V.R.S.

Ksiądz z Orlej Perci

Do Zakopanego trafił w roku 1881 na rekonwalescencję, m.in. kurację maślanką i umiłował miejscowe góry. Utrapienie w postaci choroby płuc, którą z powodzeniem wyleczył, przekuło się w powstanie najsłynniejszego szlaku Tatr – Orlej Perci oraz Pienin – Sokolej Perci. Walenty Gadowski urodził się w święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny w Roku Pańskim 1861 w Nowym Wiśniczu, to jest na szlaku z Bochni w niedalekie Beskidy. Jego ojciec był organistą w parafii Cerekwia. Jak napisał potem w swoich wspomnieniach: "Rodzice kochali mnie bardzo, bo byłem pierworodnym i długo jedynym synem. Przybywało mi sióstr, ale brata otrzymałem dopiero jako teolog. Nie rozpieszczano mnie jednak, a raz nawet ukarano dotkliwie… Ojciec mój, jako nauczyciel, pracował w budynku szkolnym. Nie dziw, że już w piątym roku życia zakradałem się do sali szkolnej na niektóre lekcje, a w szóstym roku byłem klasyfikowany". Jak dalej wskazywał wielki wpływ na jego formację wywarł proboszcz z rodzinnej parafii ks. Wojciech Towarnicki: „Był on prawdziwym ojcem duchownym parafii, niezmordowany w pracy duszpasterskiej, surowy dla siebie, a uczynny dla drugich (...) Jego wzorowi i szczerej religijności moich rodziców zawdzięczam chęć wstąpienia do stanu duchownego".
15 lipca Roku Pańskiego 1884, po ukończeniu tarnowskiego seminarium, przyjął od biskupa Józefa Pukalskiego święcenia kapłańskie. Jak napisał we Wspomnieniach... katechety wskutek zdarzenia na studiach tj. obrony przez jednego z księży nieuczciwych alumnów: "postanowiłem wskutek tego, że nie będę katechetą, a tym bardziej profesorem teologii. Po roku zaproponowano mi, że mię wyślą na wyższe studia do Wiednia, ale w myśl owego postanowienia odmówiłem (...) Sądziłem, że (...) nie zdołam tych rzeczy przerobić należycie, że zatem nie nadaję się na katechetę. Byłem już bliski postanowienia, że trzeba będzie wstąpić do klasztoru takiego, gdzie nie będę musiał uczyć w szkole". Mimo to wykładał potem katechetykę, metodykę i pedagogikę w seminarium duchownym w Tarnowie. Opiekował się też młodzieżą i organizował wyjazdy dla niej w Tatry i Pieniny. Rozpoczęcie swej długoletniej przygody z górami tak wspominał (Głos Narodu 1934, nr 147): „Pierwszy raz zwiedziłem Zakopane i doliny przyległe w r. 1881 jako kleryk początkujący, chory na nieżyt płuc. O dłuższych wycieczkach nie mogło być mowy. Zakopane było jeszcze mało zaludnione a z niektórych kuźnic dolatywał dźwięk młotów obrabiających tatrzańską rudę żelazną. W dolinie Kościeliskiej jedyna altana była przy źródle Lodowym. Uchodząc przed nagłą burzą, schroniłem się do niej. Środkowy stół obsiedli akademicy i studenci, którym przewodził ks. Nowiński, katecheta gimnazjalny z Krakowa. Było tam gwarno i wesoło (…) Ówczesny pobyt na Podhalu i kuracja maślankowa zrestaurowały moje zdrowie.”
Od roku 1890 regularnie odwiedzał co roku Zakopane, Bukowinę Tatrzańską i Kościelisko. Jak pisze (tamże): „Ze współmieszkającymi księżmi pod wodzą kanoników x. Dra J. Bernackiego i X. Fr. Leśniaka urządzaliśmy często przechadzki w góry a niekiedy dłuższe wycieczki”. „Innym razem z gronem księży byliśmy znowu przy Czarnym Stawie pod Kościelcem. Nadszedł pan, nieco szpakowaty, przedstawił się, że jest Władysławem, synem Adama Mickiewicza i poprosił aby mu wskazać miejsce odosobnione, gdzie mógłby się wykąpać. Na uwagę, że woda jest bardzo zimna, że się tu nikt nie kąpie, odpowiedział, że jest zahartowany i lubi zimną kąpiel. Usłużyłem mu chętnie i odtąd przez jakie 20 sezonów letnich kąpałem się – oczywiście krótko – w każdym niemal stawie tatrzańskim i wielu potokach” (Głos Narodu 1934, nr 148). Jak zanotował: „ciekawa jest psychika górali. Przepadają oni za tańcem. Niosąc worek ciężko naładowany, iż jego frombije (opaski) wrzynały się niemal w piersi, okazywali nieraz znużenie nadzwyczajne. Wystarcza jednak by na popasie juhas zagrał zbójnickiego na gęśliczkach a górale, nawet niemłodzi, zapominają o zmęczeniu i skaczą aż miło patrzeć. Są rozmowni i lubią rozmownych, są ambitni, ale też są chciwi na grosz i uparci” (tamże).
