku, rzekł: „Miłuje ona niewypowiedzianie, ale miłość jej nie wyzwoliła się jeszcze zupełnie z pęt cielesnych, więc też od zmysłów będzie odchodzić z boleści nad męką Moją." Wspominał także o zdradzieckich zamysłach Judasza, a najdobrotliwsza Matka Boża wstawiała się jeszcze za nim.
Dowiedziawszy się od Jezusa, co czeka Go w najbliższej przyszłości, prosiła Go Najświętsza Panna tak czule, by mogła umrzeć z Nim razem; Jezus jednak polecał Jej, by spokojniej znosiła Swą boleść, niż inne niewiasty, a zarazem oznajmił, że zmartwychwstanie po trzech dniach, i gdzie się Jej pojawi. Zaraz też uspokoiła się Najświętsza Panna; nie płakała już tak bardzo, ale z twarzy Jej bił smutek bezmierny i boleść wstrząsająca do głębi. Jako dobry, wdzięczny syn, dziękował Jej Jezus za wszelką okazywaną Mu miłość, objął Ją na pożegnanie prawą ręką i czule przycisnął do serca. Obiecał jej, że w duchu spożyje z Nią ostatnią wieczerzę i nawet oznaczył godzinę, w której stanie się Jej uczestniczką. Ze wszystkimi żegnał się Jezus bardzo rzewnie, a nauczał przy tym aż do ostatniej chwili.
Judasz tymczasem pobiegł znowu do Jerozolimy pod pozorem, że ma różne sprawunki do załatwienia i do zapłacenia. Obliczył on zawsze czas jak najdokładniej, żeby móc się usprawiedliwić ze swej nieobecności. Jezus pytał się o niego pozostałych Apostołów, chociaż wiedział dokładnie o każdym jego kroku. On tymczasem uwijał się przez cały dzień po Faryzeuszach i wszystko z nimi umawiał. Pokazano mu nawet żołdaków, którzy mieli pojmać Pana. Dopiero na chwilę przed rozpoczęciem się ostatniej wieczerzy powrócił Judasz do Jezusa. Ja odczytywałam duchem wszystkie jego plany i zamysły. Podczas gdy Jezus rozmawiał z Maryją o nim, otrzymałam wiele nowych objaśnień co do jego charakteru. Był on czynny, rzutny i usłużny, lecz przy tym pełen skąpstwa, fałszywej ambicji, pychy i zazdrości, a co gorsza wcale nie starał się zwalczać tych nałogów. A mógł przecież zaspokoić już swą pychę, bo na równi z innymi Apostołami działał cuda i w nieobecności Jezusa uzdrawiał chorych.
Około południa udał się Jezus z dziewięciu Apostołami do Jerozolimy ; za Nim poszło tam również siedmiu uczniów, pochodzących głównie z Jerozolimy i z okolicy, oprócz Natanaela i Sylasa. Pamiętam, że był między nimi Jan Marek i niedawno przyjęty syn biednej wdowy, która to złożyła w ofierze ostatni grosz, gdy Jezus nauczał w świątyni przy skarbonie; św. niewiasty wybrały się dopiero później w drogę.
Jezus nie poszedł z Apostołami wprost do Jerozolimy, lecz chodził z nimi długo w koło Góry Oliwnej, po dolinie Jozafata nawet aż ku Górze Kalwarii, a przy tym nauczał wciąż bez przerwy. Między innymi rzekł Apostołom, że dotychczas dawał im Swój chleb i wino, ale dzisiaj ma zamiar oddać im własne ciało i krew, a więc zostawi im w spuściźnie wszystko co ma. Także przy tych słowach wzruszanie malowało się na twarzy Pana, jak gdyby usychał z pragnienia miłosnego oddania się im jak najprędzej, jakby wnętrze Swe własne chciał w nich przelać. Apostołowie nie zrozumieli znaczenia tych słów; myśleli, że Jezus ma na myśli baranka wielkanocnego. Niepodobna wypowiedzieć, jak niezmierna miłość i cierpliwość cechowała ostatnie nauki Jego w Betanii i tu.
Owych siedmiu uczniów nie towarzyszyło Jezusowi wraz z Apostołami; udali się oni wprost do Jerozolimy, niosąc pakunki z liturgicznymi szatami paschalnymi, w które według przepisu trzeba się było ubierać. Przybywszy do wieczernika, złożyli je w przedsionku, poczym udali się do domu Jana Marka. Tu również przybyły później św. niewiasty.
Inni uczniowie poznosili także różne stroje i przybory. Gdy Piotr i Jan przybyli od Serafii do wieczernika, było już wszystko złożone w przysionku, z kielichem. Gołe ściany sali obwieszono kobiercami, odsunięto otwory w suficie i przygotowano trzy wiszące lampy. Teraz dopiero poszli Piotr i Jan w dolinę Jozafata; by zawołać Pana i resztę Apostołów. Później od nich poschodzili się uczniowie i przyjaciele, którzy mieli wspólnie z Jezusem pożywać w wieczerniku baranka, wielkanocnego.
