Wola

"Pałacyk Michla, Żytnia, Wola, bronią jej chłopcy od Parasola. Choć na tygrysy mają visy, to warszawiaki, fajne chłopaki są…"
----

Tę piosenkę znało każde dziecko w Polsce. Powstała 4 sierpnia 1944 roku wieczorem, podczas kolacji załogi pałacyku Michlera. Dzień później, w sobotę 5 sierpnia, po południu Pałacyk Michla już się nie bronił – powstańcy wycofali się po silnym ataku niemieckim wspartym przez czołgi. Pałacyk miał zostać zburzony, trwała rzeź Woli.

Niemcy wybuch Powstania Warszawskiego potraktowali jako okazję do zniszczenia stolicy Polski i ludobójstwa, co potwierdza często cytowana wypowiedź Himmlera skierowana do Hitlera, wieczorem 1 sierpnia. Naród polski miał stać się “byłym narodem 16-milionowym” a zastosowane środki miały być radykalne i okrutniejsze niż to co Niemcy stosowali do tej pory. Liczbę ludności cywilnej wymordowanej na samej Woli w ciągu kilku dni na początku sierpnia szacuje się na od 30 do 65 tysięcy osób. Na wieść o jej przypomnieniu historycy “holokaustu” załamują ręce – to największa masakra ludności cywilnej podczas II wojny światowej.

Zorganizowano ją głównie wzdłuż mającej nieco ponad 2 kilometry długości ul. Wolskiej, w prawie 30 miejscach zbiorowych kaźni. Największymi były teren fabryki Ursusa, teren fabryki obić i papierów kolorowych Franaszka (gdzie zabito m.in. jej właściciela), teren fabryki Kirchmajera i Marczewskiego (tu egzekucje miały miejsce głównie 6 sierpnia, domy Hankiewicza (Wolska 105/109, które podpalono i strzelano do próbujących uciekać), park Sowińskiego, fabryka makaronu i sztucznej kawy, ogród klasztoru karmelitanek. W każdym z tych miejsc zamordowano tysiące ludzi. Cywilów wykorzystywano też jako “żywe tarcze” przy atakach na pozycje powstańcze. Jeszcze 5 września, dowodzący Niemcami na Woli generał SS Heinz Reinefarth, którego miejsce dowodzenia znajdowało się w pobliżu fabryki Franaszka, chełpił się: “straty własne: sześciu zabitych, 24 ciężko rannych, 12 lekko rannych. Straty nieprzyjaciela – z rozstrzelanymi – ponad 10 tys.” Głównym problemem Reinefartha był brak wystarczającej ilości żołnierzy i amunicji by wymordować całą ludność cywilną. Jednakże w skład jego oddziałów wchodziły doświadczone w rzezi zbiry SS Oskara Dirlewangera, lubiący wypić zwyrodnialcy – Niemcy, Ukraińcy i ludy Kaukazu. Mordowano wszystkich – matki z dziećmi, kobiety w ciąży, zakonnice, księży, personel medyczny. Egzekucjom towarzyszyły gwałty, także na dziewczętach. Szczególnie okrutne mordy miały miejsce w szpitalach m.in. św. Łazarza, gdzie zabito ponad tysiąc osób, m.in. rzucając do sal granaty. Pacjentów i personel Szpitala Wolskiego przepędzono w rejon wiaduktu kolejowego przy ul. Górczewskiej, gdzie grupowo rozstrzeliwano. Wokół płonęły budynki. Ciała ofiar palono, zmuszając Polaków do ich układania. Stosy zwłok miały kilka metrów wysokości. “Dzikie tłumy żołnierzy i policji rozstrzeliwały osoby cywilne, sam widziałem palące się stosy trupów, które były oblewane benzyną i podpalane” – relacjonował potem generał Erich von dem Bach-Zelewski, który 6 sierpnia kazał ograniczyć rzeź do mężczyzn.

—-

Wśród miejsc kaźni znalazł się i kościół św. Wawrzyńca przy ul. Wolskiej 140A, gdzie zamordowano kilkaset osób. Proboszcz ks. Mieczysław Krygier został zabity przy ołtarzu, podczas Mszy Świętej. Ksiądz kanonik Krygier urodził się w maju 1888 roku, święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1910. W roku 1918 wstąpił jako ochotnik do armii polskiej i wziął udział jako kapelan w wojnie z bolszewikami w latach 1919-1920. Od roku 1922 pełnił funkcję dziekana Powązek Wojskowych, od roku 1925 – proboszcza parafii św. Jozafata Kuncewicza na Powązkach, zaś od roku 1934 opiekował się parafią na Woli. Pełnił również rolę kapelana szpitala bonifratrów oraz dyrektora Caritas archidiecezji warszawskiej, a podczas okupacji – kapelana w Armii Krajowej. We wrześniu 1939 roku zgłosił się ponownie na ochotnika jako kapelan i brał udział m.in. w obronie Warszawy.