Stopniowo zaczął chodzić z dolin na szczyty (por. Głos Narodu 1934, nr 149): „Po co było chodzić na szczyty? Zrazu stawiałem to pytanie, ale zmieniłem sąd, gdy raz i drugi zaznałem rozkoszy wspaniałego widoku ze szczytu. Przy tym przechodziło się po drodze bądź mroczne partie lesiste, bądź hale sielankowe, ożywione odgłosami turlików owczych, bądź dzikie kotły skalne, w których człowiek wydaje się mrówką nieznaczną. Ta zmiana nastrojów oddziaływa dziwnie kojąco na nerwy. Nie przestraszały mię trudności terenu, bo mówiłem sobie: gdy natrafię na miejsce zbyt trudne to zawrócę. Na szczęście nie było to potrzebne, bo górale dopomagali.” I tak ks. Gadowski pokonał m.in. grań Rohaczy w Tatrach Zachodnich. „Gdy pogoda służyła, schodziłem tylko na niedzielę do najbliższego kościoła, zaopatrywałem się w świeży prowiant i wracałem w Tatry”. Jak pisze: „powtarzaliśmy co rok partie łatwe jak Giewont, Czerwone Wierchy, Krzyżne, Zawrat, Szpiglasową Perć, Krywań. Chodziliśmy także na Świnnicę, Rysy, Wysoką, Garłuch (Gerlach), Łomnicę, Lodowy itp.” Często do schroniska wracali nocą. Oprócz Tatr ks. Gadowski odwiedzał także sąsiednie pasma: masyw Babiej Góry oraz Choczańskie Wierchy i Małą Fatrę na dzisiejszej Słowacji (Głos Narodu 1934, nr 151): „w pierwszym z owych sezonów miałem wybornego towarzysza w osobie ks. W. Okulickiego. Zwinny, silny a wytrzymały nie cofał się przed żadną trudnością i doszedł do przekonania, że nie ma takiej ściany w Tatrach, której by nie można zdobyć. Rozpoczęliśmy wycieczkę od Babiej Góry, na którą wyszliśmy w nocy, aby delektować się z niej wschodem słońca. Podobnie urządziliśmy na Wielkim Choczu, wychodząc nań z Jasieniowy a schodząc do Rużomberku. Potem zwiedzaliśmy kolejno szczyty tatrzańskie, posuwając się od zachodu ku wschodowi i wyszukując sobie nieraz nowe wyjścia i zejścia (…) Wycieczka trwała półtora miesiąca”.
Ks. Gadowski poczynał sobie w Tatrach coraz odważniej i wkrótce taternictwo okazało się jego pasją. Wśród tarnowskiego duchowieństwa tatrzańską drogę przecierał pokolenie wcześniej przyjaciel ks. Stolarczyka, ks. Wojciech Grzegorzek - wykładowca tamtejszego seminarium, który w roku 1855 dokonał pierwszego polskiego wejścia na Gerlach. W roku 1900 jako pierwszy wszedł ks. Walenty na Małą Buczynową Turnię w grani Świnicy, w roku 1902 na Wielką Buczynową Turnię i późniejszą Przełęcz Nowickiego, zaś w roku 1904 m.in. ze słynnym Klimkiem Bachledą stanął na Kozich Czubach. Wytyczył też nowe drogi w masywie Baszt (1902), Krywania (1903) i na Lodowym Szczycie (1908), zaś w roku 1910 dokonał pierwszych zimowych wejść na Kozi Wierch Żlebem Kulczyńskiego oraz na Rysy od Morskiego Oka (źródło). W okresie sporu o przynależność Morskiego Oka stosunki między Polakami a Węgrami zaostrzyły się zwłaszcza jeśli chodzi o przekraczanie granicy (por. Głos Narodu 1934, nr 152). Dochodziło nawet do aresztowań. Ks. Gadowski tak wyjaśniał jednemu z cudzoziemców istotę sporu: „Dla was to proste kamienie, a dla nas reszta Ojczyzny polskiej. Jesteśmy w położeniu człowieka, którego ograbiono z wszystkiego, a na koniec chcą mu nawet zabrać bieliznę” (źródło). Dzięki przyjaźni z hrabią Władysławem Zamoyskim ks. Gadowski uzyskał ok. roku 1900 jako bazę wypadową willę Primulę w Bukowinie Tatrzańskiej. Sprawa miała też tło duchowe – jak opowiadał potem ks. Gadowski (Głos Narodu 1934, nr 152): „był wówczas w Bukowinie kościółek zbudowany zabiegami jednego z gazdów, Jędrzeja Kramarza. Świeżo zbudowano szkołę, ale nie było plebanii i nie było księdza. Ludność musiała chodzić do kościoła do Białki, milę drogi. Temu właśnie chciał hr. Zamojski zaradzić przez wybudowanie willi”.
Jak zanotował we Wspomnieniach katechety katecheta "bierze chętnie udział w wycieczkach i w zabawach uczniów, bo wtenczas najlepiej ich pozna i na niejednego wpłynie korzystnie. Wielką wagę przywiązuje do osobistych rozmów z uczniami". W „Głosie Narodu” (1934, nr 52) będzie tak wspominał prowadzone przez siebie wycieczki dla młodzieży: „Przez kilkanaście lat całe wakacje letnie z gromadkami starszych uczniów (po 6 do 12 osób) spędzałem w Tatrach. Nocowaliśmy pod namiotami a żywiliśmy się tylko tym, cośmy przynieśli na plecach. Tylko na niedzielę schodziliśmy do wsi Bukowiny by wysłuchać Mszy św. i zaopatrzyć się w świeże prowianty (…) Tatrom nie wyrządzaliśmy szkody najmniejszej, bo zwijając namiot (…) doprowadzaliśmy teren do ładu tak, iż trudno było poznać miejsce naszego noclegu”. We Wspomnieniach katechety tak pisał o prowadzonych przez siebie wycieczkach: „wymagałem posłuchu i otwartego przyznania się ilekroć jakieś miejsce wydawało się trudne (…) Dzięki temu przez trzydzieści z górą lat oprowadzania drugich po Tatrach, nikt nie miał przy mnie nieszczęśliwego wypadku”. Jak wspomina dalej (Głos Narodu 1934, nr 156): „karność umożliwiała nam przechodzenie nawet trudnych partii jak drogą Kynasta na szczyt Garłucha, schodzenie z Łomnicy przez Miedzianą Ławkę i przez Niemiecką Drabinę. Żaden student nie doznał wypadku ani nawet stłuczenia. (…) Najpóźniej o czwartej wyruszało się w drogę. Szło się raźno, bo chłód popędzał. O 7-mej lub 8-mej rano byliśmy na szczycie. Po całogodzinnym odpoczynku i zimnej przekąsce schodziło się zwykle