Do wieczerzy podzielono się na trzy kółka, z których każde miało swego osobnego gospodarza. Jezus zasiadł z dwunastu Apostołami w głównej sali wieczernika. Osobno w salach bocznych zasiedli do stołu Natanael, jako gospodarz, z dwunastu najstarszymi uczniami, a tak samo z 12 innymi Eliachim, syn Kleofasa i Marii Helego, a brat Maryi Kleofasowej; był on przedtem uczniem Jana Chrzciciela. W jednym z bocznych budynków u wejścia na dziedziniec zastawiona była wieczerza dla św. niewiast.
W świątyni zabito na tę wieczerzę trzy baranki i przelano ich krew; czwartego zaś zabito, wylewając krew, w wieczerniku, i tego spożył Jezus z Apostołami. Nie wiedział o tym Judasz, bo wymyśliwszy sobie różne sprawunki, motał coraz bardziej Jezusa w sieć zdrady; a że musiał w tym celu być w niejednym miejscu, więc nie był przy zabijaniu baranka. Przybył dopiero na chwilę przedtem, nim rozpoczęło się spożywanie baranka wielkanocnego.
Z niezwykłym wzruszeniem patrzałam, jak zabijano baranka dla Jezusa i Apostołów. Odbywało się to w przedsionku wieczernika, a pomagał przy tym syn Symeona, Lewita. Obecni Apostołowie i uczniowie, zebrani w koło, śpiewali Psalm 118. Jezus przypomniał, że zbliża się teraz nowy czas, w którym spełni się ofiara Mojżesza i znaczenie baranka wielkanocnego; dlatego też musi to jagnię być tak zabite, jak niegdyś w Egipcie, bo teraz zbliża się zaś rzeczywistego wyjścia z niewoli egipskiej.
Naczynia i wszelkie przybory były już pod ręką. Przyniesiono pięknego baranka z wiankiem na szyi; wianek zdjęło zaraz i odesłano Najświętszej Pannie, znajdującej się w gronie innych niewiast. Baranka przywiązano przez środek ciała grzbietem do deszczułki, przy czym przyszedł mi na myśl Jezus, przywiązany przy biczowaniu do słupa. Syn Symeona przytrzymał w górę głowę baranka, Jezus natomiast przebił nożem szyję i oddał go zaraz Obedowi do dalszego sporządzenia. Widać było, że Jezus jakby z lękiem i boleścią przystępował do zadania ciosu barankowi; szybko załatwił się z tym, a każdy ruch Jego nacechowany był wielką powagą. Krew ściekającą z baranka, zebrano w miednicę. Jezus kazał sobie przynieść gałązkę hizopu, umaczał ją we krwi, podszedł ku drzwiom sali i pomazał krwią podwoje drzwi i zamek, poczym zatknął tę krwawą gałązkę nad górnym progiem, przy tym tak między innymi rzekł uroczyście: „Przejdzie tędy mimo anioł śmierci. Lecz wy spokojnie i bezpiecznie módlcie się tu, gdy zabiją Mnie, prawdziwego Baranka wielkanocnego. Wiedzcie, że odtąd zacznie się nowa epoka i nowa ofiara, i trwać będzie aż do skończenia świata."
Potem poszli wszyscy do owej kuchni wielkanocnej, umieszczonej na końcu sali, gdzie niegdyś stała arka przymierza. Ogień był już rozniecony. Jezus pokropił ognisko krwią baranka i poświęcił je w ten sposób na ołtarz; resztę krwi i tłuszcz wrzucono w ogień, płonący pod ołtarzem. Tak samo cały wieczernik poświęcił Jezus na nową świątynię, obchodząc go w koło z Apostołami, wśród śpiewu psalmów. W czasie tym drzwi wszystkie były zamknięte.
Tymczasem skończył syn Szymona przyprawianie baranka. Zatknął go na rożen, przednie nogi rozkrzyżował na poprzecznym drewienku, a tylne przymocował do rożna. Teraz wyglądał baranek zupełnie jak Jezus na krzyżu. Wzięto teraz i inne trzy baranki zabite w świątyni i wszystkie cztery wstawiono w piec, by się upiekły.
Wszystkie baranki wielkanocne Żydów zabijano na dziedzińcu świątyni, a mianowicie w trzech miejscach: osobno dla znakomitych, osobno dla uboższych i osobno dla zamiejscowych. Jezus o tyle tylko zmienił ten porządek, że baranka Swego nie kazał zabijać w świątyni, zresztą postąpił ściśle według przepisów zakonnych. Baranek ten był tylko wyobrażeniem. Jezus zaś sam stał się na drugi dzień prawdziwym Barankiem wielkanocnym.