Ostatnie chwile księdza oraz rzeź na plebani relacjonuje sanitariuszka “Lilia” – Krystyna Rybicka:
“Na plebanii w czasie okupacji była prowadzona kuchnia RGO, to była taka organizacja, która pomagała biednej ludności – wydawała obiady. Korzystałyśmy z kuchni, gdyż o wyżywienie dbałyśmy same. 4 sierpnia wieczorem, tak jak sobie dziś przypominam, musiałyśmy mieć we dwie dyżur w kuchni, gdyż spędziłyśmy tam całą noc. Wejście do piwnicy, gdzie mieściła się kuchnia RGO było oddzielone i nie miała połączenia z plebanią. Ciemno, zimno, światła bałyśmy się zapalić. Pamiętam taki moment – co robić? Gdzie spać, były tylko stoły kuchenne. Koleżanka położyła się na stole, mówi: „Ja będę tu spała”, a ja mówię: „Wiesz, a ja się do tego pieca przytulę, jak go nagrzeje sobą, to on później odda mi to ciepło”. Nie wiem czy tak było. Rano przygotowywałyśmy kanapki i herbatę. W tym czasie w kościele prowadzony remont. Rozstawione były wysokie drabiny i tam pracowało, nie wiem, pięciu czy sześciu robotników. 5 sierpnia rano zaniosłyśmy robotnikom kawę i kanapki. Wróciłyśmy do kuchni. W pewnym momencie zszedł do nas ksiądz Krygier i pyta się czy robotnicy dostali coś do jedzenia. Odpowiedziałyśmy, że tak. Ksiądz i kościelny szli do kościoła odprawić mszę i ksiądz powiedział do nas: „Dziewczęta, a teraz szybko uciekajcie stąd, idźcie na plebanię! Dołączcie do reszty”. Wtedy tam widziałam ostatni raz księdza Krygiera. Później jak żeśmy się dowiedzieli, to gdy ksiądz doszedł do ołtarza, wpadli „ukraińcy”, zaczęli strzelaninę. Zabili księdza i kościelnego, i kilku robotników… Skąd mamy tą relację? Jeden z robotników, któremu udało się po szczeblach drabiny bardzo wysoko uciec i ocalał, opowiadał później, że ksiądz Krygier był bardzo ciężko ranny i zmarł z upływu krwi.

Zgodnie z zaleceniem księdza poszłyśmy na plebanię i zeszłyśmy do piwnicy, gdzie zgromadziły się wszystkie osoby przebywające na plebani. Po pewnym czasie usłyszeliśmy huk i serię z karabinu. Żołnierze rzucili do piwnicy granaty, z tym, że rzucili od strony ulicy, a my byliśmy z drugiej strony od podwórka. Jednak jedna osoba została ranna, to była bodajże matka organisty. Wynieśliśmy ranną na parter, to był postrzał – dostała w piersi. Tylko natychmiastowa operacja mogła ją uratować. Zrobiłyśmy opatrunek. Nie miałyśmy żadnych narzędzi do wyjęcia kuli, potrzebny był lekarz. Wpadł jeszcze do nas mężczyzna. Okazuje się, że to jej syn, który uciekał przed żołnierzami, gdzieś z podwórka czy z kościoła, i dostał postrzał w brzuch. On też biedny umierał, nie mogłyśmy wiele mu pomóc, tylko przycisnęłyśmy opatrunkiem wysuwające się jelita, i to było straszne. (…) Na plebanii zebrała się nieduża grupa osób, oprócz nas dziesięciorga (dwa patrole), była żona fabrykanta Franaszka, który miał dużą fabrykę papierów, klisz fotograficznych, (znana zresztą ta firma). Ona była z małym dzieckiem na ręku, jakaś jej kuzynka i niania. Był z nami również biskup Niemira, który przyszedł z wizytą do księdza Krygiera i jeszcze parę przygodnych osób, które zastało tutaj Powstanie. Jak żołnierze zaczęli walić w drzwi, pani Franaszkowa mówi: „Ja znam dobrze niemiecki, ja wytłumaczę, że tu nie ma powstańców, że są tylko same kobiety i dzieci”. Otworzyła drzwi, wyszła jakiś krok czy dwa i słyszymy jak woła: „Tu nie ma nikogo, tylko są kobiety i dzieci” i w tym momencie pada strzał. Słychać jak ona krzyczy: „Boże, zabili mi dziecko!”, potem padły jeszcze inne strzały.”