inną drogą, w stronę szczytu, który się miało zwiedzić w dniu następnym. Około dziesiątej rozkładało się obóz między kosówką lub w lesie, wybierając miejsce zacienione w pobliżu wody. Tam gotowało się obiad pożywny (…) Po obmyciu naczyń odmawiałem brewiarz a studenci spali do 4-tej po południu. (…) Gdy upadł minął, maszerowaliśmy jeszcze około trzy godziny do miejsca, upatrzonego na nocleg, gdzieś w pobliżu nowego celu wycieczki. Przy takim rozkładzie dnia nikt nie mógł być przemęczony, owszem każdy czuł się krzepko. (…) U juhasów kupowaliśmy żentycę. Jeżeli nasz biwak był niedaleko od szałasu, częstowaliśmy juhasów tym co nam pozostało od obiadu. Były to dla nich specjały. Przeważnie juhasi okazywali się honorowymi i nawzajem obdarzali nas sporym kawałem buncu tj. świeżego sera owczego (…) Gdy krowa lub owca spadła z turni i zabiła się, można było za bezcen nabyć mięsa świeżego.”
Dzieciom i ich rodzicom zalecał łatwiejsze drogi np. na Kozi Wierch od Doliny Pięciu Stawów oraz na Rysy od dzisiejszej strony słowackiej (Głos Narodu 1934, nr 159). Do jego rad należało: „nie opuszczaj nigdy pewnej ścieżki dla niepewnego skrótu” – czego nauczył się na własnym doświadczeniu w okolicach Czarnego Stawu Gąsienicowego (por. Głos Narodu 1934, nr 147) oraz „idąc w gromadce, trzeba koniecznie stosować się do najsłabszych i spieszyć im z pomocą”. Nic dziwnego, że ks. Gadowski został w roku 1914 prezesem Sekcji Turystycznej Towarzystwa Tatrzańskiego. We Wspomnieniach z Tatr pisał o prowadzonych wycieczkach: „Gdy ścieżka była w zakosy, niektórzy mieli pasję przecinać zakosy. Przypominałem, że to nie ma sensu, bo i tak muszą na nas poczekać a psują ścieżkę, zwłaszcza po deszczu i zrywają nogi” (Głos Narodu 1934 nr 157). Góry uczyły pokory – jak wspominał (Głos Narodu 1934, nr 158): „raz przyłączyło się do nas na Polskim Grzebieniu dwóch Czechów młodych. Zeszliśmy na polanę pod Wysoką i raczyliśmy się tam świeżym mlekiem. Nie zauważyliśmy, że jeden z Czechów, niejaki Nowa, odszedł z szałasu. Nie przypuszczaliśmy nic złego, więc towarzysz jego został aby nań poczekać a my poszliśmy dalej. Okazało się później, że owego Nowaka już oczy ludzkie nie ujrzały.” A w innym fragmencie (Głos Narodu 1934, nr 149): „Schodząc z Lodowego ku 5-ciu Stawom ujrzałem (…) kilku znajomych przewodników niemieckich, oglądających coś na ziemi. Na ich wezwanie podszedłem ku nim. W odparzelisku między turnią a wiecznym śniegiem znaleźli turystę – Niemca nieżywego. Nie był skaleczony ani nawet zadraśnięty i plecak jego był również nieuszkodzony, więc widocznie nie spadł z turni, lecz chciał odpocząć po zmęczeniu, zasnął i zamarzł. Zapiski jego wskazywały, że leżał tam przez siedem lat, ale z powodu zimna zwłoki były niezepsute (…) Niechże ci to będzie przestrogą – powiedziałem sobie – Nużbyś zepsuł nogę w okolicy, gdzie ludzie się nie pokazują! Czyż nie musiałbyś zginąć z głodu? Odtąd szukałem na wycieczki przynajmniej jednego towarzysza. Wyjątek stanowiły szlaki często zwiedzane przez gości.”
Prowadził młodzież nie tylko w Tatry (por. Głos Narodu 1934, nr 159): „aby uniknąć częstego powtarzania tych samych partii, prowadziłem w Tatry co rok z innej strony, przy czym zwiedzało się dolinę Popradu, Pieniny, Czorsztyn, Podoliniec, Kieżmark, Babią Górę, Orawskie Zamki, Rużomberk a nawet Koszyce. Pieszo przechodziliśmy różne partie Beskidu Wyspowego i Gorców. Raz przez Mogielnicę, Krzysztoniów, Jasień, Kudłoń i Mostownicę dotarliśmy na szczyt Turbacza i urządziliśmy tam popas dłuższy (…) Zszedłszy do Kowańca przy Nowym Targu poprosiliśmy o kwaśne mleko. Usłużna gaździna wyniosła konewkę pełną mleka wybornego. Pierwszy raz w życiu widziała czekany, więc chciała się dowiedzieć do czego służą. Pomyślcie sami – rzekłem – na co mogłyby się przydać. - A może tem wykopujecie skarby zbójnickie? Czyście już co znaleźli? (…) Choćbyście co znaleźli, to się nie przyznacie. (…) Zwiedzaliśmy różne wioski i miasteczka na Spisu, gdzie ludność do północy przysłuchiwała się naszym pieśniom patriotycznym. Często szło za nami dwóch żandarmów węgierskich, ale nie mogli się nas czepiać, bo nie było przemówień agitacyjnych.”