Przed wieczerzą jeszcze nauczał Jezus o baranku wielkanocnym i tłumaczył, że jest on tylko wyobrażeniem, a prawdziwy Baranek wielkanocny spełni teraz Swą ofiarę. Wreszcie gdy już przyszedł Judasz i czas wieczerzy nadszedł, przygotowano i zastawiono stoły. Biesiadnicy nałożyli na siebie znajdujące się w przedsionku suknie podróżne, jak to przepisywała ceremonia: a więc białą tunikę, jak koszulę, na to płaszcz z przodu krótszy, a z tyłu dłuższy; również nałożyli na nogi nowe sandały. Suknie były podpasane, toż samo szerokie rękawy. Tak przystroiwszy się, poszła każda grupa do swego stołu, tj. uczniowie podzieleni na dwie części, do sal bocznych, Jezus zaś z Apostołami do sali wieczernika. Z laskami w rękach poszli parami do stołu, a stanąwszy każdy na swym miejscu, oparli laski na ramionach i wznieśli ręce w górę. Jezus otrzymał od gospodarza dwie małe laski nieco w górze zakrzywione, podobne zupełnie do krótkich kijów pasterskich; każda miała z jednej strony jakby haczyk, jak to widać u odciętej gałęzi. Laski te zatknął Jezus z przodu za pas na krzyż, i wsparł na nich ręce wzniesione do modlitwy. Wzruszający to był widok, gdy wsparty tak, poruszał się i zdawało się, że wspiera Swe ręce na krzyżu, który wkrótce miał dźwigać na Swych barkach. Odśpiewano psalmy: „Błogosławiony Pan Bóg Izraela," dalej „Chwała niech będzie Panu" itd. Po skończonych modłach oddał Jezus jedną Swą laskę Piotrowi, a drugą Janowi; oni zaś, nie pamiętam już dobrze, czy zaraz je odłożyli na bok, czy też oddali je innym Apostołom, by obeszły w koło z rąk do rąk.
Stół biesiadny był wąski, mniej więcej tak wysoki, że mężowi stojącemu sięgał na pół stopy nad kolana, kształt zaś miał wycinka kołowego o ściętym łukowo końcu. Od strony wewnętrznej, wklęsłej, naprzeciw siedzenia Jezusa było wolne miejsce, kędy wnoszono potrawy. Jeśli sobie dobrze przypominam, to po prawej ręce Jezusa stali Jan, Jakub Starszy i Jakub Młodszy, dalej u prawego wąskiego boku stał Bartłomiej. Obok niego przy wewnętrznej wklęsłej stronie stał Tomasz i Judasz Iskariot. Po lewej ręce Jezusa stał Piotr, dalej Andrzej i Tadeusz, przy lewym wąskim boku stał Szymon, dalej przy stronie wklęsłej Mateusz i Filip.
Na środku stołu stała misa z barankiem wielkanocnym; głowa jego wsparta była na skrzyżowanych łapkach przednich, tylne nóżki wyciągnięte były wzdłuż. Baranek ułożony był w koło czosnkiem. Dalej stała misa z pieczywem wielkanocnym; po jednej jej stronie była misa z zielem, ustawionym prosto i gęsto, tak jak rośnie, z drugiej strony stała znów misa z małymi wiązankami gorzkiego ziela, podobnego do ziół, używanych przy balsamowaniu. Przed Jezusem jeszcze stała czara z jakimś zielem żółtozielonym i druga z brunatnym sosem. Jako talerze służyły okrągłe, wklęsłe placki. Noży używano kościanych.
Po modłach położył gospodarz przed Jezusem nóż do rozebrania baranka wielkanocnego, postawił też przed Nim kubek wina i nalał z konwi wina do sześciu kubków, stojących na stole, przeznaczonych po jednym dla dwóch Apostołów. Jezus pobłogosławił wino i wypił Swój kubek i Apostołowie pili po dwóch z jednego kubka. Jezus rozebrał na części baranka; Apostołowie podawali Mu za pomocą pewnego rodzaju szczypców swe placki, Jezus kładł na nie każdemu jego porcję a oni prędko spożyli, oskrobując mięso kościanymi nożami. Później kości spalono. Potem zjedli jeszcze prędko cokolwiek czosnku i ziela, maczanego w sosie. Baranka spożywali stojąco, tylko wspierali się nieco na poręczach siedzeń. Następnie połamał Jezus jeden placek wielkanocny, kawałek schował pod nakrycie, a resztę rozdzielił. Gdy zjedli i to, przyniesiono znowu dla Jezusa kubek wina, lecz Jezus, podziękowawszy, odsunął wino i rzekł: „Weźcie to wino i rozdzielcie między siebie; odtąd nie będę już więcej pić wina, dopóki nie przyjdzie królestwo Boże." Wypiwszy po dwóch z jednego kubka wino, zaśpiewali Apostołowie, potem Jezus pomodlił się, czy też miał krótką naukę, nastąpiło jeszcze ogólne mycie rąk, poczym biesiadnicy spoczęli na swych siedzeniach. Dotychczas bowiem stali wszyscy, przy końcu tylko opierali się nieco o poręcze, a wszystko odbywało się o ile możności jak najszybciej. Jezus rozebrał również na części baranka, przeznaczonego dla św. niewiast, spożywających wieczerzę w bocznym budynku. Jedzono jeszcze trochę ziół i sałaty z sosem. Jezus serdeczny był dziś i wesoły, jak Go nigdy jeszcze nie widziałam; przedstawiał też i Apostołom, by na teraz zapomnieli o wszelkich troskach. I Najśw. Panna z wesołością pełniła urząd gospodyni przy stole św. niewiast. Nieraz przystępowała do niej która z nich i szarpała ją lekko za zasłonę, by jej coś powiedzieć, a ona natychmiast z nieopisaną prostotą zwracała się w tę stronę. Widok ten mnie bardzo wzruszał.