(Archiwum Historii Mówionej - Krystyna Rybicka)

Edward Osiński, przymusowy robotnik Verbrennungs- kommando Warschau, opowiadał natomiast: „Zaprowadzono nas do kościoła świętego Wawrzyńca. W zakrystii leżały zwłoki zakrystiana w komży i kobiety. Na stopniach ołtarza leżały zwłoki księdza Krygiera, w kościele jeszcze 6 zwłok mężczyzn.” Wedle relacji 19-letniego wówczas Jana Kopcia (por. P. Gursztyn: Rzeź Woli – zbrodnia nierozliczona) powyższe zdarzenia miały miejsce 5 sierpnia, około godziny 10. Schronieni na plebanii ludzie nie spodziewali się okrucieństwa Niemców. Oprócz będącej w zaawansowanej ciąży Janiny Franaszek i jej synka Pawełka, który miał półtora roku, zastrzelono też siostrę zakrystiankę Annę Wójcicką oraz pracującego w kancelarii parafialnej wuja Kopcia – Edwarda. Wg Jana Kopcia ks. Mieczysław Krygier stwierdził że musi odprawić Mszę Świętą, chciał też zadbać o jedzenie dla malarzy, którzy odnawiali kościół. Ksiądz został zastrzelony przy ołtarzu, w czerwonym ornacie, właściwym dla Mszy o męczennikach a zakrystian Antoni Wójcicki – w zakrystii. W piwnicy pozostało kilkanaście osób, w tym 62-letni biskup sufragan diecezji pińskiej, mieszkający przy parafii św. Wawrzyńca, ks. Karol Niemira, który udzielił wszystkim ogólnego rozgrzeszenia. O godz. 16 Niemcy wyciągnęli wszystkich na podwódze i zamierzali rozstrzelać, ks. Biskup został pobity. W ostatniej chwili jednak mord odwołano.

---
PS

“Dotychczas jestem w szpitalu, obraz śmierci wciąż mając przed oczami” – zakończył swoje zeznanie, złożone 19 września 1944 r., Henryk Haboszewski. Był kolejną osobą uratowaną spod zwałów trupów przez Polaków zagnanych do palenia zwłok. Mieszkał z żoną i małym dzieckiem przy Elekcyjnej 8, blisko ul. Wolskiej. Mieszkańcy tego domu 5 sierpnia o 10 rano zostali zagnani pod park Sowińskiego. Żona Haboszewskiego zginęła od razu – „dziecko nasze ranne wołało matkę; wkrótce podszedł Ukrainiec i zabił moje dwuletnie dziecko jak psa”. Potem stanął Haboszewskiemu na piersiach, patrząc, czy żyje. Inny zdjął mu zegarek. Haboszewski słyszał repetowanie broni. – „myślałem, że dobije; poszli jednak dalej, biorąc mnie za nieżywego”. Przez wiele następnych godzin przeprowadzane były w to miejsce kolejne partie skazańców. „Tworzył się wał niezliczonych trupów”. Haboszewski zeznał, że mordowanie trwało do godziny 17. Około godziny 21 przyszli Polacy uprzątający zwłoki. Pomogli mu wstać. Gdy nieco odpoczął, dołączył do nich po to, aby sam mógł odnieść na stos zwłoki swojej żony i dziecka.”

„Człowiek myślał, jak przeżyć. Patrzy, ukraińcy pijani, strzelali do ludzi. Ten chciał do mnie strzelić. Trafiłem na majora niemieckiego, który powiedział, bo on mówił dość dobrze po polsku, biegle, że pochodzi z Bydgoszczy. Zapytał, co ja tu robię. Mówię, że tu mieszkam. Górczewska kiedyś nazywała się Forststrasse, za okupacji. Mówię: «Ich habe eine Polizei Ausweis». On wziął dokument, przejrzał i ukraińca trzepnął i odsunął go. Ukrainiec w międzyczasie zastrzelił żonę, matkę naszego administratora, Izdebskiego. Był tak pijany, że ledwo się na nogach trzymał. Trupem było zasłane, bo tam było widać, że ludzie po różnych miejscach leżą” – wspominał Wacław Jan Pawłowski, wtedy 22-letni mieszkaniec ul. Górczewskiej 85-87. Usłyszał, że wszyscy mają 5 minut na opuszczenie domu. Zdążyli uciec.”

“Hanna Maciejewska była pędzona wraz z innymi mieszkańcami bloków Wawelberga do hali warsztatów kolejowych po lewej stronie ul. Górczewskiej – drogą z „widokami”, które zapamiętali ci, którzy to przeszli – łącznie z ciałami zamordowanej kobiety i jej niemowlęcia. Nie wiedziała jeszcze wtedy, że przechodząc obok Szpitala Wolskiego, mijała miejsce, gdzie chwilę wcześniej został zastrzelony jej ojciec. Na ulicy leżał trup mężczyzny, obok niego otwarta walizka, z której wysypały się paczki powiązanych banknotów. Po jedną z nich schyliła się kobieta, niosąca na ręce małe dziecko. Zauważył to esesman – „o mongolskich rysach twarzy” – i strzelił serią, zabijając kobietę oraz dziecko. „Wówczas ten sam Ukrainiec przy pomocy innego odciągnął zabitą kobietę za włosy na bok, która nawet po śmierci nie wypuściła z rąk dziecka, a potem szerzej otworzył walizkę z pieniędzmi, robiąc jednocześnie zapraszający ruch w jej kierunku, a inni stojący wokół Ukraińcy rechotali pijackim śmiechem.”