W latach 1903-1906 dzięki inicjatywie ks. Gadowskiego, w tym zbiórce pieniędzy na ten cel,wykonano szlak Orlej Perci z Polany pod Wołoszynem przez Wołoszyn, Krzyżne, Kozi Wierch aż po przełęcz Zawrat z licznymi sztucznymi ułatwieniami, umożliwiającymi przejście go przez w miarę wprawnego wędrowca. Prace rozpoczęto 16 lipca roku 1903 przy Wodogrzmotach Mickiewicza. Jak wskazywał w swojej relacji dla Towarzystwa Tatrzańskiego z roku 1904 nasz bohater: „Rozpocząłem roboty 16-go lipca 1903. W odległości pięciu minut marszu przed wodospadami Mickiewicza wstrzymałem wózek z materiałami, narzędziami i wiktuałami, i około godziny 9-tej na smreku przydrożnym przybiłem tablicę z napisem: Na Orlą Perć!” Na trzeci dzień ks. Gadowski dotarł do przełęczy Krzyżne, ale potem prace zostały przerwane. Górale po kolei odmawiali współpracy i odchodzili, uznając część miejsc za zbyt niebezpiecznych. Następnie ks. Gadowski wpadł na pomysł zaangażowania „kamieniarzy obytych z turniami” i ponownie roboty ruszyły po święcie Wniebowzięcia NMP tego roku. Część oznaczeń szlaku ks. Gadowski wykonał osobiście. W roku 1906 górale pod kierownictwem „Żelaznego Księdza”, jak go nazwano, dotarli wreszcie na Zawrat, kończąc dzieło. Jeszcze w czerwcu 1904 w rejonie przełęczy, w jednej z nisz ściany Zawratowej Turni ks. Gadowski umieścił figurkę Matki Bożej, upamiętniając w ten sposób 50-tą rocznicę ogłoszenia przez Papieża Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Jej Poczęciu. Relację z prac na Orlej Perci ks. Gadowski zdawał m.in. w Pamiętniku Towarzystwa Tatrzańskiego z roku 1904, wskazując:
„Czy Orla Perć jest potrzebną? Tak bez wątpienia i to zarówno z powodów higienicznych, jak turystycznych i poniekąd nawet patriotycznych. (…) Higiena zaleca oddychanie czystym, rozrzedzonym powietrzem alpejskim w warunkach chroniących od nadmiernego znużenia a to właśnie zapewnia perć „orla”, bo znużenie wywołane porannym wychodzeniem na nią opłaca się i wyrównuje sowicie całodziennym posuwaniem się graniami, powolnym i niemęczącym. (…) Ze względów turystycznych nęci każdego Orla Perć już samą możliwością kroczenia granią poszarpaną, przebywania niedostępnych na oko szczerbów i turni a tym bardziej rozległymi widokami szczytowymi. Patriotyzm znowu radzi abyśmy pod tym względem przynajmniej nie dali się w Tatrach prześcignąć Niemcom i Węgrom, owszem abyśmy ich wyprzedzili i tę część Tatr, którą zawsze mieliśmy i mamy w swych rękach, umożliwili przebyć nawet graniami.” Po wykonaniu zadania pozostało jeszcze wytyczyć szlaki dojściowe.
Nie zaniedbywał jednak ks. Gadowski i pracy duszpasterskiej. W roku 1898, dzięki jego działaniom powstało krakowskie stowarzyszenie katechetów pod patronatem św. Jana z Kęt (źródło). Ks. Gadowski redagował też od roku 1897 w Tarnowie Dwutygodnik Katechetyczny i Duszpasterski, poruszający m.in. problemy herezji modernizmu, kwestie liturgiczne a także zawierający kazania i katechezy dla szkół ludowych. W tekście z numeru 6, z roku 1902 dawał następującą radę innym: "Staraj się poznać bystrość umysłu, pamięć i całe uzdolnienie każdego ucznia i pamiętaj o tym, że nie jest w twojej mocy wlać w duszę ucznia nowe zdolności, a jest obowiązkiem nie dać zmarnieć żadnej przez Boga mu udzielonej". Był autorem książek apologetycznych i duchowych rozważań oraz wydawał katechizmy m.in. katechizm apologetyczny, katechizm średni i katechizm większy. We wstępie do tego pierwszego pisze: „Podstawą religii jest wiara w Boga i przekonanie o nieśmiertelności duszy ludzkiej. Na szczęście każdy człowiek myślący i nieuprzedzony jest w stanie przekonać się, że Bóg istnieje i poznać niektóre doskonałości Boże. Tak samo możemy poznać, że dusza nasza ma rozum i wolną wolę i jest nieśmiertelna. Trzeba tylko zastanawiać się głębiej nad wszystkim, co istnieje dokoła nas i co się w duszy naszej rozgrywa. Rozumowania ludzkie poprawił i uzupełnił Bóg sam w Objawieniu swoim”. O Narodzeniu Pańskim pisze: „Prorocy przepowiedzieli, że Mesjasz miał się narodzić w Betlejem. A przecież Józef i Maryja mieszkali w Nazarecie i nie mieli wcale zamiaru pójść do Betlejem! Bóg jednak pokierował wypadkami w taki sposób, a bez cudu, że Pan Jezus narodził się w Betlejem. Takie zrządzenia Boże nazywają ludzie szczęśliwym przypadkiem. Właściwie przypadków nie ma na świecie; jest jednak niewidzialne dla nas działanie Opatrzności Boskiej.” W tekście o prawdziwym Kościele i miłości Ojczyzny wskazywał: „Kościół Chrystusów był od początku swego powszechny, tj. przeznaczony dla wszystkich ludzi, a nie dla jednego narodu lub państwa. Aby Kościół mógł doprowadzać ludzi do zbawienia, pozostawił w nim Pan Jezus Sakramenty św., Mszę św. i inne środki, przez które ludzie mogą otrzymać łaskę uświęcającą i żyć święcie. (…) U katolików jest jedność w tym, że 1) wszyscy wyznają tę samą wiarę, 2) wszyscy mają te same siedem Sakramentów św. i Mszę św., 3) wszyscy słuchają jednego Ojca św. w Rzymie. Wyrazem tej jedności jest liturgia łacińska, jakiej Kościół powszechnie się trzyma, język łaciński, jaki w liturgii swojej stosuje, i śpiew gregoriański, jaki przy liturgii zaleca. Protestanci tej jedności nie mają. (…) Niektórzy bałamucą