Podczas gdy Apostołowie spożywali zioła, rozmawiał Jezus z nimi mile i serdecznie. Powoli jednak spoważniał i posmutniał, wreszcie rzekł: "Jeden z pomiędzy was zdradzi Mnie, ten, którego ręka spoczywa z moją ręką na jednym stole." Pan właśnie rozdzielał ziele, a mianowicie sałatę (łoczygę) której tylko jedna misa stalą na stole; Sam rozdzielał po Swej stronie, a Judaszowi, siedzącemu na ukos naprzeciw, polecił uczynić to samo po drugiej stronie stołu. Wszystkich strach zdjął, gdy Jezus wspomniał o zdrajcy. Jezus nie wyjawił przez to zdrady Judasza przed innymi, gdy mówił: „Zdradzi Mnie ten, którego ręka spoczywa z moją na stole," lub „który macza ze Mną rękę w misie," co tyle znaczy jak: "jeden z dwunastu, którzy ze Mną jedzą i piją, z którymi dzielę Mój chleb;" słowa bowiem: „maczać z kimś rękę w misie" były wyrażeniem ogólnym na określenie ścisłego, najpoufniejszego obcowania z kimś. Lecz zarazem chciał Jezus także przestrzec Judasza, bo rzeczywiście, mówiąc powyższe słowa, umaczał równocześnie z nim rękę w misie. A dalej tak mówił: „Idzie teraz na śmierć Syn człowieczy, jak o Nim napisano jest w Piśmie, biada jednak człowiekowi, przez którego Syn człowieczy będzie wydany! Byłoby dla niego lepiej, gdyby się był wcale nie narodził."
Apostołowie wszyscy osłupieli i na wyścigi dopytywali się: „Panie, czy to ja jestem?" sami bowiem musieli przyznać, że nie rozumieją dobrze Jezusa.
Piotr zaś pochylił się poza Jezusa ku Janowi i dał mu znak, by spytał się Pana, kto jest tym zdrajcą; sum bowiem tyle już nagan otrzymał od Pana, więc obawiał się, czy przypadkiem jego nie ma Pan na myśli. Jan spoczywał po prawej ręce Jezusa; a ponieważ wszyscy tak leżeli przy stole, że opierali się na lewym ramieniu, a prawą ręką jedli, więc Jan miał głowę tuż przy piersi Jezusa. Przysunąwszy się teraz jeszcze bliżej piersi, zapytał: „Panie, kto to jest?" Nie słyszałam, czy Jezus powiedział Janowi głośno: „Ten, któremu podam umaczany kęs," nie wiem także, czy mu to szepnął po cichu; wziął tylko kęs chleba, owinięty w łoczygę, umaczał w sosie i z wielką serdecznością podał Judaszowi, a w tej chwili głos jakiś wewnętrzny powiedział Janowi, że Jezus ma Judasza na myśli. Judasz pytał się właśnie także: "Panie, czy to może ja?" Lecz Jezus spojrzał tylko na niego mile i dał jakąś ogólnikową odpowiedz. Podanie komuś chleba, zamaczanego w misie, było zwykłą oznaką miłości i zaufania, i Jezus uczynił też to, powodowany szczerą miłością, by przestrzec Judasza, a nie zdradzić go przed innymi; mimo to złość napełniła zaraz serce Judasza. Przez cały czas trwania wieczerzy, widziałam u nóg Judasza jakiś mały, szkaradny potwór, który czasami spinał mu się, aż do serca. Nie zauważyłam już, czy Jan oznajmił Piotrowi to, czego się dowiedział; spojrzał jednak ku niemu i dał mu znak uspakajający.

UMYWANIE NÓG.