(za: P. Gursztyn: Rzeź Woli. Zbrodnia nierozliczona)

olek19801
Ameryka pomogła uniknąć kary zarówno Niemcom jak i Ukraińcom.
V.R.S. udostępnia to
1855
Nieszczęsna Wola
V.R.S.
"Przed bramą fabryki czekaliśmy około godziny. Z podwórza słychać było strzały, błagania i jęki. Do wnętrza Niemcy wpuszczali, a raczej wpychali, przez bramę od ulicy Wolskiej po 100 osób. Chłopiec około lat 12, ujrzawszy przez uchyloną bramę zabitych swoich rodziców i brata, dostał wprost szału, zaczął krzyczeć, wzywając matkę i ojca. Niemcy i Ukraińcy bili go i odpychali, gdy usiłował …Więcej
"Przed bramą fabryki czekaliśmy około godziny. Z podwórza słychać było strzały, błagania i jęki. Do wnętrza Niemcy wpuszczali, a raczej wpychali, przez bramę od ulicy Wolskiej po 100 osób. Chłopiec około lat 12, ujrzawszy przez uchyloną bramę zabitych swoich rodziców i brata, dostał wprost szału, zaczął krzyczeć, wzywając matkę i ojca. Niemcy i Ukraińcy bili go i odpychali, gdy usiłował wedrzeć się do środka. Nie mieliśmy wątpliwości, że na terenie fabryki zabijają, nie wiedzieliśmy, czy wszystkich.
Ja trzymałam się z tyłu, stale się wycofując, w nadziei, że kobiety w ciąży przecież nie zabiją. Zostałam wyprowadzona w ostatniej grupie. Na podwórzu fabryki zobaczyłam zwały trupów do wysokości jednego metra. Trupy leżały w kilku miejscach po całej lewej i prawej stronie pierwszego podwórza. Wśród trupów rozpoznałam zabitych sąsiadów i znajomych.
Naszą grupę skierowano w kierunku przejścia między budynkami. Leżały tam już trupy. Gdy pierwsza czwórka dochodziła do miejsca, gdzie leżały trupy, strzelali Niemcy i Ukraińcy w kark od tyłu. Zabici padali, podchodziła następna czwórka, by tak samo zginąć. Bezwładną staruszkę zabito na plecach zięcia, on także zginął. Przy ustawianiu ludzie krzyczeli, błagali lub modlili się.
Podeszłam więc w ostatniej czwórce razem z trojgiem dzieci do miejsca egzekucji, trzymając prawą ręką dwie rączki młodszych dzieci, lewą - rączkę starszego synka. Dzieci szły, płacząc i modląc się. Starszy, widząc zabitych, wołał, że i nas zabiją. W pewnym momencie Ukrainiec stojący za nami strzelił najstarszemu synkowi w tył głowy, następne strzały ugodziły młodsze dzieci i mnie. Przewróciłam się na prawy bok. Strzał oddany do mnie nie był śmiertelny.
Kula trafiła w kark z lewej strony i przeszła przez dolną część czaszki, wychodząc przez lewy policzek. Dostałam krwotoku ciążowego. Wraz z kulą wyplułam kilka zębów. Byłam jednak przytomna i leżąc wśród trupów, widziałam prawie wszystko, co się działo dokoła. Obserwowałam dalsze egzekucje. Wprowadzono nową partię mężczyzn, których trupy padały i na mnie. Przywaliło mnie około czterech trupów. Wprowadzono dalszą partię kobiet i dzieci - i tak grupa za grupą rozstrzeliwano aż do późnego wieczora. Było już ciemno, kiedy egzekucje ustały.
Trzeciego dnia poczułam, że dziecko, którego oczekiwałam, żyje. To dodało mi energii i podsunęło myśl o ratunku. Zaczęłam myśleć i badać możliwości ocalenia. Próbując wstać, kilka razy dostałam torsji i zawrotu głowy. Wreszcie na czworakach przeczołgałam się po trupach do muru. Wszędzie leżały trupy, na wysokość co najmniej mojego wzrostu, i to na całym podwórzu. Odniosłam wrażenie, że mogło tam być ponad 6000 zabitych."
(cyt. za: P. Zychowicz - Obłęd 44')
Beatus 1
Cześć Ich Pamięci!