wiernych przedstawianiem, że można się zbawić w każdej religii, że zatem obojętną jest rzeczą, do jakiej kto religii należy. Błąd ten sprzeciwia się zdrowemu rozumowi, a zwie się indyferentyzmem religijnym. Prawda jest jedna i nie można jej równać z błędami. Np. 2 × 2 = 4, a nie 5, 6, 7, itd. Błędów może być bez liku, ale one nie zniweczą prawdy. Gdyby było obojętnym, co ludzie wiedzą o Bogu, to Syn Boży nie potrzebowałby stać się człowiekiem, nauczać prawd Bożych, oraz cierpieć i umrzeć za ludzi. Kto jakieś pomysły ludzkie uważa za równie prawdziwe, jak słowo Boże, ten co najmniej nie zdaje sobie sprawy ze znaczenia słowa Bożego i Chrystusa Pana równa z Barabaszem. (…) Uczynnością względem innowierców, przykładem dobrego życia, modlitwami, a niekiedy zachętami, wpływaj na innowierców znajomych, odsyłając ich do kapłanów po dokładniejszą naukę religii katolickiej. Popieraj także misjonarzy i w ten sposób przyspieszaj chwilę, kiedy spełni się na ziemi gorące pragnienie Pana Jezusa, i powstanie jedna owczarnia i jeden pasterz. Miej się jednak na baczności, abyś sam nie popadł w błędy, dlatego nie czytaj religijnych pism innowierców, nie chodź na ich nabożeństwa, nie żeń się z nimi i nie przyjmuj u nich służby, ale osoby innowierców otaczaj życzliwością. (…) Miłuje ojczyznę swoją po chrześcijańsku, kto dla miłości Boga dobrze ojczyźnie swojej życzy, dobrze o niej mówi, przyczynia się czynnie do jej pomyślności i za nią się modli. (…) Kto kocha ojczyznę, kocha wiarę, której przodkowie nasi krwią swoją bronili i nie pozwala jej znieważać. Przy tym czci Świętych Patronów Polski i stara się ich naśladować. (…) Jak mamy okazywać miłość ojczyzny? Oto pracując wytrwale nie tylko dla siebie, ale i dla ojczyzny. Dobry Polak za nic w świecie nie zgodzi się być pasożytem na łonie Polski. Dobry Polak jest obowiązkowy, nawet bez kontroli, bo tym buduje lepszą Polskę – oszczędza, aby był w stanie ofiarować coś dla ojczyzny, a oszczędza nie tylko z dochodów prywatnych, ale także przez szanowanie własności szkolnej, kolejowej, gminnej, krajowej, aby nie rujnować Polski – panuje nad humorami i namiętnościami własnymi, aby nie utrudniać życia braciom Polakom. Dobry Polak słucha przełożonych skwapliwie i chętnie, bo wie, że z karności wyniknie jedność i ład między Polakami, a w jedności tkwi siła Polski. Dobry Polak poświęca chętnie dla ojczyzny swoje upodobania, majątek, a w razie potrzeby i życie – i pobudza drugich do czynnego miłowania ojczyzny od lat dziecięcych. Nie dosyć jest bowiem umieć umrzeć dla Polski; trzeba także umieć dla niej żyć. Tym przypodoba się Polak Matce Najświętszej, którą król Jan Kazimierz już w r. 1656 ogłosił Królową Korony Polskiej. Maryja już nieraz natchnęła Polaków duchem bohaterstwa. Oto co znaczy: miłować Polskę po chrześcijańsku. (…) Źle miłuje ojczyznę, kto 1) o pomyślność ojczyzny się nie stara, a nawet ojczyźnie swojej szkodzi, 2) kto z przesadnej miłości ojczyzny grzeszy, lub gnębi inne narody.”
W roku 1921 biadał nad brakiem w Polsce inteligencji katolickiej, co przypisywał złemu systemowi szkolnemu (por. Głos Narodu 1921, nr 74). Do endeckiego „Głosu Narodu” zresztą ks. Gadowski pisywał, publikując tam swoje wspomnienia z Tatr. W roku 1925 uczestniczył, m.in. wraz z Prezydentem Polski S. Wojciechowskim, w otwarciu schroniska na Hali Gąsienicowej tzw. Murowańca (Głos Narodu 1925 nr 160): „Uroczystość rozpoczęła się Mszą św., którą na werandzie Schroniska, zwróconej ku Tatrom, odprawił jeden z najstarszych taterników, ks. prof. W. Gadowski z Tarnowa (…) Ks. Gadowski powitał następnie w pięknej, niebanalnej mowie dostojnych gości (…): „Obcując z górami, przejmie się nasza młodzież duchem Tatr. Mocnym stanie się jej duch i jej wola, by – jak granit tatrzański – nie ulegać piorunom nieszczęść i zawodów. Jak górom szkodzi woda, tak i młodzieży obojętność. Musimy żyć zapałem i ideą. Jak lód rozsadza skały, tak egoizm rozsadza społeczeństwo. Strzeżmy się egoizmu osobistego czy klasowego” (…) Ks. Gadowski dokonał poświęcenia Schroniska po czym goście wtargnęli do wielkiej sali na piętrze, gdzie mieści się bufet, zaspakajający najdalej idące wymagania taternicze.”