Wstawszy od wieczerzy ubrali biesiadnicy znów zwykłe swe ubranie i uporządkowali je tak, jak zwykle czynili to przy uroczystych modłach. Wtedy wszedł do sali gospodarz z dwoma sługami, by sprzątnąć ze stołu i wysunąć go z pośród rozstawionych w koło siedzeń. Gdy to już załatwił, polecił mu Jezus przynieść wody do przedsionka, więc zaraz wyszedł, by spełnić polecenie.
Jezus tymczasem stanął w gronie Apostołów i długą chwilę przemawiał do nich z wielkim namaszczeniem. Tyle już dotychczas słyszałam i widziałam, że niemożliwym mi jest, powtórzyć dokładnie treści tej nauki Jezusa, — niektóre jednak urywki pamiętam. I tak mówił Jezus o królestwie Swym, o tym, że wnet odejdzie do Ojca, a przedtem pozostawi im wszystko, co ma. Dalej nauczał o pokucie, o uznaniu swej winy i wyznaniu jej, o skrusze i oczyszczeniu się. Czułam, że to wszystko odnosi się do mającego nastąpić umycia nóg i że wszyscy uznawali w duchu swe grzechy i żałowali za nie, z wyjątkiem Judasza. Mowa cała długa była i uroczysta. Po skończeniu jej posłał Jezus Jana i Jakuba Młodszego do przedsionka po zamówioną wodę, Apostołom zaś kazał ustawić siedzenia w półkole. Potem sam wyszedł do przedsionka, zdjął płaszcz, pod pasał się i owinął chustą, której dłuższy koniec zwieszał się ku ziemi.
Tymczasem rozpoczęła się między Apostołami żywa sprzeczka o to, kto zajmie między nimi pierwsze miejsce. Jezus bowiem mówił z taką pewnością, że ich opuści i że zbliża się Jego królestwo, więc to utwierdziło ich na nowo w przekonaniu, że ma oparcie w jakiejś tajemnej mocy, że w ukryciu przygotowuje jakiś świetny tryumf dla swych stronników.
W przedsionku kazał Jezus Janowi wziąć do rąk miednicę, Jakubowi Młodszemu zaś kazał trzymać przed sobą worek z wodą; od worka szła rura przez ramię, którą wypływała woda. Nalawszy wody na miednicę, kazał im Jezus iść za Sobą do sali, gdzie już na środku ustawił gospodarz obszerne próżne naczynie.
Wszedłszy do sali zaraz na wstępie zganił Jezus Apostołom ich sprzeczkę niewielu słowy, a wreszcie rzekł: „Ja sam jestem teraz waszym sługą. Usadówcie się dogodnie, bym mógł umyć wam nogi." Wszyscy usadowili się na oparcia siedzeń w tym samym porządku, w jakim siedzieli przy stole, a bose nogi oparli na poduszkach siedzeń. Jezus szedł od jednego, do drugiego, czerpał ręką wodę z miednicy, podtrzymywanej przez Jana, i polewał nogi, podstawiane po kolei przez Apostołów. Następnie ujmował w obie ręce długi koniec chusty, którą był przepasany, ocierał nią lekko nogi i zaraz szedł z Jakubem do następnego. Jan zaś za każdym razem wylewał użytą wodę do naczynia, stojącego na środku sali, i wracał znowu z miednicą. Wtedy Jezus poprzez nogi apostoła nalewał znowu wody z wora, trzymanego przez Jakuba, i tak szło dalej tą samą koleją.
Jak w czasie całej wieczerzy tak i teraz przebijała się w zachowaniu Jezusa niezwykła czułość, uprzejmość i serdeczność. Upokarzające zajęcie umywania nóg spełniał z sercem, przepełnionym miłością, nie spełniał go, jako czczą ceremonię, lecz jako świętą przysługę miłosną, wywnętrzał przed nimi całe Swe serce, wynurzał i wylewał przed nimi całą Swą miłość.
Po kolei przyszedł Jezus do Piotra, by umyć mu nogi, lecz on z pokory nie chciał na to pozwolić, mówiąc: „Panie, Ty mnie masz nogi myć!". A Jezus rzekł: „Co Ja czynię, ty nie rozumiesz teraz, ale później się dowiesz". Zdaje mi się, że prócz tego powiedział po cichu do niego: „Szymonie, zasłużyłeś na to, by dowiedzieć się od Ojca Mego, kto Ja jestem, skąd przychodzę i dokąd idę; ty jeden poznałeś to i dałeś o tym świadectwo; na tobie zbuduję Mój kościół, a bramy piekielne nie zwyciężą go. Moc Moja zostanie przy twoich następcach aż do skończenia świata". Potem zaś rzekł do wszystkich, wskazując na niego, że gdy odejdzie od nich, to Piotr ma zastąpić Jego miejsce w rządach kościołem i w rozsyłaniu uczniów. Piotr jeszcze rzekł: „W żaden sposób nie będziesz mi, Panie, mył nóg"; na co Jezus mu odrzekł: „Jeśli nie umyję ci nóg, nie będziesz miał cząstki ze Mną". Wtedy dopiero zawołał Piotr: „Panie, jeśli tak, to umyj mi nie tylko nogi; ale także ręce i głowę!". Lecz Jezus powstrzymał jego zapał, mówiąc: „Kto jest umyty, ten jest czysty i potrzebuje tylko umyć nogi. Wy także jesteście czyści, ale nie wszyscy". Przy ostatnich słowach miał Jezus na myśli Judasza.