W roku 1926 założył Oddział Towarzystwa Tatrzańskiego w Tarnowie zaś w roku 1928 w Bochni, gdzie prowadził od roku 1926 pracę duszpasterską i katechetyczną w szkołach. W roku 1928 wydał Przewodnik po Pieninach, zaś w roku 1934 Wspomnienia z Tatr. W okresie międzywojennym zebrał fundusze na wyznakowanie (1925-1926) Sokolej Perci w Pieninach, którą tak sam skromnie opisał we wspomnianym wyżej przewodniku: „Jest to ścieżka granią Pieninek do przełęczy w drodze do Krościenka od szczytu Sokolicy”. W praktycznych poradach dla wędrowców ks. Gadowski pisał: „Zwiedzając Pieniny, raczą Goście zaopiekować się naturą Pienin i urządzeniami turystycznymi, by nie tylko nic nie uszkodzić, ale owszem, co się da, poprawić i w ten sposób innym podróż ułatwić. Nie godzi się np. wyrywać kwiatów z korzeniami, nie można rzucać gdziekolwiek niedopałków cygar i papierosów (…), nie wypada zaśmiecać miejsc widokowych, lecz resztki jedzenia i papiery kryć pod mech lub kamienie (…) Częste a głośne okrzyki nie harmonizują również z uroczą ciszą Pienin i z pełnym zadumy wdziękiem ich sielankowych zakątków. Kto w Pieninach nocuje pod namiotem i okopuje go, zechce potem ognisko nader starannie wygasić a murawę odłożoną tak na powrót umieścić, polewają ją wodą (…) W Pieninach są zaskrońce i żmije. Pierwsze zostawmy w pokoju a przed drugimi miejmy się na baczności i tępmy bez litości. Wystarczy żmiję uderzyć pręcikiem w szyję a łebek jej odpadnie. (…) Okażmy, że umiemy cenić perłę naszej ziemicy ojczystej, Pieniny prześliczne.” Ks. Gadowski wyznakował również w Pieninach tzw. Skalną Perć do ruin zamku, gdzie wg tradycji schroniła się św. Kinga przed Tatarami, na Zamkowej Górze. Opodal ruin z jego inicjatywy zamontowano w roku 1925 pod zadaszeniem 50-kilogramowy dzwon z wizerunkiem Najświętszej Maryi Panny z Jasnej Góry z inskrypcją: "Uproś pokój pożądany, zgodę, miłość między stany, Maryjo". Miejscowy pustelnik bił dzwonem na Anioł Pański (źródło). Niestety część wytyczonych przez ks. Gadowskiego szlaków zlikwidowano po utworzeniu w roku 1932 parku narodowego przez władze sanacyjne (źródło), które wkrótce weszły też w konflikt z przebywającym od roku 1904 w eremie przy Grocie Świętej Kingi pustelnikiem Władysławem Stachurą (źródło), tolerowanym jedynie z uwagi na życzliwość odwiedzających chętnie jego pustelnię *). Ks. Gadowski wytyczył także w roku 1928 wiodący widokowymi beskidzkimi polanami szlak żółty z Tymbarku koło Limanowej przez najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego Mogielicę, Przysłop i Kudłoń w Gorcach na najwyższy szczyt tego ostatniego pasma – Turbacz a także inne szlaki w rejonie (np. z Jurkowa na Mogielicę).
W endeckim „Głosie Narodu” z roku 1934 (nr 52) pisał o potrzebie tworzenia parków narodowych: „Idea parków wiąże się ściśle z miłością natury, z przywiązaniem do ziemi polskiej, z miłością Ojczyzny, więc powinna być zrealizowana jak najrychlej. Któż nie ubolewa nad zanikaniem w Tatrach cisów i limb, szarotek, złotogłowia i jaskrów pełnych (zwanych różami alpejskimi), gencjany, kozic, świstaków, gronostajów (…) Kto nie zżyma się na bezcelowe zaśmiecanie szlaków więcej uczęszczanych? Kogo nie rażą niepotrzebne świsty i krzyki, zakłócające majestatyczną ciszę Tatr?” Krytykował jednocześnie zbytni biurokratyzm planowanych przepisów i zakazy, także te dotyczące obozowania i chodzenia poza wyznaczonymi szlakami: „kogo nie stać na nocleg w schronisku, nie będzie mógł pokazać się w Tatrach. Czy to nie przesada? (…) Gdy przed okrągło 30 laty zabrałem się do urządzenia Orlej Perci, niektórzy miłośnicy Tatr wołali, że to „skandal”, że klamrami, łańcuchami i drabinami oszpecę góry itp. Ciekawym, czy przez najlepsze nawet szkła zdołają wypatrzyć chociażby jedną drabinkę lub klamrę (…) Tatrom nie brak gorących adoratorów, którzy pragnął, aby tylko zwinny wspinacz mógł docierać do ich tajników a ogółowi turystów radzi by utrudnić pobyt w górach. Czy to również nie przesada? (…) Park Narodowy jest zatem potrzebny i zdziała wiele, gdy będzie ochraniał przyrodę i urządzenia turystyczne, ale nigdy nie powinien utrudniać pobytu w górach”. W innym Głosie Narodu (1934, nr 147) zaznaczał „mam obecnie 74 lat, obchodzę sekundycje kapłańskie a jeszcze chodzę na szczyty, chociaż już bez plecaka”.
W tym samym roku ks. Gadowski obchodził złoty jubileusz 50-lecia Kapłaństwa i otrzymał z tej okazji godność szambelana papieskiego papieża Piusa XI. W Tatry przyjeżdżał i kilkanaście lat później, po II wojnie światowej, gdy miał ponad 80 lat. Ostatnią wycieczkę na Kasprowy Wierch tak opisał świadek ks. Adam Nowak: „Stanął na szczycie Kasprowego w popielatym prochowcu i koloratce, jak prawdziwy bohater – zwycięzca. Odpoczywał chwilę. Później popatrzył wokoło. Wyglądał jak Mojżesz”. Na propozycję wjechania kolejką linową odpowiedział: „Staremu taternikowi ubliżałoby jechanie kolejką” (źródło). W roku 1952 ks. Gadowski doczekał się tego, że szlak przez Zawrat, przy którym stała jego Madonna, nazwano Szlakiem Lenina, umieszczając też na nim komunistyczne czerwone gwiazdy.
Ks. Walenty Gadowski zmarł 14 maja Roku Pańskiego 1956 w Bochni, w sędziwym wieku 94 lat.

Przypis:
*) pustelnika od "sanacji" wyratowała... napaść Niemiec na Polskę - szerzej o okolicznościach tej sprawy można przeczytać we współczesnym artykule prasowym) tutaj wstawię jedynie zajawkę:
"Nie będę rozszerzał ram opowieści okolicznościami, tyczącemi przekazania ruin i terenu pustelni w ręce zarządu Parku Narodowego w Pieninach. Intrygi, protesty ludności, galimatjas, sprawa sporna. Ale od tej chwili zarząd Parku z ramienia Dyrekcji Lasów postanawia pustelnika wysiudać. Dlaczego? Jakie są konkretne motywy i cel ostateczny tego postanowienia? Nie zdołałem go w żaden sposób wydobyć i nie potrafiłbym, przy najlepszej woli, uplastycznić w innej formie jak tylko w skrócie następującym: Ślepa biurokracja, osobiste ambicje, podstawianie autorytetu państwowego, bezrobocie myślowe panów urzędników, zaciętość ludzka. Straszliwe widmo systemu totalnego, które wsiąka, przesiąka, przenika do gąszczu, do puszczy, do duszy, do najdrobniejszych spraw, najbłahszych, najbardziej nieodpowiednich, aby na nie wyładowywać zasób energji państwowej. To wszystko razem nie jest wkońcu, śmieszne. To jest już straszne.
Stotalizować pustelnika! A więc z „pustelnika” trzeba zrobić „urzędnika”. W styczniu r. 1938 Dyrekcja Lasów, za pośrednictwem swych najbardziej eksponowanych totalträgerów, a mianowicie kierownika zarządu Parku Narodowego Smólskiego i kustosza „muzeum regjonalnego” w Krościenku, magistra Szczygielskiego, podsuwa pustelnikowi, nie wiarygodny poprostu, projekt umowy do podpisania. Zastrzegając jednocześnie, że nie wolno mu tego projektu rozgłaszać. Ale pustelnik rozgłosił i całą aferę napiętnował w świetnym feljetonie Zygmunt Nowakowski. – Mianowicie Dyrekcja Lasów narzucała pustelnikowi swój nadzór, obarczała go szeregiem obowiązków a jako wynagrodzenie przewidywała… prawo zbierania chrustu na opał (w miejscach wskazanych), prawo czerpania z potoków wody do picia (!!!) (w miejscach wskazanych), prawo sprzedawania turystom herbaty, (w sposób wskazany), oddanie na przechowanie do muzeum p. Szczygielskiego wszystkich świątków, zbiorów i t.d.
Z samego faktu podsunięcia umowy już wynika, że zarząd Parku Narodowego uznał pobyt pustelnika za możliwy, godny akceptacji. Ale pustelnik, którego „samotność” opromieniona jest kontaktem z szeroko pojętą opinją publiczną, odmówił podpisania tej skandalicznej umowy. Skutek był taki, że te same władze, które przed kilku miesiącami chciały go mieć za stotalizowanego pustelnika Parku, oskarżyły go po upływie kilku miesięcy o kradzież, tych zbiorów, które posiada. Raczej o paserstwo, o skupywanie rzeczy kradzionych. Zimą roku 1938 proponowano mu układ. Zimą roku 1939 odbył się w Sądzie Grodzkim proces, który pustelnika ze stawianych mu zarzutów uniewinnił… Ale Dyrekcja Lasów apelowała do Sądu Okręgowego. Rozprawa nie jest jeszcze wyznaczona. Ludność stoi po stronie pustelnika, chce go bronić. Grozi, że dojdzie do rozruchów, jeśli mają go brać siłą. Duchowieństwo jest rozgoryczone. Literaci, zamiast uszeregować się posłusznie do apelu „Polski Zbrojnej”, wypisuje żółciowe artykuły o pustelniku. Sprawa robi się głośna na Polskę całą." (Słowo [Wileńskie] 1939, nr 216)