W nauce Swej rozumiał Jezus przez umycie nóg oczyszczenie się z grzechów powszednich, bo nogi, przy chodzie wciąż stykające się z ziemią, zawsze na nowo się brudzą; więc też Jezus miał tu także na myśli obmycie duchowe, rodzaj rozgrzeszenia. Piotr zaś w swej gorliwości brał rzecz tylko materialnie i widział w tej czynności tylko zbytnie upokorzenie się swego Mistrza. Nie przeczuwał, że Jezus, by go zbawić, upokorzy się jutro z miłości aż do haniebnej śmierci na krzyżu.
Myjąc nogi Judaszowi, okazywał mu Jezus większą jeszcze czułość i uprzejmość, niż innym; pomimo, iż zdrada Judasza bolała Jezusa najwięcej ze wszystkich Jego mąk, a przyłożywszy twarz do jego nóg, rzekł cicho: „Namyśl się jeszcze. Rok już nosisz w sercu zdradę i niewierność". Judasz zdawał się nie słyszeć tego i umyślnie mówił coś do Jana. Widząc to Piotr, krzyknął rozgniewany: „Judaszu! Mistrz mówi do ciebie". Teraz dopiero zwrócił się Judasz do Jezusa i dał jakąś ogólnikową, wymijającą odpowiedź, coś jakby: „Panie, uchowaj!".
Inni nie słyszeli słów Jezusa, wyrzeczonych do Judasza; Jezus bowiem mówił cicho, a zresztą nie zwracali na to uwagi, zajęci nakładaniem sandałów. Umył jeszcze Jezus nogi Janowi i Jakubowi; najpierw usiadł Jakub, a Piotr potrzymał wór z wodą, potem siadł Jan, a Jakub tymczasem trzymał miednicę.
Jezus nauczał jeszcze o upokarzaniu się; mówił, jak to usługujący jest największym, i że na przyszłość mają sobie także myć nawzajem nogi w pokorze; dalej poruszył jeszcze sprawę niedawnej sprzeczki, kto jest między nimi największy, jak to napisano jest w ewangelii. Jezus przebrał się potem, z powrotem w Swe suknie; i Apostołowie rozpuścili znowu swobodnie suknie, które przy spożywaniu baranka wielkanocnego mieli podpasane.

USTANOWIENIE NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU.
Na rozkaz Pana przysposobił gospodarz znowu stół; podwyższył go nieco, nakrył kobiercem, na wierzch rozpostarł najpierw czerwoną serwetę, na tej zaś białą, przejrzystą, potem wsunął go znów na środek sali; pod stołem postawił dzbanek z wodą, a drugi z winem.
Wtedy Piotr i Jan poszli do owej tylnej komnaty, gdzie było ognisko wielkanocne, po kielich, który otrzymali od Weroniki. Nieśli go obaj na rękach wraz z przyborami i kopułowatym nakryciem, a wyglądało to, jak gdyby nieśli tabernakulum. Postawili go na stole przed Jezusem. Obok stał talerz z cienkimi, białymi, żłobkowatymi plackami przaśnymi; leżał tu także ów kawałek placka, rozłamanego przy wieczerzy, który Jezus schował wtenczas. Talerz był nakryty. Dalej stały dwa naczynia z winem i wodą, trzy puszki, jedna próżna, jedna z gęstym olejem i trzecia z rzadkim i łopatka.
Spełniwszy to, kazał Jezus Piotrowi i Janowi polać Sobie wodą ręce nad talerzem, na którym leżały placki przaśne, nabrał tejże samej wody łyżeczką, wyjętą z podstawki kielicha, i nawzajem polał im ręce; potem kazał podać talerz w koło, by wszyscy ręce sobie umyli. Nie mogę na pewno powiedzieć, czy zupełnie tak wszystko się odbywało, jak mówię; z wielkim rozczuleniem przypatrywałam się wszystkim tym czynnościom, przypominającym mi bardzo Mszę świętą.
Coraz większe skupienie, coraz większa czułość malowały się wśród tego na twarzy Jezusa. Wreszcie rzekł: „Chcę wam teraz dać wszystko, co mam, tj. samego Siebie". Zdawało się przy tych słowach, że z miłości niezmiernej rozpływa się zupełnie; ciało Jego zrobiło się przejrzyste, podobne do świetlistego cienia.
Modląc się wciąż w wielkim skupieniu, łamał Jezus placki tak, jak poznaczone były karbami, i kładł je jeden na drugim na tackę; z pierwszego kawałka ułamał końcami palców małą cząstkę i wpuścił ją do kielicha. W tej chwili, gdy to czynił, miałam widzenie, jakoby Matka Boża przyjmowała Najświętszy Sakrament, chociaż przedtem nie było Jej tu w sali. Zdawało mi się, że widzę Ją, jak siedzi naprzeciw Jezusa od strony wejścia i pożywa Najświętszy Sakrament Za chwilę już znikła mi z oczu,
Jezus modlił się wciąż i nauczał jeszcze; zdawało się, że każde słowo wychodzi widzialnie z ust Jego jako ogień i światło i wchodzi we wszystkich Apostołów z wyjątkiem Judasza. Wreszcie wziął Jezus tackę z kawałkami placków, ale już nie wiem dokładnie, czy postawił ją na kielich, — i rzekł: „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało Moje, które za was będzie wydane". Przy tym zrobił prawicą ruch nad tacką, jak gdyby błogosławił. W tejże chwili blask uderzył od Niego, słowa jakby ogniem wychodziły z ust Jego, chleb także zajaśniał i tak świecąc wszedł w usta Apostołów, jakby niejako sam Jezus w nich wpływał; wszystkich też jasność przeniknęła, tylko Judasz pozostał ciemny. Najpierw podał Jezus konsekrowany chleb Piotrowi, drugiemu zaś Janowi. Widzenie o tym miała błogosławiona Katarzyna kilka razy i myliła się trochę w oznaczeniu porządku, w jakim Apostołowie przyjmowali Ciało Chrystusa. Raz zdawało się jej, że Jan na ostatku przyjmował Najświętszy Sakrament; potem skinął na Judasza, siedzącego w ukos naprzeciw Niego, by się przybliżył, i jemu trzeciemu podał Najświętszy Sakrament. Ale zdawało mi się, że słowo cofa się od ust zdrajcy. Przeraziło mnie to, więc nie umiem określić dokładnie uczuć, w tej chwili doznawanych. Jezus rzekł teraz do niego: „Co masz czynić, czyń rychło". Potem zaczął rozdzielać Najświętszy Sakrament innym Apostołom; zbliżali się parami, jeden drugiemu podtrzymywał pod brodą małą sztywną nakrywkę, w koło ząbkowaną, która leżała przedtem na kielichu.
Łamanie i rozdzielanie chleba i picie ze wspólnego kielicha przy końcu wieczerzy było bowiem już od zamierzchłych czasów zwykłą oznaką zbratania się i miłości, okazywaną przy powitaniu i pożegnaniu. Sądzę, że i w Piśmie św. musi być o tym wzmianka. Dotychczas była to zwykła czynność figuralna, Jezus zaś podniósł ją dziś do godności Najświętszego Sakramentu. Nie darmo też, przez zdradę Judasza miedzy innymi zarzutami, stawianymi Jezusowi u Kajfasza był i ten, że do zwyczajów paschalnych dodał jakąś nowość dotychczas nieużywaną. Nikodem natomiast udowodnił jasno z ksiąg pisma, ze zwyczaj ten pożegnalny z dawna już był w użyciu.
Drzwi były zamknięte, wszystko odbywało się z nastrojem uroczystym, tajemniczym. Jezus siedział między Piotrem i Janem. Gdy zdjęto nakrycie z kielicha i odniesiono na powrót do tylnej komnaty, pomodlił się Jezus i rozpoczął uroczystą przemowę. Jak zrozumiałam, tłumaczył im Jezus znaczenie Wieczerzy Pańskiej i czynności jej ustanowienia; wyglądało to tak, jak gdyby jeden kapłan uczył drugiego odprawiania Mszy świętej.
Skończywszy przemowę, wyciągnął Jezus z podstawy, na której stał kielich z przyborami, ową wysuwaną płytkę i przykrył ją białą chustą, przewieszoną dotychczas na kielichu (działo się to zaś jeszcze przed wspomnianym myciem rąk). Następnie zdjął z kielicha okrągłą tackę i postawił ją na płytkę, na tackę zaś złożył placki, leżące dotychczas na talerzu pod przykryciem; placki te czworoboczne, podłużne, wystawały po obu stronach tacki, a z boku zakrywał je wystający zaokrąglony brzeg tacki. Kielich przysunął Jezus bliżej do Siebie, wyjął stojący w nim mniejszy kubek, a po obu stronach kielicha ustawił po trzy owe sześć małych kubków. Pobłogosławiwszy placki przaśne i, jak mi się zdaje, także stojące obok oleje, wziął płytkę z plackami w obie ręce, podniósł do góry, a wzniósłszy oczy w niebo, pomodlił się i ofiarował Bogu, poczym postawił na powrót na podstawce i przykrył. Następnie, wziąwszy kielich, kazał Piotrowi nalać doń wina, a Janowi wody, którą wpierw pobłogosławił, i sam jeszcze nalał małą łyżeczką troszkę wody. Teraz pobłogosławił kielich podniósł go w ofierze do góry, modląc się, i postawił na powrót.