Maryja z Przełęczy Zawrat

podobne tematy:
Ze starej kroniki parafialnej
Po co krzyż na Giewoncie?
Kalendarium bieżące
Pius XI i wyprawa na Mount Everest
Wakacje – urlopy – refleksje
151,7 tys.

Poznawszy tatrzańskie dokonania księdza Gadowskiego, będą odtąd chodził 'Percią Walentego' (d. 'Orla Perć').

Geminiano Secundo

Ludowe swastyki w Murowańcu - Ksiądz Walenty poświęcił schronisko na Hali Gąsienicowej 12 lipca 1925 w obecności Stanisława Wojciechowskiego prezydenta RP.

3 więcej komentarzy od Geminiano Secundo

Piękny, cięty język publicystyki Księdza Gadowskiego (o pienińskim Pustelniku) oddający tragizm pełzającego totalizmu:
Ślepa biurokracja, osobiste ambicje, podstawianie autorytetu państwowego, bezrobocie myślowe panów urzędników, zaciętość ludzka. Straszliwe widmo systemu totalnego, które wsiąka, przesiąka, przenika do gąszczu, do puszczy, do duszy, do najdrobniejszych spraw, najbłahszych, najbardziej nieodpowiednich, aby na nie wyładowywać zasób energji państwowej. To wszystko razem nie jest w końcu, śmieszne. To jest już straszne.
Stotalizować pustelnika! A więc z „pustelnika” trzeba zrobić „urzędnika”.

V.R.S.

To nie jest akurat tekst ks. Gadowskiego, tylko jak napisałem artykuł prasowy z wileńskiej prasy, z sierpnia 1939.

Tak, czy siak, poruszający! - Ksiądz Walenty pewnie by się podpisał.

V.R.S.

Zapewne, zważywszy to co pisał o etatyzmie sanacyjnych parków narodowych, tak.

Geminiano Secundo udostępnia to

Aż dotąd nie wiedziałem, że w Tatrach chodziłem po ścieżkach wytyczonych przez Żelaznego Księdza Gadowskiego - dzięki, V.R.S., za ten eksploratorski artykuł.
P.S.
Potoków i stawów - wzorem Władysława Mickiewicza - też nie omijałem.

51,1 tys.

Ks. Walenty Gadowski... jeszcze w 1949, mając lat 88, był pieszo na Kasprowym Wierchu i Giewoncie .
Urodzony na Niepokalane Poczęcie AD 1861, zmarł 14 maja w oktawie Wniebowstąpienia Pańskiego AD 1956.
Chwała Panu i Pani!

V.R.S.

Jakby pan gdzieś znalazł w całości Wspomnienia katechety ks. Gadowskiego proszę dać znać.
FYI: tekst powyższy jest uzupełniany i rozbudowywany na tej stronie:
Ksiądz z Orlej Perci

Geminiano Secundo

@V.R.S.
Pierwszy raz w Tatry zawiózł nas, grupę chłopaków z warszawskiej parafii, nasz katecheta ks. Józef Żak, michalita - zmarł w Pawlikowicach koło Wieliczki, więc nie daleko od Bochni księdza Gadowskiego.

V.R.S.

Trzeba pamiętać że w Zakopanem działy się wówczas (na przełomie XIX i XX w.) rzeczy symboliczne. Z jednej strony Polacy zachowali samo Zakopane i Morskie Oko, z drugiej strony plenipotentem starej arystokracji polskiej czyli hrabiego Zamoyskiego był wówczas w negocjacjach niedoszły jezuita, młody wówczas niejaki Józef Retinger.

@V.R.S.: Józef Retinger - jakie Tatry małe!

Aż dotąd nie wiedziałem, że chodziłem po ścieżkach wytyczonych przez Żelaznego Księdza Gadowskiego - dzięki za ten eksploratorski artykuł.
P.S.
Na Rohaczach - AD 2022

baran katolicki

Geminiano Secundo Zapraszam na duchowy szlak z Księdzem Gadowskim. Jako przewodnik polecam
Apologetyczny Katechizm Katolicki - Te Deum

Bliżej Boga w Tatrach.

Zdjęcie 'Na Rohaczach' zrobiłem tak, aby uchwycić przepaść pode mną - wyszło, jak wyszło i nazwałem je później 'Jak piękne na górach są nogi zwiastuna radosnej nowiny'. Opublikowałem je dzisiaj przed obiadem i kiedy pod wieczór byłem na mszy, przy pierwszym Czytaniu [Iz 52, 7...] zrobiło mi się ciepło:
7 O jak są pełne wdzięku na górach
nogi zwiastuna radosnej nowiny,
który ogłasza pokój, zwiastuje szczęście,
który obwieszcza zbawienie,
który mówi do Syjonu:
«Twój Bóg zaczął królować»
.