Rozdzieliwszy potem Apostołom Najświętszy Sakrament, w sposób już wyżej opisany, podniósł Jezus kielich za oba ucha ku twarzy i nachylony, wymówił weń słowa konsekracji. Przemienił się przy tym Jezus i prawie zupełnie stał się przezroczysty, niejako utożsamiał się z tym, co miał dać Apostołom. Trzymając kielich w rękach, dał się zeń trochę napić Piotrowi i Janowi, potem postawił go na powrót; Jan czerpał małą łyżeczką Krew św. z kielicha do kubków, Piotr podawał je Apostołom, a oni pili po dwóch z jednego kubka. I Judasz (czego jednak nie jestem pewna) pił jeszcze z kielicha; nie powrócił już jednak na swoje miejsce, lecz zaraz wyszedł z wieczernika. Apostołowie, słysząc, co Jezus mówił przedtem do niego, myśleli, że to Jezus polecił mu jakąś sprawę do załatwienia, więc nie zwrócili na to uwagi. Judasz wyszedł, nie odmówiwszy nawet modlitwy dziękczynnej; poznaj więc, miły czytelniku, jak złe są skutki, jeśli się zaniecha modlitwy dziękczynnej po spożyciu chleba powszedniego i chleba żywota. Przez cały czas wieczerzy widziałam u nóg Judasza małego, czerwonego potworka, spinającego się mu czasami aż do serca; jedna jego noga wyglądała jak nagi piszczel szkieletu. Gdy Judasz wychodził za drzwi, widziałam koło niego trzech czartów; jeden wpadł mu w usta, drugi popychał go, trzeci biegł przed nim. Noc już była, lecz diabli zdawali się oświecać mu drogę: jak szalony pobiegł Judasz naprzód.
Resztę św. Krwi pozostałej w kielichu wlał Jezus do małego kubka, który stał przedtem w kielichu; potem, trzymając palce nad kielichem, kazał Piotrowi i Janowi polać je Sobie wodą i winem. Opłukawszy tym kielich, dał znowu im dwom napić się z kielicha, a resztę zlać w kubki i rozdać do wypicia innym Apostołom. Potem Jezus kielich wytarł, wstawił doń kubek z resztą św. krwi, na to postawił tackę z resztą konsekrowanych placków przaśnych i nakrył kielich naprzód przykrywką, poczym znowu chustą i umieścił go jak pierwej na podstawce między sześcioma małymi kubkami. Po zmartwychwstaniu Chrystusa pożywali Apostołowie ten chleb i wino, przez Niego konsekrowane.
Nie przypominam sobie, czym widziała, by Jezus sam pożywał Ciało i Krew Swoją; chyba że uszło to mej uwagi. Dając te dary Apostołom, oddawał samego Siebie, więc gdy patrzałam na Niego, zdawało mi się, że wyniszczył się i z miłości wydał z Siebie wszystką Swą istotę. Lecz nie da się to opisać słowami. Także gdy Melchizedek składał ofiarę chleba i wina, nie widziałam, by sam z niej pożywał. Znana mi była dawniej przyczyna, dlaczego kapłani przyjmują Sakrament, a Jezus Go nie przyjmował. Wypowiedziawszy te słowa, obejrzała się nagle błogosławiona Katarzyna, jakby nasłuchując czegoś; dane jej było bowiem objaśnienie tego, ale potrafiła nam tyle tylko powtórzyć: „Gdyby aniołowie udzielali tego Sakramentu, to nie spożywaliby Go. Gdyby jednakże kapłani Go nie pożywali, to dawno by już był uległ zatraceniu; tym więc utrzymuje się ten Sakrament".
Każda czynność, każdy ruch Jezusa przy ustanawianiu Najświętszego Sakramentu nosiły na sobie cechę uroczystości i ścisłego określonego porządku, a wszystko było głęboko pouczające; niektóre szczegóły zapisywali sobie Apostołowie znaczkami na małych zwitkach, noszonych przy sobie. W całym tym obrzędzie poznać można było zaczątek przyszłej Mszy świętej. Ilekroć Jezus zwracał się na prawo, lub na lewo, czynił to z uroczystą powagą, jak zwykle przy obrzędach religijnych. Apostołowie też, przystępując do Jezusa, lub przy innej sposobności, oddawali sobie nawzajem ukłon, jak to zwykli czynić kapłani.

www.potulice.chrystusowcy.pl/…/7.php